piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XIV cz. 4



Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem po czym ruszyłam za nim. Oparłam się lekko o framugę drzwi obserwując zachłannie jego płynne, wręcz kocie ruchy.
Odłożył szklanki na stoliku nocnym po czym jednym sprawnym ruchem zdjął z siebie t-shirt. Moim oczom, po raz pierwszy ukazało się jego dobrze zbudowane ciało. Nie epatowało jednak przesadną muskulaturą. Tym bardziej wydał mi się pociągający. Patrzyłam na niego z nieskrywaną przyjemnością. Mięśnie pod wpływem najmniejszego ruchu nieznacznie drgały pod napiętą skórą.
 Wyjął z kieszeni pendrive'a, wetknął go do stojącego na komodzie odtwarzacza. Z głośników rozbrzmiała spokojna, euforyczna muzyka. Podszedł do okien, zasłonił żaluzje. Przestrzeń wokół nas spowita została intymnym półmrokiem. Ociepliło go ciepłe światło lampki nocnej, którą zapalił zanim usiadł na łóżku. Zdjął buty i skarpetki. Wstał i spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się lekko zdejmując z włosów gumkę. Gęste blond kosmyki kaskadą rozsypały się po dobrze zarysowanych barkach. Wstał, rozpiął rozporek spodni. Prawie tanecznym krokiem, lecz nadal pewnie ruszył w moją stronę. Wciągnął mnie w głąb pokoju. Pochylił się ku mnie, twarz skierował w stronę mojej szyi.
- Naprawdę próbowałem... - szepnął mi do ucha. Poczułam jego ciepłe dłonie na plecach. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł ujmujący dreszcz powodując, że się zatrzęsłam. To słodkie oczekiwanie na ciąg dalszy doprowadzało mnie do szaleństwa. Odszukał zapięcie stanika. - Naprawdę próbowałem walczyć sam z sobą i trzymać się od ciebie z daleka... - Stanik opadł na ziemię, tuż przy moich bosych stopach.
Patrząc mi w oczy, miękko przejechał swoimi zgrabnymi palcami po moim ramieniu, od barka aż po same palce. Ujął moją dłoń i skierował ją ku swoim ustom. Kolejno, na każdym z palców złożył pocałunek. Zbliżył nadgarstek do swojego nosa. Miarowym, spokojnym oddechem pieścił wrażliwą skórę. Cały czas wzrokiem zmuszał abym patrzyła mu w oczy. Jego spojrzenie było nieporuszone, zdawał się kontemplować każdą upływającą sekundę czerpiąc z niej maksimum przyjemności.
Część zasad jego gry już znałam, bezwolnie podążałam więc po wytyczonej przez niego ścieżce starając się nie wyprzedzać faktów ani nie wymuszać kolejnych zdarzeń. Dałam się unieść temu wyciszonemu dryfowi starając się podążać zgodnie z nurtem obezwładniającego mnie strumienia pożądania.
Opuścił moją dłoń. W rytm płynących dźwięków, leniwie, przebył tę samą drogą ustami. Moje ciało zadygotało wtapiając się idealnie w niespieszny rytm płynących dźwięków oraz pieszczot Patricka.
Przemyślana oględność tej wysublimowanej pieszczoty spowodowała, że wbiłam paznokcie w jego plecy domagając się więcej.
Jęknęłam cicho kiedy chwycił moją drugą rękę. Jak w przypadku pierwszej, delikatnym ruchem palców muskał całą jej linię, od barka, po same palce. Nie spuszczał przy tym ze mnie wzroku. Niewzruszenie patrzył w moje oczy, jakby wyczytać z nich chciał to, co skrzętnie ukrywałam w najdalszych zakamarkach mojej duszy. Nie potrafiłam ich zamknąć. Niemal hipnotycznie zatracałam się w jego głębokim spojrzeniu, które zdawało się pieścić moją duszę.
Kolejne, zniewalające muskanie skóry nadgarstka. Kolejny błogi pocałunek w usta. Dotknął małżowinę ucha, założył za nią kosmyk włosów. Przejechał dłonią wzdłuż linii żuchwy.
- I co ja mam z panią zrobić, mademoiselle? - szepnął. W wyznaniu tym nie było cienia bezradności. Była to raczej obietnica i zapowiedź czegoś fantastycznego.  
Moje sutki stwardniały a całe ciało pokryła gęsia skórka.  
Słowa pieściły w równym stopniu jak jego wyszukany dotyk. Zgrane trio: aksamitny głos, jedwabista pieszczota, ekstatyczna muzyka. Sensualne glissando gładko muskające moje zmysły.
Wygięłam plecy w łuk domagając się dotyku na nabrzmiałych piersiach.
- Powoli... - wyszeptał mi do ucha po czym nieznacznie odsunął się ode mnie. Biało-czarny wisiorek yin yang lekko zakołysał się na rzemyku, który oplatał jego szyję.
Sięgnął po szklankę wody, podsunął mi ją pod usta. Upiłam kilka łyków przełykając je bez pośpiechu. Zimna, spływająca do gardła woda podkreśliła żar jaki się we mnie, z każdą upływającą chwilą, wzmagał.
Odwrócił mnie tyłem do siebie. Wilgotny oddech muskał moje plecy. Leniwie przejechał palcami wzdłuż mojego kręgosłupa. Wsadził palce za materiał majtek i pociągnął je w dół. Musnął dłońmi oba pośladki. Przywarł do moich pleców. Kolanem rozchylił moje uda. Poczułam na swoich pośladkach jego nabrzmiałego penisa, który pod wpływem sporej erekcji próbował wyswobodzić się z jeansów. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie miał na sobie bielizny.
- Mam ochotę kochać się z tobą całą noc. - Kochać się... słowa te rozpłynęły się w moim ciele słodyczą gęstego miodu.  To dzisiejsi mężczyźni potrafią "się kochać"? Myślałam, że się pieprzą, zaspokajają zwierzęcy popęd.
Skubnął zębami płatek ucha. Lewą dłonią ściskał moją, drugą głaskał moje plecy, pupę. Dotarł do wewnętrznej części uda. Głaskał je miarowo, w rytm zapętlonej piosenki jaką nastawił. Celowo jednak omijał wrażliwe wargi sromowe oraz wnętrze pochwy.
Słodkie oczekiwanie było dla mnie wierutną torturą. Zaparłam się mocno dłonią o ścianę aby nie upaść pod wpływem intensywnego, pełnego oczekiwania na ciąg dalszy dreszczu jaki przeszył moje ciało. Tak bardzo chciałam go dotknąć, pozwolić swoim palcom odkryć każdą krzywiznę jego ciała. Odwróciłam się.
Uśmiechnął się kręcąc jednocześnie z irytacją głową. Pozwolił jednak zachować mi tę pozycję.
Płynąca z głośników muzyka rozbrzmiała od nowa wypełniając pomieszczenie uspokajającymi, melancholijnymi dźwiękami. Budziły we mnie uczucie ukojenia, zaczęłam zatracać się w chwili zapominając o logicznym rozumowaniu. Odpływałam, porwana tym niespiesznym nurtem jaki narzucił Patrick.
Opuszkami palców musnęłam jego twarz. Obrysował zarys ust, linię żuchwy. Odgarnęłam jego gęste włosy z czoła.
Zaczynałam rozumieć o co chodziło w jego "grze".
Przywarł do mnie mocniej. Objęłam jego silne ramiona. Dotknęłam dłonią linię obojczyków. Pochylił twarz zbliżając ją do mojej. Wdychał miarowo powietrze jakie wydychałam.
- Spróbuj oddychać razem ze mną... - poprosił szeptem. Skupiłam się, starając na chwilę nie myśleć o wzbierającym we mnie pożądaniu.
Głęboki wdech, długi wydech.
Nostalgiczne brzmienie gitar akustycznych zlewało się z tęsknym głosem balladzisty oraz dźwiękiem syntezatorów. Artystyczne połączenie rockowej ballady z ekstrawaganckim brzmieniem  muzyki elektronicznej stało się akompaniamentem do tyrady naszych zsynchronizowanych oddechów.
Wdech.
Owionął mnie przyjemny zapach Patricka. Lekko piżmowa woń podbarwiona nutą cytryny.
Wydech.
Łomoczące w piersi serce zaczęło bić spokojniej.
Wdech.
Przywarł do mnie jeszcze mocniej. Poczułam przyjemne ciepło jego skóry na piersiach.
Wydech.
Cały czas wpatrując się w jego błyszczące, lecz coraz bardziej zamroczone z pożądania oczy ułożyłam dłonie na pasku jego jeansów. Zsunęłam je powoli w dół. Wyszedł z nich, ani na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku. Odrzucił je na bok. Stał obok mnie, harmonijny, zupełnie niewzruszony swoją nagością. Na widok jego imponującej erekcji poczułam przyjemne pulsowanie między nogami.
Tak bardzo chciałam poczuć go w sobie.
Wdech.
            Twardy tors przywarł do moich piersi.
            Wydech.
Synchronizacja oddechu. Synchronizacja bicia serc. Synchronizacja ekstatycznego oczekiwania.
Złapał mnie za dłonie i pociągnął w kierunku łóżka.
- Połóż się na plecach - polecił cicho lecz na tyle stanowczo, że bez wahania posłuchałam. Opadłam na posłanie. Usiadł na mnie okrakiem. Pochylił się powoli. Jego włosy przyjemnie łaskotały moje piersi, sztywny z podniecenia penis drgał, łaskocząc mój wzgórek łonowy.
Send your dreams,
where nobody hides.
Błoga muzyka nadal sączyła się z kolumn. Sens płynących słów jak przez mgłę docierał do mojej zmroczonej błogością świadomości.
- Jak tylko cię zobaczyłem... - Zaczął całować mój bark, zszedł niżej, ku obojczykowi. Językiem musnął wystającą kość.
Mruknęłam z rozkoszy. Przytuliłam do siebie jego głowę wplatając palce w jego włosy. Pieścił oddechem moją napiętą skórę.
- ... przebiegającą przez ulicę... - dodał  po czym pocałował zagłębienie między moimi piersiami. Wygięłam nieznacznie ciało w łuk domagając się więcej.
Głęboki wdech.
- ... zbierającą te rozsypane rzeczy z ulicy ... - Zawędrował językiem do pępka. Zatoczył wokół niego kółko, musnął jego środek.
- ... z tym nieszczęśnie złamanym obcasem... - musnął kość biodrową. Moja skóra ponownie pokryła się gęsią skórką.
- ... to pomyślałem, że jesteś kolejną, jedną z wielu tych bezbarwnych... - Poczułam jego wędrujący język przesuwający się w stronę przeciwległej kości biodrowej. Ścisnęłam mocno narzutę łóżka wyginając się mocno do przodu.
- ... i nudnych korporacyjnych panienek, ale... -
Już miałam zaprotestować, ale powstrzymało mnie nie tylko to "ale" oraz usta wędrujące ku udom.
- ... ale jak ujrzałem ten twój wystawiony ostentacyjnie środkowy palec... - Muskał wewnętrzną część ud językiem. Moje zmysły stawały się pobudzone do granic możliwości.
Jęknęłam gardłowo.
- ... to od razu wiedziałem, ze jesteś nieszablonowa... - Mój uśmiech został stłumiony przez dreszcz jaki poczułam na karku kiedy jego usta odszukały drugie udo.
Spokojny wydech.
Nie pozostał obojętny na kolana. Muskał łydki i stopy nie zapominając o żadnym z palców nóg.
Wdech.
Pieszczoty jakimi mnie obdarzał były proste, lecz w tej prostocie wysublimowane, przemyślane. Traktował moje ciało jakby najmniejszy jego skrawek skrywał w sobie tajemnicę wartą odkrycia.
Wspólny wydech.
Dotykał mnie z wyczuciem, miękko zatapiając swoje palce w mojej skórze. Niczym piórkiem pieścił lekko każdy jego centymetr.
Wdech.
Z powrotem znalazł się nade mną. Spojrzał w moje oczy.
- ... a dzisiaj to takie oryginalne. - Przybliżył wargi do moich nabrzmiałych, twardych sutków. Złożył, kolejno na każdym z nich mokry pocałunek szturchając je językiem. Jęknęłam z zachwytu. Zaczęłam balansować na cienkiej granicy, między jawą a snem. Zniewalał mnie tą atencją jaką mnie obdarzał. Nie peszyło mnie to jednak. Czułam, że tego potrzebuję. Tego brakowało mi od zawsze.
Wydech.
- Patricku, proszę... - wyjąkałam błagalnie. Przywarłam mocno do jego piersi. Odszukałam wargami jego usta. Z pasją zaczęłam je całować.
Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się lekko. Położył się jednak niespiesznie obok mnie opierając się lekko na łokciu. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym niezrozumiałego uwielbienia, szacunku.
Głęboki wdech.
Głośny wydech.
Zadbanie o otoczenie, wyrafinowana muzyka, wszechobecny spokój, niespieszne pieszczoty, czerpanie przyjemności z wzajemnej bliskości. To błogie oczekiwanie na ciąg dalszy samo w sobie było przyjemne, niezmiernie ekscytujące a co najważniejsze podniecające.
- To dopiero początek... - Uśmiechnął się przebiegle.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział XIV cz. 3



***

- Lauro, na miłość boską! - Już w progu objął moją twarz nie pozwalając mi na jakikolwiek ruch. Nie odrywając się ode mnie zatrzasnął nogą drzwi. Przypierając mnie do ściany zmusił abym na niego patrzyła. - Jedyną przeszkodą w spełnianiu marzeń jest zdrowy rozsądek, Lauro - powiedział cicho. - Nigdy nie pozwól, aby stawał ci na drodze. - Poczułam jak otacza mnie silnymi ramionami. Dłonie oparł o ścianę, twardym torsem naparł na mnie. Oparł czoło o moje. Świdrował mnie pociemniałym wzrokiem. Oddychał głęboko i powoli, jakby próbował zapanować nad własnymi emocjami. Serce załomotało mi w piersi kiedy dotknął miękko wargami moich ust.
- Wiesz jak skwitowałby twoje zachowanie Albert Einstein? - szepnął niespokojnie, prosto w moją twarz. Musnął lekko moje wargi. Przygwożdżona do ściany ledwo mogłam oddychać. Wyrazisty zapach jego ciała zmysłowo drażnił mój zmysł powonienia powodując, że stado motyli wewnątrz mnie wirowało. - Powiedziałby, że logika zaprowadzi cię z punktu A - odgarnął kosmyk włosów z mojego czoła. - Do punktu B. - Musnął zewnętrzną częścią dłoni mój policzek. - Natomiast wyobraźnia zaprowadzi cię...
- Wszędzie - dokończyłam.
- Widzisz? - ponownie musnął moje wargi lekko wsuwając mi do ust język. Jęknęłam gdy odszukaliśmy wspólny, miarowy, nie za szybki rytm pieszczoty.
- Dlatego właśnie, wbrew zdrowemu rozsądkowi nie potrafię o tobie zapomnieć... - mruknął.
Doprawdy? Czy ja się czasem nie przesłyszałam?
- Pssst... - położył mi palec wskazujący na ustach kiedy chciałam coś odpowiedzieć. - Nic już nie mów...  - Nadal nie spuszczając ze mnie wzroku i napierając swoim ciałem na mnie, jedną ręką przekręcił zamek w drzwiach. - Aż nadto już dzisiaj usłyszałem... Pozwól sobie po prostu... - Objął ponownie moją twarz dłońmi. - Na chwilę zapomnienia... - Złożył po raz kolejny na moich ustach delikatny jak muśnięcie motylich skrzydeł pocałunek.
Leniwa, niespieszna pieszczota zaczęła budzić we mnie uśpione zmysły. Moje ciało zaczęło opływać w falę  pożądania.
Wyczuwając to, bez najmniejszego wahania uchwycił moją dłoń i pociągnął mnie w głąb mieszkania. Drugą ręką zdjął z siebie czarną, skórzaną kurtkę. Rzucił ją na fotel. Ubrany był w obcisły szary t-shirt. Dobrze dopasowane, czarne spodnie dopełniały jego wizerunek, tak odległy od tego, jaki znałam z jego wizyt w RenCol oraz z konferencji naukowej. Ta bardziej swobodna, wręcz rockowa wersja bardzo przypadła mi do gustu.
- Rozbieraj się - rzucił rzeczowo przechodząc do kuchni. Otworzył kilka szafek, jakby czegoś szukał.
- Proszę? - osłupiałam.
- Potraktuj to jak polecenie służbowe. - Wyjął z jednej z szafek dwie szklanki i postawił je na barku. -Proszę, rozbierz się. - ponowił polecenie rzucając w moją stronę filuterne spojrzenie po czym ruszył w kierunku lodówki.
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale w swoim zakresie obowiązków nie mam punktu o pozbywaniu się garderoby w towarzystwie prezesów - rzuciłam zgryźliwie.
- Zawsze może tam się pojawić. - Spojrzał na mnie rozbawiony.
- Równie dobrze mogłabym zmienić miejsce pracy na agencję towarzyską. - Posłusznie zdjęłam jednak żałosną bluzę oraz zsunęłam legginsy. Ciekawość brała górę. Rzuciłam ubrania na kanapę. Dobrze, że zawsze dbałam aby zakładać skompletowaną bieliznę. Czarny satynowy komplet wykończony białym, romantycznym marszczeniem dodał mi pewności siebie. Wbrew pozorom czułam się lepiej, stojąc tak przed Patrickiem w niej samej niż w luźnych sportowych ubraniach.
Wyjął z lodówki butelkę wody mineralnej. Rozlał napój do szklanek. Spojrzał na mnie i na chwilę zamarł. Na jego twarzy wyczułam cień podekscytowania, niestety znikł od razu pod maską opanowania i powagi. 
- W tym zestawie wyglądasz oszałamiająco, przyznaję. - Sięgnął do stojącego na blacie koszyka z owocami. Wyjął z niego cytrynę. Podrzucił ją i sprawnie złapał z powrotem. - Ale zdecydowanie efektowniej wyglądasz... - wyjął z szuflady nóż i ostrzem wskazał w moim kierunku, - ... bez bielizny. - Odkroił z cytryny dwa plasterki i wrzucił je kolejno do szklanek z wodą. Wziął szklanki w dłonie, wyszedł zza barku, minął mnie niewzruszenie, rozejrzał się po mieszkaniu po czym ruszył w stronę sypialni.

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XIV cz. 2



***

Rzuciłam ją z powrotem na biurko i gwałtownie podniosłam się z krzesła i podeszłam do okna. Szybkim ruchem odsłoniłam żaluzje, impulsywnie uchyliłam okno. Oparłam się o ścianę starając się skupić uwagę na pełnym zgiełku mieście za oknem. Wiosenne powietrze wymieszane z zapachem zatłoczonego centrum omiotło mi twarz. Przymknęłam oczy.
Powinnam zapomnieć o prezesie. Raz na zawsze.
W uszach dudniły mi prorocze słowa profesor Fuchs: "Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku panno Abramowicz. Jak się go postawi, to już nic nie będzie takie jak przedtem." Myśli nieustannie krążyły wokół pełnych erotycznego uniesienia doznań, jakimi mnie obdarzał. Na ich wspomnienie ogarniała mnie fala gorąca. Chciałam z powrotem znaleźć się w jego sypialni, obsesyjnie chciałam znowu poczuć jego dotyk na sobie a jego samego w sobie.
Niech to szlag, przeklęłam.
Wyjęłam z kubka na długopisy nożyk do otwierania listów i ostrożnie rozerwałam kopertę. Na biurko wytoczyła się znajoma kość do gry. Na złotym kartoniku, ręcznym pismem sporządzona została notatka:
Czasem miło jest oddać rozedrgane zmysły w ręce ślepego losu.
Bal pod Znakiem Złotej Wstęgi
25 maj 2013 r.
godz. 21:00
Czekam na informację, czy takie wykorzystanie tego klejnotu panią satysfakcjonuje, mademoiselle.
P.H.

***

Zgrzyt zamykającego zamka w drzwiach wbrew pozorom mnie uspokoił. Rzuciłam ramoneskę na kanapę w salonie. Usiadłam na krześle barowym, głowę oparłam na rękach, które ułożyłam niczym poduszkę na barze.
Byłam zmęczona i przytłoczona intensywnością doznań spowodowanych tajemniczą znajomością z Patrickiem Hackfothem. Po przeczytaniu jego wiadomości pospiesznie wróciłam do siebie. Chociaż słowa "do siebie" nie były odpowiednim określeniem. Decyzja Marka o sprzedaży mieszkania wisiała nade mną niczym topór kata, ciągle przypominający o tym, że muszę jak najszybciej zmienić lokum.
Sięgnęłam po telefon i pospiesznie wykręciłam numer do Daniela.
- Cześć słonko - powitał mnie ciepło. Jego spokojny głos mile koił moje rozdygotane nerwy.
- Cześć Daniel. Jak myślisz, czy Lucas miałby coś przeciwko, abym w tej chwili pojechała zobaczyć jego mieszkanie?

***

Szczęknięcie otwieranego domofonu było sygnałem, że powinnam pchnąć drzwi. Uczyniłam to niechętnie odrywając wzrok od okolicy, która od pierwszego rzutu oka skradła moją duszę. Reischplatz tętnił życiem niewielkiego miasteczka oraz czarował pięknem staroświeckich kamieniczek. Mały zadrzewiony skwerek otoczony brukowaną uliczką dodawał mu odrobinę sielskiego charakteru.
Mimo iż dzielnica przylegała ściśle do prawostronnego brzegu Renu i znajdowała się nieopodal RenCol i hotelu Hyatt nigdy nie miałam okazji bywać w tej części miasta.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na otoczenie, po czym weszłam na jasną klatkę schodową i wbiegłam na ostatnie piętro.
Powitał mnie chuderlawy młodzieniec w czarnym obcisłym podkoszulku. Długie, czarne włosy miał ciasno spięte w kucyk. Pociągłą, prawie dziewczęcą twarz zdobiło kilka kolczyków.
- Laura Abramowicz? - upewnił się wpuszczając mnie do mieszkania. Przytaknęłam kiwając głową. - Przepraszam za bałagan - dodał zbierając pospiesznie walające się wszędzie ubrania - ale nie spodziewałem się dzisiaj gości.
- To ja przepraszam za tak nagłe najście... - weszłam do mieszkania ostrożnie omijając walające się na ziemi butelki po piwie i winie.
Już wiedziałam dlaczego Daniel chciał przyjść tutaj ze mną...
Prawdziwie studenckie mieszkanie, pomyślałam z lekką irytacją. Nie uśmiechało mi się doprowadzanie do ładu studenckiej speluny. Jednak ta okolica... i rozmieszczenie pomieszczeń. Rozejrzałam się z zainteresowaniem dookoła starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na wszechobecny chaos.
Mieszkanie było widne i dosyć przestronne. Mały przedpokój, po prawej salon z balkonem wychodzącym na lewobrzeżną część Koloni. Oczyma wyobraźni od razu widziałam w niej sporych rozmiarów kanapę pokrytą mnóstwem wygodnych poduszek. Po lewej mała sypialnia połączona z biblioteczką. Później niewielka kuchnia. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam.
Od razu wiedziałam, że to jest to czego szukam. Zapytałam jeszcze o cenę. Była dosyć wysoka, co mnie zmartwiło. Miałam jednak nadzieję, że Marek wyciągnie możliwie wysoką sumę ze sprzedaży naszego mieszkania w Ehrenfeld. Na resztę postanowiłam ubiegać się o kredyt. Wzięłam numer telefonu Lukasa obiecując, że do końca tygodnia podejmę decyzję.
Chociaż decyzja zdawała się być już przesądzona.  

* * *


Drżącą ręką wybrałam numer do Patricka. Nie wypadało mi do niego telefonować. Nadal był moim przełożonym. Nadal, prócz jednej spontanicznej nocy, poza pracą nic nas nie łączyło. Nie chciałam wypaść na napaloną panienkę, która bombarduje go telefonami. Nie widziałam jednakże innego sposobu aby z nim porozmawiać. SMSy zdawały się być zbyt zdawkowe. Zresztą byłam przekonana, że napisałabym do niego kolejną kokieteryjną wiadomość. Chciałam tego uniknąć. W bezpośredniej rozmowie bywałam mniej dyplomatyczna.  Zresztą... nie bez kozery dał mi swój numer telefonu oraz prosił o kontakt. Poczułam się usprawiedliwiona.
- Patrick Hackforth, proszę - usłyszałam zanim zdołałam okiełznać rozproszone myśli.
-   Dzień dobry Pa... panie prezesie - w ostatniej chwili udało mi się uniknąć niepotrzebnego spoufalania się i zwrócenia się do niego na "ty".
- Mademoiselle... - ciepło jego głosu zdawało się rozpuszczać wszelkie blokady jakie we mnie narosły przez ostatnie godziny. Moje emocje znowu zaczęły wibrować w rytm tembru jego głosu.
Szlag!
Odetchnęłam głęboko mając nadzieję, że nie słyszy jak głośno wypuszczam ustami powietrze.
- Cieszę się, że cię słyszę Lauro - dokończył miękko.
- Wzajemnie. - Niestety nie kłamałam. Przełknęłam głośno ślinę. Podwinęłam nogi opierając brodę na kolanach. Palce nerwowo bawiły się wystającą z kanapy nitką.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć? - przerwał powstałą ciszę.
- A ty nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- To ty do mnie dzwonisz... - Wręcz poczułam, jak po drugiej stronie słuchawki uśmiecha się sam do siebie. Lubił być panem sytuacji i uwielbiał dyktować warunki.
Tak, dzwonię, bo mam do ciebie masę pytań.
Tak, dzwonię, bo zawróciłeś mi w głowie.
Tak, dzwonię, bo nie potrafię o tobie zapomnieć.
Tak, dzwonię, bo mam na ciebie ochotę.
- Tak, dzwonię gdyż nie mogę przyjąć twojej propozycji - powiedziałam jednym tchem.
- O której z propozycji mówisz? - powiedział spokojnie. Między wierszami wyczułam jednak rozbawienie.
Zmarszczyłam z irytowania brew.
Nie, nie pozwolę na to aby być zabawką w jego dłoniach. Chociaż... te dłonie potrafią zdziałać cuda... na wspomnienie upojnych chwil ostatniej nocy moje ciało spowiło rozczulające uczucie gorąca.
Kolejny wdech.
Kolejny wydech.
Uspokój się Lauro.
- O każdej Patricku. Zostawiłam na recepcji u Andrei Hoffman brelok, który non stop mi podsyłasz. Możesz go odebrać w dogodnym dla Ciebie terminie. Dołączone zasady gry są, przyznam ci rację, intrygujące. Zachowałam je na pamiątkę. Co do drugiej propozycji... - kontynuowałam niewzruszenie usilnie starając się aby nie wszedł mi w słowo. - W porozumieniu z profesorem Meindertem postaram się otworzyć przewód doktorski na Uniwersytecie Kolońskim. Szczęśliwie się składa, że profesor miewa tam gościnne wykłady, zasugerował, że pomoże mi znaleźć promotora...
- Lauro...
- Sam będzie mimo wszystko mi służył dobrą radą. Myślę, że taki układ będzie zdrowszy. Poza tym... nie chcę opuszczać Kolonii. Dobrze się tu czuję. Myślę, że nie mam w sobie na tyle siły aby zmieniać kontynent i starać się o studia w MIT. Powinnam również pomyśleć o zmianie pracy, na pewno to w najbliższym czasie zrobię....
- Lauro!
- ... muszę tylko poukładać swoje sprawy mieszkaniowe. Jak już je ogarnę, to zacznę szukać innej posady...
- Lauro! Do jasnej cholery. Zaraz u ciebie będę! - krzyknął w słuchawkę. Zanim do mojego umysłu dotarł sens jego słów oraz zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć usłyszałam dźwięk sygnału.
Rozłączył się.
"Zaraz u ciebie będę"?! Nerwowo przeczesałam palcami włosy. Jak to "zaraz u ciebie będę"?! Rozejrzałam się niespokojnie po salonie i aneksie kuchennym. Po co "zaraz u ciebie będę"?!
Rzuciłam się szybko w stronę barku oddzielającego kuchnię od salonu. Zgarnęłam pospiesznie walające się na nim brudne kubki i wetknęłam je do zmywarki.
Co za niekonwencjonalny typ. Po raz kolejny jego zuchwałe zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nadęty bubek, który myśli, że wszystko mu się należy. Będąc z Markiem nigdy nie buzowało we mnie tyle sprzecznych uczuć... Ale to mi się przecież nie podobało... a teraz? A teraz miałam wrażenie, że dopiero czuję, że żyję.
Niech to...
Czyż nie tego od życia oczekiwała moja dusza?
Tylko ten analityczny umysł...
Przejechałam pośpiesznie ścierką po blacie. Poprawiłam miskę z owocami. Jabłko sturlało się na ziemię i potoczyło na drugi kraniec niewielkiej kuchni.
Wrrr... syknęłam i pobiegłam po owoc. Ponownie umieściłam je obok pozostałych.
Pobiegłam szybko do łazienki po drodze poprawiając poduszki na kanapie. Przejrzałam się w lustrze. Widok jaki ujrzałam mnie zmroził. Wygodne legginsy oraz luźny sweter dresowy z kapturem..
Mało romantyczny zestaw.
Dźwięk dzwonka domofonu.
Trudno. Widziały gały co brały. Poza tym... każdy apartament, nie tylko hotelowy ma drzwi. Zawsze może odwrócić się na pięcie i odejść.