***
- Mademoiselle?
- Znane już mi drzwi apartamentu hotelu Hyatt nieznacznie się uchyliły.
Powitał mnie niski, niemal tubalny głos. Był pełen ciepła, samokontroli i
zachęty. Serce łomotało mi się w piersi, wzburzona krew szumiała w uszach tak
bardzo, że zmuszona byłam oprzeć się dłonią o ścianę aby nie upaść. W drugiej
kurczowo ściskałam torebkę.
Po chwili podniosłam jednak podekscytowane
oczy.
Jego pełne usta zastygły w figlarnym
półuśmiechu. Przepełnione kokieterią oczy
błyszczały. Kusiły i zapraszały. Zmierzwione, rozpuszczone włosy opadały
na ramiona. Rzemyk oplatał jego napiętą szyję. Wisior yin yang kołysał się
nieznacznie, w rytm jego niewzruszonego oddechu. Stalowa, rozpięta koszula
odkrywała nagi tors. Milcząc, samym gestem
dłoni prosił abym weszła do środka.
Chwilę się wahałam. W końcu wyciągnął
dłoń i pociągnął mnie ku sobie zatrzaskując jednocześnie drzwi.
- Długo każe pani na siebie czekać, mademoiselle... - mruknął pochylając się
ku mojej twarzy. Jego ciepły oddech pieścił płatek mojego ucha a ciepły ton
głosu przyjemnie koił.
Jednym kopnięciem zatrzasnął drzwi. Jego
dłonie znalazły przystań na moich biodrach.
- Cierpliwość jest ponoć ostatnim kluczem otwierającym drzwi, sama w sobie rzekomo gorzka, ale jej owoce bywają całkiem słodkie*, panie prezesie... - szepnęłam zawadiacko starając się usilnie, w poszukiwaniu jakieś trafnej maksymy, przeczesać pamięć i przypomnieć sobie przeczytane niegdyś klasyki.
- Cierpliwość jest ponoć ostatnim kluczem otwierającym drzwi, sama w sobie rzekomo gorzka, ale jej owoce bywają całkiem słodkie*, panie prezesie... - szepnęłam zawadiacko starając się usilnie, w poszukiwaniu jakieś trafnej maksymy, przeczesać pamięć i przypomnieć sobie przeczytane niegdyś klasyki.
- Gustujesz w literaturze francuskiej? -
przywarł do mojego ciała przyciskając mnie do ściany. Grzbietem dłoni pogłaskał
po policzku zmuszając jednocześnie do tego, abym spojrzała mu w oczy. - Francja
słynie z wielu innych, ciekawych i dosyć... wyrafinowanych technik wyrażania
siebie, niekoniecznie literackich. - Zbliżył usta ku moim i niespiesznie zaczął
je całować. Poczułam wilgotny język na swoich wargach, które pod wpływem jego
dotyku rozchyliłam. Pozwoliłam aby leniwie wtargnął do środka. Pachniał ambrą i
sobą. Smak pocałunku podbarwiony był cytryną. Fascynująca mieszanka, która
przyprawiała wszystkie moje zmysły o przyjemne drżenie wymieszane z ekscytacją.
- Czyżbyś w nich gustował? - zapytałam
zadziornie w chwili kiedy pozwolił nam na chwilę wytchnienia.
- Gustuję w tym co... dobre i piękne -
odparł ważąc słowa. Wpatrywał się w moją twarz z nieopisanym zachwytem co
wprawiało mnie w zakłopotanie. Nie potrafiłam jednak odwrócić oczu od jego
intrygującego spojrzenia. Na końcu języka miałam masę pytań. Niepewność jaka
roztaczała się nad naszym specyficznym związkiem irytowała mnie. Co gorsza, ta
forma niestabilności naszych relacji dodawała jej pikanterii, co na swój sposób
mi się podobało. Tajemniczość jaka otaczała Patricka miała w sobie coś
pociągającego. I nie chciałam aby ta chybotliwa otoczka prysła.
- To jest pojęcie względne - wyznałam.
Chwycił mnie za dłoń i pociągnął w głąb salonu. Ruszyłam za nim.
- Może tak. Może nie. Pewne kanony
piękna bywają niezmienne. Bywają ewidentne, czasem jednak zwodnicze. - Odsunął
krzesło od stołu sygnalizując abym usiadła.
Posłusznie opadłam na krzesło, Popatrzyłam
jednocześnie na niego z zaciekawieniem. Jego odpowiedź mnie zaciekawiła. Uśmiechnął
się unosząc nieznacznie brew. Wzruszył ramionami.
- Nie zawsze to co uważamy za oczywiste
takim jest. - rzucił lakonicznie i sięgnął po butelkę wina. - Wystarczy jeden
złamany obcas i teoretycznie poukładany świat sypie się niczym domek ułożony z
kart. - Mrugnął znacząco okiem i jednym sprawnym ruchem odkorkował butelkę.
Nalał odrobinę alkoholu do przygotowanych kieliszków. - Zdrowie, Lauro. - Wzniósł
toast. Patrzył znad kryształowego kieliszka świdrując mnie wzrokiem. Dałabym
wiele aby poznać jego myśli i intencje. Upiłam łyk. Chłodny trunek spłynął do
gardła.
Patrick smakował wino. Zamilkł. Jego skupienie i namaszczenie z jakim delektował się alkoholem rozczuliło mnie. Maska stanowczego i autorytarnego prezesa oraz nobliwego naukowca gdzieś zniknęła. Jej miejsce zajęła zadziwiająca wrażliwość i tkliwość.
Patrick smakował wino. Zamilkł. Jego skupienie i namaszczenie z jakim delektował się alkoholem rozczuliło mnie. Maska stanowczego i autorytarnego prezesa oraz nobliwego naukowca gdzieś zniknęła. Jej miejsce zajęła zadziwiająca wrażliwość i tkliwość.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Dziecięca wręcz subtelność jego gestów wzruszyła mnie. Niewiele myśląc wstałam
i podeszłam do niego. Objęłam go od tyłu ramionami i wtuliłam w jego
rozmierzwione włosy. Przycisnął policzek w moje przedramię. Dotyk jego
szorstkiego zarostu wywołał na mojej skórze gęsią skórkę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz