***
Rzuciłam ją z powrotem na biurko i
gwałtownie podniosłam się z krzesła i podeszłam do okna. Szybkim ruchem
odsłoniłam żaluzje, impulsywnie uchyliłam okno. Oparłam się o ścianę starając
się skupić uwagę na pełnym zgiełku mieście za oknem. Wiosenne powietrze
wymieszane z zapachem zatłoczonego centrum omiotło mi twarz. Przymknęłam oczy.
Powinnam zapomnieć o prezesie. Raz na
zawsze.
W uszach dudniły mi prorocze słowa
profesor Fuchs: "Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku panno
Abramowicz. Jak się go postawi, to już nic nie będzie takie jak przedtem."
Myśli nieustannie krążyły wokół pełnych erotycznego uniesienia doznań, jakimi
mnie obdarzał. Na ich wspomnienie ogarniała mnie fala gorąca. Chciałam z
powrotem znaleźć się w jego sypialni, obsesyjnie chciałam znowu poczuć jego
dotyk na sobie a jego samego w sobie.
Niech to szlag, przeklęłam.
Wyjęłam z kubka na długopisy nożyk do
otwierania listów i ostrożnie rozerwałam kopertę. Na biurko wytoczyła się
znajoma kość do gry. Na złotym kartoniku, ręcznym pismem sporządzona została
notatka:
Czasem miło jest
oddać rozedrgane zmysły w ręce ślepego losu.
Bal pod Znakiem
Złotej Wstęgi
25 maj 2013 r.
godz. 21:00
Czekam na
informację, czy takie wykorzystanie tego klejnotu panią satysfakcjonuje,
mademoiselle.
P.H.
***
Zgrzyt zamykającego zamka w drzwiach
wbrew pozorom mnie uspokoił. Rzuciłam ramoneskę na kanapę w salonie. Usiadłam
na krześle barowym, głowę oparłam na rękach, które ułożyłam niczym poduszkę na
barze.
Byłam zmęczona i przytłoczona
intensywnością doznań spowodowanych tajemniczą znajomością z Patrickiem
Hackfothem. Po przeczytaniu jego wiadomości pospiesznie wróciłam do siebie.
Chociaż słowa "do siebie" nie były odpowiednim określeniem. Decyzja
Marka o sprzedaży mieszkania wisiała nade mną niczym topór kata, ciągle
przypominający o tym, że muszę jak najszybciej zmienić lokum.
Sięgnęłam po telefon i pospiesznie
wykręciłam numer do Daniela.
- Cześć słonko - powitał mnie ciepło.
Jego spokojny głos mile koił moje rozdygotane nerwy.
- Cześć Daniel. Jak myślisz, czy Lucas
miałby coś przeciwko, abym w tej chwili pojechała zobaczyć jego mieszkanie?
***
Szczęknięcie otwieranego domofonu było
sygnałem, że powinnam pchnąć drzwi. Uczyniłam to niechętnie odrywając wzrok od
okolicy, która od pierwszego rzutu oka skradła moją duszę. Reischplatz tętnił
życiem niewielkiego miasteczka oraz czarował pięknem staroświeckich
kamieniczek. Mały zadrzewiony skwerek otoczony brukowaną uliczką dodawał mu
odrobinę sielskiego charakteru.
Mimo iż dzielnica przylegała ściśle do
prawostronnego brzegu Renu i znajdowała się nieopodal RenCol i hotelu Hyatt
nigdy nie miałam okazji bywać w tej części miasta.
Rzuciłam jeszcze raz okiem na otoczenie,
po czym weszłam na jasną klatkę schodową i wbiegłam na ostatnie piętro.
Powitał mnie chuderlawy młodzieniec w
czarnym obcisłym podkoszulku. Długie, czarne włosy miał ciasno spięte w kucyk.
Pociągłą, prawie dziewczęcą twarz zdobiło kilka kolczyków.
- Laura Abramowicz? - upewnił się
wpuszczając mnie do mieszkania. Przytaknęłam kiwając głową. - Przepraszam za
bałagan - dodał zbierając pospiesznie walające się wszędzie ubrania - ale nie
spodziewałem się dzisiaj gości.
- To ja przepraszam za tak nagłe
najście... - weszłam do mieszkania ostrożnie omijając walające się na ziemi
butelki po piwie i winie.
Już wiedziałam dlaczego Daniel chciał
przyjść tutaj ze mną...
Prawdziwie studenckie mieszkanie,
pomyślałam z lekką irytacją. Nie uśmiechało mi się doprowadzanie do ładu
studenckiej speluny. Jednak ta okolica... i rozmieszczenie pomieszczeń.
Rozejrzałam się z zainteresowaniem dookoła starając się jednocześnie nie
zwracać uwagi na wszechobecny chaos.
Mieszkanie było widne i dosyć
przestronne. Mały przedpokój, po prawej salon z balkonem wychodzącym na
lewobrzeżną część Koloni. Oczyma wyobraźni od razu widziałam w niej sporych
rozmiarów kanapę pokrytą mnóstwem wygodnych poduszek. Po lewej mała sypialnia
połączona z biblioteczką. Później niewielka kuchnia. Niczego więcej do
szczęścia nie potrzebowałam.
Od razu wiedziałam, że to jest to czego
szukam. Zapytałam jeszcze o cenę. Była dosyć wysoka, co mnie zmartwiło. Miałam
jednak nadzieję, że Marek wyciągnie możliwie wysoką sumę ze sprzedaży naszego
mieszkania w Ehrenfeld. Na resztę postanowiłam ubiegać się o kredyt. Wzięłam
numer telefonu Lukasa obiecując, że do końca tygodnia podejmę decyzję.
Chociaż decyzja zdawała się być już
przesądzona.
* * *
Drżącą ręką wybrałam numer do Patricka.
Nie wypadało mi do niego telefonować. Nadal był moim przełożonym. Nadal, prócz
jednej spontanicznej nocy, poza pracą nic nas nie łączyło. Nie chciałam wypaść
na napaloną panienkę, która bombarduje go telefonami. Nie widziałam jednakże innego
sposobu aby z nim porozmawiać. SMSy zdawały się być zbyt zdawkowe. Zresztą
byłam przekonana, że napisałabym do niego kolejną kokieteryjną wiadomość.
Chciałam tego uniknąć. W bezpośredniej rozmowie bywałam mniej
dyplomatyczna. Zresztą... nie bez kozery
dał mi swój numer telefonu oraz prosił o kontakt. Poczułam się usprawiedliwiona.
- Patrick Hackforth, proszę - usłyszałam
zanim zdołałam okiełznać rozproszone myśli.
- Dzień dobry Pa... panie prezesie - w
ostatniej chwili udało mi się uniknąć niepotrzebnego spoufalania się i
zwrócenia się do niego na "ty".
- Mademoiselle... - ciepło jego głosu
zdawało się rozpuszczać wszelkie blokady jakie we mnie narosły przez ostatnie
godziny. Moje emocje znowu zaczęły wibrować w rytm tembru jego głosu.
Szlag!
Odetchnęłam głęboko mając nadzieję, że
nie słyszy jak głośno wypuszczam ustami powietrze.
- Cieszę się, że cię słyszę Lauro -
dokończył miękko.
- Wzajemnie. - Niestety nie kłamałam.
Przełknęłam głośno ślinę. Podwinęłam nogi opierając brodę na kolanach. Palce
nerwowo bawiły się wystającą z kanapy nitką.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć? -
przerwał powstałą ciszę.
- A ty nie? - odpowiedziałam pytaniem na
pytanie.
- To ty do mnie dzwonisz... - Wręcz
poczułam, jak po drugiej stronie słuchawki uśmiecha się sam do siebie. Lubił
być panem sytuacji i uwielbiał dyktować warunki.
Tak, dzwonię, bo mam do ciebie masę
pytań.
Tak, dzwonię, bo zawróciłeś mi w głowie.
Tak, dzwonię, bo nie potrafię o tobie
zapomnieć.
Tak, dzwonię, bo mam na ciebie ochotę.
- Tak, dzwonię gdyż nie mogę przyjąć
twojej propozycji - powiedziałam jednym tchem.
- O której z propozycji mówisz? -
powiedział spokojnie. Między wierszami wyczułam jednak rozbawienie.
Zmarszczyłam z irytowania brew.
Nie, nie pozwolę na to aby być zabawką w
jego dłoniach. Chociaż... te dłonie potrafią zdziałać cuda... na wspomnienie
upojnych chwil ostatniej nocy moje ciało spowiło rozczulające uczucie gorąca.
Kolejny wdech.
Kolejny wydech.
Uspokój się Lauro.
- O każdej Patricku. Zostawiłam na
recepcji u Andrei Hoffman brelok, który non stop mi podsyłasz. Możesz go
odebrać w dogodnym dla Ciebie terminie. Dołączone zasady gry są, przyznam ci
rację, intrygujące. Zachowałam je na pamiątkę. Co do drugiej propozycji... -
kontynuowałam niewzruszenie usilnie starając się aby nie wszedł mi w słowo. - W
porozumieniu z profesorem Meindertem postaram się otworzyć przewód doktorski na
Uniwersytecie Kolońskim. Szczęśliwie się składa, że profesor miewa tam gościnne
wykłady, zasugerował, że pomoże mi znaleźć promotora...
- Lauro...
- Sam będzie mimo wszystko mi służył
dobrą radą. Myślę, że taki układ będzie zdrowszy. Poza tym... nie chcę opuszczać
Kolonii. Dobrze się tu czuję. Myślę, że nie mam w sobie na tyle siły aby
zmieniać kontynent i starać się o studia w MIT. Powinnam również pomyśleć o
zmianie pracy, na pewno to w najbliższym czasie zrobię....
- Lauro!
- ... muszę tylko poukładać swoje sprawy
mieszkaniowe. Jak już je ogarnę, to zacznę szukać innej posady...
- Lauro! Do jasnej cholery. Zaraz u
ciebie będę! - krzyknął w słuchawkę. Zanim do mojego umysłu dotarł sens jego
słów oraz zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć usłyszałam dźwięk sygnału.
Rozłączył się.
"Zaraz u ciebie będę"?!
Nerwowo przeczesałam palcami włosy. Jak to "zaraz u ciebie będę"?!
Rozejrzałam się niespokojnie po salonie i aneksie kuchennym. Po co "zaraz
u ciebie będę"?!
Rzuciłam się szybko w stronę barku
oddzielającego kuchnię od salonu. Zgarnęłam pospiesznie walające się na nim
brudne kubki i wetknęłam je do zmywarki.
Co za niekonwencjonalny typ. Po raz
kolejny jego zuchwałe zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nadęty
bubek, który myśli, że wszystko mu się należy. Będąc z Markiem nigdy nie
buzowało we mnie tyle sprzecznych uczuć... Ale to mi się przecież nie
podobało... a teraz? A teraz miałam wrażenie, że dopiero czuję, że żyję.
Niech to...
Czyż nie tego od życia oczekiwała moja
dusza?
Tylko ten analityczny umysł...
Przejechałam pośpiesznie ścierką po
blacie. Poprawiłam miskę z owocami. Jabłko sturlało się na ziemię i potoczyło
na drugi kraniec niewielkiej kuchni.
Wrrr... syknęłam i pobiegłam po owoc.
Ponownie umieściłam je obok pozostałych.
Pobiegłam szybko do łazienki po drodze
poprawiając poduszki na kanapie. Przejrzałam się w lustrze. Widok jaki ujrzałam
mnie zmroził. Wygodne legginsy oraz luźny sweter dresowy z kapturem..
Mało romantyczny zestaw.
Dźwięk dzwonka domofonu.
Trudno. Widziały gały co brały. Poza
tym... każdy apartament, nie tylko hotelowy ma drzwi. Zawsze może odwrócić się
na pięcie i odejść.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz