***
Dzień zaczął się obiecująco. Z samego
rana spłynęły do mnie informacje dotyczące możliwości zaciągnięcia kredytu
hipotetycznego. Mimo moich obaw, jeden z banków oferował dosyć przystępną
pożyczkę. Postanowiłam kuć żelazo póki gorące i w czasie lunchu wymknąć się do
ich placówki w celu ustalenia szczegółów. Jednocześnie skontaktował się ze mną
prawnik Marka w celu ustalenia dogodnego terminu dla rzeczoznawcy celem wyceny
naszego starego mieszkania. Kamień spadł mi serca. W mieszkaniu praktycznie już
tylko nocowałam i nie żywiłam do niego większego sentymentu. Cieszyłam się na
wizję konkretnych zmian. Żywiłam nadzieję, że pozwolą mi w pełni uwolnić się od
przeszłości i zacząć żyć na nowo.
Nadal nie odwiedziłam biblioteki, co
bardzo mnie irytowało. Wizja doktoratu, dotąd tak jasno naszkicowana, zaczęła
lekko się oddalać. Nie mogłam pozwolić, aby zbladła zupełnie.
Stresował mnie również brak mojego
notesu. Po powrocie od Anny przeczesałam ponownie całe mieszkanie, niestety
bezskutecznie. Nie miałam bladego pojęcia gdzie mogłam go zawieruszyć.
Dźwięk telefonu wyrwał mnie z rozmyślań.
- Laura Abramowicz, słucham. -
Machinalnie odebrałam rozmowę.
- Dzień dobry, mademoiselle - powitał mnie ciepły, znajomy głos.
Usiadłam w fotelu z bijącym z
podekscytowania sercem.
- Dzień dobry Pa... panie prezesie -
odparłam uśmiechając się lekko pod nosem. Miło było usłyszeć z samego rana jego
głos. Mimo iż nadal nie spotykaliśmy się oficjalnie i nasze relacje były co
najmniej zagadkowe, to niemałą przyjemność sprawiały mi te słowne potyczki. Kto
inny nazwałby może je flirtem lub grą. Dla mnie była to przyjemność i
przypomnienie sobie nastoletnich czasów. Ot, przyjemna potyczka dająca lekki
dreszczyk emocji.
- O której pani kończy dziś pracę, mademoiselle? - poczułam, jak i on
uśmiecha się wchodząc na ten sam poziom słownych gierek.
- O siedemnastej, jeśli dyrektor Brown
nie zechce w między czasie inaczej zaplanować mojego późnego popołudnia.
- Ręczę, że nie zechce. A nawet
zasugeruje aby jej zorganizowana asystentka wykorzystała zebrane nadgodziny i
wyszła z pracy tuż po lunchu.
- A dlaczego ta, jak to pan określił...
zorganizowana asystentka miałaby na to przystać? - przegryzłam wargę. Tak,
uwielbiałam droczyć się z nim. Przekomarzanie się może nie było najbardziej
wyrafinowaną formą flirtu, ale innej nie znałam.
- A chociażby dlatego, że zapracowała na
kilka chwil pełnych ekstatycznego relaksu w objęciach pewnego długowłosego
blondyna?
- Nie wiem co by powiedział na to mój
pan prezes...
- Zapewniam, że prezes Hackforth jest, co może wydać się dosyć nieprawdopodobne, całkiem wyrozumiałym gościem.
- Zapewniam, że prezes Hackforth jest, co może wydać się dosyć nieprawdopodobne, całkiem wyrozumiałym gościem.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Skoro tak
twierdzi...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz