ROZDZIAŁ IX
-
Mam nadzieję, że jest pani usatysfakcjonowana konferencją? - zainteresował się
następnego dnia prezes. Siedzieliśmy razem w przeszklonej restauracji hotelu
Hyatt mając w zasięgu ręki charakterystyczny, typowo urbanistyczny Most
Hohenzollernów górujący nad Renem.
Przejechałam kawałkiem bagietki po
talerzu ścierając nią niezwykle aromatyczną oliwę, którą skropiona została
sałata. Intensywne promienie słoneczne wesoło tańczyły po tafli Renu. Migoczące
odbicia docierały do jasnego
pomieszczenia nie tylko przez przeszkloną ścianę, ale i sufit. Nadawało to
restauracji przestronności i lekkości. Panorama miasta skąpanego w słońcu, z
błękitem nieba oraz spokojnym nurtem rzeki była znakomitym dopełnieniem towarzystwa
prezesa, profesora Meinderta oraz profesor Lidiyi Ivanovej.
- Bardzo się cieszę, że mogę brać udział
w tym wydarzeniu - wyznałam szczerze. Usadowiłam się wygodniej w fotelu.
Dzisiejszy dzień przebiegał w bardziej intelektualnej atmosferze. Jakoś udało
mi się stłumić instynkty oraz poskromić nerwy na wodzy. W pełni skupiałam się
na przebiegu konferencji starając się wynieść z niej jak najwięcej.
- Zdecydowała się już pani jakim torem
chciałaby pani podążyć w swoim przewodzie doktorskim? - zaciekawiła się
profesor Ivanova.
- Nie jestem jeszcze do końca pewna, ale
myślę nad tym, aby skupić się na pracy nad kondensatorem o dużej pojemności,
który szybko by się ładował a długo rozładowywał. Nie ukrywam, że pasjonuje
mnie ekologiczny aspekt możliwości, jakie ukryte są w grafenie.
- Świetny pomysł panno Abramowicz - pochwalił
profesor Meindert. - Co jak co, ale popieram osoby, które zainteresowane są
ekologią - dodał z uznaniem.
Ucieszyłam się, że podoba mu się mój
pomysł. Jeśli miałam nad czymś ciężko pracować to chciałam mieć pewność, że
przy okazji spełnię również chociaż część misji, jaka zawsze była mi bliska. XXI
wiek pod wieloma względami był piękny, niemniej jednak wiele rzeczy niebywale
mnie irytowało. Jedną z nich niewątpliwie był fakt pełnego egoizmu
wykorzystywania zasobów Ziemi. Ludzie lubili czerpać garściami z jej
możliwości. Niestety niewiele potrafili dać w zamian.
- Potencjał jaki tkwi w grafenie jest
niebywały - przyznała profesor Iwanowa. Przeczesała swoje półdługie bujne loki
i poprawiła delikatne oprawki okularów. - Przydałby się w końcu patent na super
wydajne baterie komórkowe lub akumulatory samochodów hybrydowych. Jeśli jest
pani poważnie zainteresowana pracą nad tym zagadnieniem, myślę, pan profesor
Meindert mi wybaczy, - uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku - że powinna
pani nawiązać również współpracę z profesor Bernadette Fuchs.
Profesor Meindert przytaknął z aprobatą.
- Tak, masz rację Lidiyo. Pani Fuchs
jest niedoścignionym autorytetem w badaniach nad usprawnieniem baterii i
akumulatorów. - Profesor Meindert uśmiechnął się promiennie. Wstał lekko i
przeczesywał wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu pani Fuchs. Mojej uwadze nie
uszedł fakt, że docent Hackforth spiął się i zmarszczył lekko czoło, jakby nie spodobała mu
się ta propozycja. Podążył jednak wzrokiem za profesorem Meindertem rozglądając się po znacznej wielkości sali. W
końcu udało im się ją wypatrzeć wśród licznie zapełnionych uczestnikami
stolików. Prezes wstał i podszedł do jednego z nich. Ukłonił się grzecznie i
ucałował w dłoń atrakcyjną brunetkę, z którą tak czule witał się poprzedniego
dnia. Żółta spódnica oraz marynarka w pepitkę zastąpiona została obcisłymi
jeansami, jasnym kaszmirowym sweterkiem oraz tweedową marynarką w kratkę.
Całość stroju dopełniał czarny kapelusz z delikatnie falującym rondem, który współgrał
z falującymi bujnymi włosami sięgającymi ramion oraz czarnymi szpilki na
niebotycznym obcasie.
Kobieta uśmiechnęła się ujmująco na
widok prezesa i ucałowała go czule w każdy policzek. Po słowach jakie skierował
do niej Patrick Hackfort rzuciła zainteresowanym okiem w naszym kierunku, po
czym, ujęta pod ramię przez prezesa skierowała się w naszą stronę.
Mój żołądek ścisnęło niemiłe uczucie
zazdrości. Wyglądali razem wyjątkowo pięknie. Czy po tym powierzchownym
obrazkiem kryło się coś więcej? Sięgnęłam po filiżankę z herbatą łudząc się, że
gorący napój pomoże mi opanować ogarniającą mnie falę niechęci do atrakcyjnej
pani naukowiec, jaka nieoczekiwanie pojawiła się w moim sercu.
- Guten
Tag moi drodzy przyjaciele - rzuciła lekko na powitanie. Docent nadal nie
wypuszczał jej z objęć. Profesor Meindert wstał i ukłonił się w jej kierunku.
Profesor Ivanova podała jej dłoń uśmiechając się szczerze.
- Mamy dla ciebie nie lada interes
Bernadette - roześmiała się wskazując dłonią w moim kierunku. Podnosząc lekko
brew, opatrzyła na mnie spod sporego kapelusza z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Bernadette, to jest Laura Abramowicz,
nasza przyszła doktorantka - przedstawił mnie prezes.
Wstałam podając jej dłoń.
Wyglądała na eteryczną kobietę, jednak
uścisk miała wyjątkowo pewny i mocny, prawie męski.
- Dzień dobry - odparłam uśmiechając się z rezerwą.
Usiadła na wolnym fotelu, który prezes
za nią zasunął.
Grono naukowców, w jakim miałam zaszczyt
się znajdować schlebiało mi. Czułam się zaszczycona i wyróżniona, a świadomość,
że przyjdzie nam razem niebawem współpracować bardzo mnie ekscytowała.
Naukowcy pokrótce przedstawili moje
plany, profesor Fuchs kurtuazyjnie zaoferowała swoją pomoc. Myślami jednak
zdawała się być daleko, a raczej, w moim odczuciu zupełnie blisko, tuż przy
prezesie.
***
Usiadłam wygodnie na jednej z kanap i
melancholijnie wpatrywałam się w panoramę miasta. Do ostatniej części
konferencji była jeszcze kilkanaście minut, miałam więc odrobinę czasu aby
poukładać myśli. Nie było to łatwe zadanie. Byłam zachwycona dzisiejszym dniem
oraz znajomościami jakie udało mi się nawiązać. Współpraca z profesorem
Meindertem zapowiadała się nieźle. Zdawał się być nauczycielem z powołania. Nie
podobał mi się jednak do końca fakt wciągania do naszej współpracy pani Fuchs.
Nie przemawiał do mnie argument, iż była znakomitym naukowcem w swojej
dziedzinie. Jako kobieta ocieniałam ją nie tylko przez pryzmat wykształcenia i
dorobku naukowego. Oddziaływał na mnie również jej sposób bycia, który wydawał
się być dosyć impertynencki i nazbyt śmiały. W jej towarzystwie prezes zdawał
się nie być sobą, całkowicie owinięty jej urokiem. Starałam się za wszelką cenę
tym nie przejmować, jednak umysł nie współgrał z targającymi mną uczuciami.
Wyjęłam z torebki telefon. Przejrzałam
pośpiesznie otrzymane maile. Klub Swinging with Tantra przysłał mi harmonogram
zajęć. Rozpoczynały się we wtorkowe popołudnie. Przyjęłam to z nieukrywaną satysfakcją.
Potrzebowałam czegoś takiego aby móc oderwać się od korporacyjnej
rzeczywistości, wyzwań związanych z doktoratem, które nieoczekiwanie przede mną
wyrosły oraz problemów z szukaniem mieszkania.
Właśnie wpisywałam w kalendarz terminy
kursu kiedy usiadł obok mnie prezes.
- Dobrze się pani bawi? - Głos miał
cichy i jedwabisty, podbarwiony uczuciem, którego nie potrafiłam zdefiniować, może
bólem? Siedział prawie nieobecny, jak fantom. Jedynie jego ramię stykające się
z moim było dowodem na to, że rzeczywiście jest tuż obok. Nikt, kto przypadkiem
obserwowałby nas z boku, nie mógł domyśleć się jakie napięcie wytworzyło się
wokół nas. Nasze mięśnie niebezpiecznie się naprężyły, jak u drapieżników
gotowych do skoku. Drgające od nadmiaru feromonów drobinki powietrza tańczyły zmysłowy
taniec wokół naszych spiętych sylwetek. Ociężałe oddechy wyznaczały rytm tej kameralnej
inscenizacji.
- Jak nigdy dotąd - odparłam przełykając
powoli ślinę. Napięcie jakie narastało między nami od jakiegoś czasu zdawało
się sięgać zenitu. Zastanawiałam się kiedy i w jaki sposób nagromadzona przez
kilkanaście ostatnich dni energia osiągnie ujście.
- Jak zawsze, trafna odpowiedź, mademoiselle. - Odszukał swoją ręką moją dłoń i wetknął w nią zimny
kawałek plastiku. Mocno zacisnął pięść na mojej upewniając się, że podarek się
nie wyśliźnie. Uścisk był zdecydowany, dłoń rozkosznie ciepła i miękka. Mój
umysł przeszyła odważna myśl: poczuć taki dotyk na swojej nagiej skórze.
Poczuć TEN dotyk na sobie.
Przeraziła mnie śmiałość tego pomysłu.
Szkarłatna kurtyna przysłoniła moje
policzki co nie przeszkodziło fali nieujarzmionego pożądania rozpłynąć się po
moim ciele. Moje zmysły zdawały zacząć żyć swoim własnym życiem.
- Proszę poważnie rozważyć tę propozycję
i nie patrzeć na nią przez pryzmat wczorajszego zajścia w samochodzie. Nie
zawiodę pani - dodał chyłkiem. Nie patrząc w moją stronę wstał i jak gdyby
nigdy nic udał się do pozostałych gości.
Zostałam sama. Sama z wytwornym akompaniamentem
pianina w tle, z gotycką katedrą przed oczyma, z tłukącym się z ekscytacji
sercem w piersi i z tajemniczym
podarkiem w dłoni.
Rozwarłam pięść. Plastik okazał się być
kartą do pokoju hotelowego. Obok niej spoczywała wizytówka wykonana z
pozłacanego kartonu. Gustowna czarna czcionka informowała, że docent Patrick
Hackforth jest profesorem Instytutu Technologicznego w Massachusettes. Obok
nazwiska widniały dwa telefony: do jego gabinetu na uczelni oraz komórkowy, a
także adres e-mail. Odwróciłam kartonik. Na rewersie skreślono notatkę:
"Podróż
tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku." Konfucjusz.
Postawmy go
wspólnie.
Obiecuję, że ten
wieczór będzie niezapomnianym doznaniem godnym zarówno Pani jak i tego
szlachetnego miejsca.
Godzina 21:00.
Apartament
Prezydencki.
P.H.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz