sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XIV cz. 2



***

Rzuciłam ją z powrotem na biurko i gwałtownie podniosłam się z krzesła i podeszłam do okna. Szybkim ruchem odsłoniłam żaluzje, impulsywnie uchyliłam okno. Oparłam się o ścianę starając się skupić uwagę na pełnym zgiełku mieście za oknem. Wiosenne powietrze wymieszane z zapachem zatłoczonego centrum omiotło mi twarz. Przymknęłam oczy.
Powinnam zapomnieć o prezesie. Raz na zawsze.
W uszach dudniły mi prorocze słowa profesor Fuchs: "Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku panno Abramowicz. Jak się go postawi, to już nic nie będzie takie jak przedtem." Myśli nieustannie krążyły wokół pełnych erotycznego uniesienia doznań, jakimi mnie obdarzał. Na ich wspomnienie ogarniała mnie fala gorąca. Chciałam z powrotem znaleźć się w jego sypialni, obsesyjnie chciałam znowu poczuć jego dotyk na sobie a jego samego w sobie.
Niech to szlag, przeklęłam.
Wyjęłam z kubka na długopisy nożyk do otwierania listów i ostrożnie rozerwałam kopertę. Na biurko wytoczyła się znajoma kość do gry. Na złotym kartoniku, ręcznym pismem sporządzona została notatka:
Czasem miło jest oddać rozedrgane zmysły w ręce ślepego losu.
Bal pod Znakiem Złotej Wstęgi
25 maj 2013 r.
godz. 21:00
Czekam na informację, czy takie wykorzystanie tego klejnotu panią satysfakcjonuje, mademoiselle.
P.H.

***

Zgrzyt zamykającego zamka w drzwiach wbrew pozorom mnie uspokoił. Rzuciłam ramoneskę na kanapę w salonie. Usiadłam na krześle barowym, głowę oparłam na rękach, które ułożyłam niczym poduszkę na barze.
Byłam zmęczona i przytłoczona intensywnością doznań spowodowanych tajemniczą znajomością z Patrickiem Hackfothem. Po przeczytaniu jego wiadomości pospiesznie wróciłam do siebie. Chociaż słowa "do siebie" nie były odpowiednim określeniem. Decyzja Marka o sprzedaży mieszkania wisiała nade mną niczym topór kata, ciągle przypominający o tym, że muszę jak najszybciej zmienić lokum.
Sięgnęłam po telefon i pospiesznie wykręciłam numer do Daniela.
- Cześć słonko - powitał mnie ciepło. Jego spokojny głos mile koił moje rozdygotane nerwy.
- Cześć Daniel. Jak myślisz, czy Lucas miałby coś przeciwko, abym w tej chwili pojechała zobaczyć jego mieszkanie?

***

Szczęknięcie otwieranego domofonu było sygnałem, że powinnam pchnąć drzwi. Uczyniłam to niechętnie odrywając wzrok od okolicy, która od pierwszego rzutu oka skradła moją duszę. Reischplatz tętnił życiem niewielkiego miasteczka oraz czarował pięknem staroświeckich kamieniczek. Mały zadrzewiony skwerek otoczony brukowaną uliczką dodawał mu odrobinę sielskiego charakteru.
Mimo iż dzielnica przylegała ściśle do prawostronnego brzegu Renu i znajdowała się nieopodal RenCol i hotelu Hyatt nigdy nie miałam okazji bywać w tej części miasta.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na otoczenie, po czym weszłam na jasną klatkę schodową i wbiegłam na ostatnie piętro.
Powitał mnie chuderlawy młodzieniec w czarnym obcisłym podkoszulku. Długie, czarne włosy miał ciasno spięte w kucyk. Pociągłą, prawie dziewczęcą twarz zdobiło kilka kolczyków.
- Laura Abramowicz? - upewnił się wpuszczając mnie do mieszkania. Przytaknęłam kiwając głową. - Przepraszam za bałagan - dodał zbierając pospiesznie walające się wszędzie ubrania - ale nie spodziewałem się dzisiaj gości.
- To ja przepraszam za tak nagłe najście... - weszłam do mieszkania ostrożnie omijając walające się na ziemi butelki po piwie i winie.
Już wiedziałam dlaczego Daniel chciał przyjść tutaj ze mną...
Prawdziwie studenckie mieszkanie, pomyślałam z lekką irytacją. Nie uśmiechało mi się doprowadzanie do ładu studenckiej speluny. Jednak ta okolica... i rozmieszczenie pomieszczeń. Rozejrzałam się z zainteresowaniem dookoła starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na wszechobecny chaos.
Mieszkanie było widne i dosyć przestronne. Mały przedpokój, po prawej salon z balkonem wychodzącym na lewobrzeżną część Koloni. Oczyma wyobraźni od razu widziałam w niej sporych rozmiarów kanapę pokrytą mnóstwem wygodnych poduszek. Po lewej mała sypialnia połączona z biblioteczką. Później niewielka kuchnia. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam.
Od razu wiedziałam, że to jest to czego szukam. Zapytałam jeszcze o cenę. Była dosyć wysoka, co mnie zmartwiło. Miałam jednak nadzieję, że Marek wyciągnie możliwie wysoką sumę ze sprzedaży naszego mieszkania w Ehrenfeld. Na resztę postanowiłam ubiegać się o kredyt. Wzięłam numer telefonu Lukasa obiecując, że do końca tygodnia podejmę decyzję.
Chociaż decyzja zdawała się być już przesądzona.  

* * *


Drżącą ręką wybrałam numer do Patricka. Nie wypadało mi do niego telefonować. Nadal był moim przełożonym. Nadal, prócz jednej spontanicznej nocy, poza pracą nic nas nie łączyło. Nie chciałam wypaść na napaloną panienkę, która bombarduje go telefonami. Nie widziałam jednakże innego sposobu aby z nim porozmawiać. SMSy zdawały się być zbyt zdawkowe. Zresztą byłam przekonana, że napisałabym do niego kolejną kokieteryjną wiadomość. Chciałam tego uniknąć. W bezpośredniej rozmowie bywałam mniej dyplomatyczna.  Zresztą... nie bez kozery dał mi swój numer telefonu oraz prosił o kontakt. Poczułam się usprawiedliwiona.
- Patrick Hackforth, proszę - usłyszałam zanim zdołałam okiełznać rozproszone myśli.
-   Dzień dobry Pa... panie prezesie - w ostatniej chwili udało mi się uniknąć niepotrzebnego spoufalania się i zwrócenia się do niego na "ty".
- Mademoiselle... - ciepło jego głosu zdawało się rozpuszczać wszelkie blokady jakie we mnie narosły przez ostatnie godziny. Moje emocje znowu zaczęły wibrować w rytm tembru jego głosu.
Szlag!
Odetchnęłam głęboko mając nadzieję, że nie słyszy jak głośno wypuszczam ustami powietrze.
- Cieszę się, że cię słyszę Lauro - dokończył miękko.
- Wzajemnie. - Niestety nie kłamałam. Przełknęłam głośno ślinę. Podwinęłam nogi opierając brodę na kolanach. Palce nerwowo bawiły się wystającą z kanapy nitką.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć? - przerwał powstałą ciszę.
- A ty nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- To ty do mnie dzwonisz... - Wręcz poczułam, jak po drugiej stronie słuchawki uśmiecha się sam do siebie. Lubił być panem sytuacji i uwielbiał dyktować warunki.
Tak, dzwonię, bo mam do ciebie masę pytań.
Tak, dzwonię, bo zawróciłeś mi w głowie.
Tak, dzwonię, bo nie potrafię o tobie zapomnieć.
Tak, dzwonię, bo mam na ciebie ochotę.
- Tak, dzwonię gdyż nie mogę przyjąć twojej propozycji - powiedziałam jednym tchem.
- O której z propozycji mówisz? - powiedział spokojnie. Między wierszami wyczułam jednak rozbawienie.
Zmarszczyłam z irytowania brew.
Nie, nie pozwolę na to aby być zabawką w jego dłoniach. Chociaż... te dłonie potrafią zdziałać cuda... na wspomnienie upojnych chwil ostatniej nocy moje ciało spowiło rozczulające uczucie gorąca.
Kolejny wdech.
Kolejny wydech.
Uspokój się Lauro.
- O każdej Patricku. Zostawiłam na recepcji u Andrei Hoffman brelok, który non stop mi podsyłasz. Możesz go odebrać w dogodnym dla Ciebie terminie. Dołączone zasady gry są, przyznam ci rację, intrygujące. Zachowałam je na pamiątkę. Co do drugiej propozycji... - kontynuowałam niewzruszenie usilnie starając się aby nie wszedł mi w słowo. - W porozumieniu z profesorem Meindertem postaram się otworzyć przewód doktorski na Uniwersytecie Kolońskim. Szczęśliwie się składa, że profesor miewa tam gościnne wykłady, zasugerował, że pomoże mi znaleźć promotora...
- Lauro...
- Sam będzie mimo wszystko mi służył dobrą radą. Myślę, że taki układ będzie zdrowszy. Poza tym... nie chcę opuszczać Kolonii. Dobrze się tu czuję. Myślę, że nie mam w sobie na tyle siły aby zmieniać kontynent i starać się o studia w MIT. Powinnam również pomyśleć o zmianie pracy, na pewno to w najbliższym czasie zrobię....
- Lauro!
- ... muszę tylko poukładać swoje sprawy mieszkaniowe. Jak już je ogarnę, to zacznę szukać innej posady...
- Lauro! Do jasnej cholery. Zaraz u ciebie będę! - krzyknął w słuchawkę. Zanim do mojego umysłu dotarł sens jego słów oraz zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć usłyszałam dźwięk sygnału.
Rozłączył się.
"Zaraz u ciebie będę"?! Nerwowo przeczesałam palcami włosy. Jak to "zaraz u ciebie będę"?! Rozejrzałam się niespokojnie po salonie i aneksie kuchennym. Po co "zaraz u ciebie będę"?!
Rzuciłam się szybko w stronę barku oddzielającego kuchnię od salonu. Zgarnęłam pospiesznie walające się na nim brudne kubki i wetknęłam je do zmywarki.
Co za niekonwencjonalny typ. Po raz kolejny jego zuchwałe zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nadęty bubek, który myśli, że wszystko mu się należy. Będąc z Markiem nigdy nie buzowało we mnie tyle sprzecznych uczuć... Ale to mi się przecież nie podobało... a teraz? A teraz miałam wrażenie, że dopiero czuję, że żyję.
Niech to...
Czyż nie tego od życia oczekiwała moja dusza?
Tylko ten analityczny umysł...
Przejechałam pośpiesznie ścierką po blacie. Poprawiłam miskę z owocami. Jabłko sturlało się na ziemię i potoczyło na drugi kraniec niewielkiej kuchni.
Wrrr... syknęłam i pobiegłam po owoc. Ponownie umieściłam je obok pozostałych.
Pobiegłam szybko do łazienki po drodze poprawiając poduszki na kanapie. Przejrzałam się w lustrze. Widok jaki ujrzałam mnie zmroził. Wygodne legginsy oraz luźny sweter dresowy z kapturem..
Mało romantyczny zestaw.
Dźwięk dzwonka domofonu.
Trudno. Widziały gały co brały. Poza tym... każdy apartament, nie tylko hotelowy ma drzwi. Zawsze może odwrócić się na pięcie i odejść.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz