niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział IX



ROZDZIAŁ IX

 - Mam nadzieję, że jest pani usatysfakcjonowana konferencją? - zainteresował się następnego dnia prezes. Siedzieliśmy razem w przeszklonej restauracji hotelu Hyatt mając w zasięgu ręki charakterystyczny, typowo urbanistyczny Most Hohenzollernów górujący nad Renem.
Przejechałam kawałkiem bagietki po talerzu ścierając nią niezwykle aromatyczną oliwę, którą skropiona została sałata. Intensywne promienie słoneczne wesoło tańczyły po tafli Renu. Migoczące odbicia  docierały do jasnego pomieszczenia nie tylko przez przeszkloną ścianę, ale i sufit. Nadawało to restauracji przestronności i lekkości. Panorama miasta skąpanego w słońcu, z błękitem nieba oraz spokojnym nurtem rzeki była znakomitym dopełnieniem towarzystwa prezesa, profesora Meinderta oraz profesor Lidiyi Ivanovej.
- Bardzo się cieszę, że mogę brać udział w tym wydarzeniu - wyznałam szczerze. Usadowiłam się wygodniej w fotelu. Dzisiejszy dzień przebiegał w bardziej intelektualnej atmosferze. Jakoś udało mi się stłumić instynkty oraz poskromić nerwy na wodzy. W pełni skupiałam się na przebiegu konferencji starając się wynieść z niej jak najwięcej.
- Zdecydowała się już pani jakim torem chciałaby pani podążyć w swoim przewodzie doktorskim? - zaciekawiła się profesor Ivanova.
- Nie jestem jeszcze do końca pewna, ale myślę nad tym, aby skupić się na pracy nad kondensatorem o dużej pojemności, który szybko by się ładował a długo rozładowywał. Nie ukrywam, że pasjonuje mnie ekologiczny aspekt możliwości, jakie ukryte są w grafenie.
- Świetny pomysł panno Abramowicz - pochwalił profesor Meindert. - Co jak co, ale popieram osoby, które zainteresowane są ekologią - dodał z uznaniem.
Ucieszyłam się, że podoba mu się mój pomysł. Jeśli miałam nad czymś ciężko pracować to chciałam mieć pewność, że przy okazji spełnię również chociaż część misji, jaka zawsze była mi bliska. XXI wiek pod wieloma względami był piękny, niemniej jednak wiele rzeczy niebywale mnie irytowało. Jedną z nich niewątpliwie był fakt pełnego egoizmu wykorzystywania zasobów Ziemi. Ludzie lubili czerpać garściami z jej możliwości. Niestety niewiele potrafili dać w zamian.
- Potencjał jaki tkwi w grafenie jest niebywały - przyznała profesor Iwanowa. Przeczesała swoje półdługie bujne loki i poprawiła delikatne oprawki okularów. - Przydałby się w końcu patent na super wydajne baterie komórkowe lub akumulatory samochodów hybrydowych. Jeśli jest pani poważnie zainteresowana pracą nad tym zagadnieniem, myślę, pan profesor Meindert mi wybaczy, - uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku - że powinna pani nawiązać również współpracę z profesor Bernadette Fuchs.
Profesor Meindert przytaknął z aprobatą.
- Tak, masz rację Lidiyo. Pani Fuchs jest niedoścignionym autorytetem w badaniach nad usprawnieniem baterii i akumulatorów. - Profesor Meindert uśmiechnął się promiennie. Wstał lekko i przeczesywał wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu pani Fuchs. Mojej uwadze nie uszedł fakt, że docent Hackforth spiął się i  zmarszczył lekko czoło, jakby nie spodobała mu się ta propozycja. Podążył jednak wzrokiem za profesorem Meindertem  rozglądając się po znacznej wielkości sali. W końcu udało im się ją wypatrzeć wśród licznie zapełnionych uczestnikami stolików. Prezes wstał i podszedł do jednego z nich. Ukłonił się grzecznie i ucałował w dłoń atrakcyjną brunetkę, z którą tak czule witał się poprzedniego dnia. Żółta spódnica oraz marynarka w pepitkę zastąpiona została obcisłymi jeansami, jasnym kaszmirowym sweterkiem oraz tweedową marynarką w kratkę. Całość stroju dopełniał czarny kapelusz z delikatnie falującym rondem, który współgrał z falującymi bujnymi włosami sięgającymi ramion oraz czarnymi szpilki na niebotycznym obcasie.
Kobieta uśmiechnęła się ujmująco na widok prezesa i ucałowała go czule w każdy policzek. Po słowach jakie skierował do niej Patrick Hackfort rzuciła zainteresowanym okiem w naszym kierunku, po czym, ujęta pod ramię przez prezesa skierowała się w naszą stronę.
Mój żołądek ścisnęło niemiłe uczucie zazdrości. Wyglądali razem wyjątkowo pięknie. Czy po tym powierzchownym obrazkiem kryło się coś więcej? Sięgnęłam po filiżankę z herbatą łudząc się, że gorący napój pomoże mi opanować ogarniającą mnie falę niechęci do atrakcyjnej pani naukowiec, jaka nieoczekiwanie pojawiła się  w moim sercu.
- Guten Tag moi drodzy przyjaciele - rzuciła lekko na powitanie. Docent nadal nie wypuszczał jej z objęć. Profesor Meindert wstał i ukłonił się w jej kierunku. Profesor Ivanova podała jej dłoń uśmiechając się szczerze.
- Mamy dla ciebie nie lada interes Bernadette - roześmiała się wskazując dłonią w moim kierunku. Podnosząc lekko brew, opatrzyła na mnie spod sporego kapelusza z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Bernadette, to jest Laura Abramowicz, nasza przyszła doktorantka - przedstawił mnie prezes.
Wstałam podając jej dłoń.
Wyglądała na eteryczną kobietę, jednak uścisk miała wyjątkowo pewny i mocny, prawie męski.
- Dzień dobry - odparłam uśmiechając się z rezerwą.
Usiadła na wolnym fotelu, który prezes za nią zasunął.
Grono naukowców, w jakim miałam zaszczyt się znajdować schlebiało mi. Czułam się zaszczycona i wyróżniona, a świadomość, że przyjdzie nam razem niebawem współpracować bardzo mnie ekscytowała.
Naukowcy pokrótce przedstawili moje plany, profesor Fuchs kurtuazyjnie zaoferowała swoją pomoc. Myślami jednak zdawała się być daleko, a raczej, w moim odczuciu zupełnie blisko, tuż przy prezesie.

***

Usiadłam wygodnie na jednej z kanap i melancholijnie wpatrywałam się w panoramę miasta. Do ostatniej części konferencji była jeszcze kilkanaście minut, miałam więc odrobinę czasu aby poukładać myśli. Nie było to łatwe zadanie. Byłam zachwycona dzisiejszym dniem oraz znajomościami jakie udało mi się nawiązać. Współpraca z profesorem Meindertem zapowiadała się nieźle. Zdawał się być nauczycielem z powołania. Nie podobał mi się jednak do końca fakt wciągania do naszej współpracy pani Fuchs. Nie przemawiał do mnie argument, iż była znakomitym naukowcem w swojej dziedzinie. Jako kobieta ocieniałam ją nie tylko przez pryzmat wykształcenia i dorobku naukowego. Oddziaływał na mnie również jej sposób bycia, który wydawał się być dosyć impertynencki i nazbyt śmiały. W jej towarzystwie prezes zdawał się nie być sobą, całkowicie owinięty jej urokiem. Starałam się za wszelką cenę tym nie przejmować, jednak umysł nie współgrał z targającymi mną uczuciami.
Wyjęłam z torebki telefon. Przejrzałam pośpiesznie otrzymane maile. Klub Swinging with Tantra przysłał mi harmonogram zajęć. Rozpoczynały się we wtorkowe popołudnie. Przyjęłam to z nieukrywaną satysfakcją. Potrzebowałam czegoś takiego aby móc oderwać się od korporacyjnej rzeczywistości, wyzwań związanych z doktoratem, które nieoczekiwanie przede mną wyrosły oraz problemów z szukaniem mieszkania.
Właśnie wpisywałam w kalendarz terminy kursu kiedy usiadł obok mnie prezes.
- Dobrze się pani bawi? - Głos miał cichy i jedwabisty, podbarwiony uczuciem, którego nie potrafiłam zdefiniować, może bólem? Siedział prawie nieobecny, jak fantom. Jedynie jego ramię stykające się z moim było dowodem na to, że rzeczywiście jest tuż obok. Nikt, kto przypadkiem obserwowałby nas z boku, nie mógł domyśleć się jakie napięcie wytworzyło się wokół nas. Nasze mięśnie niebezpiecznie się naprężyły, jak u drapieżników gotowych do skoku. Drgające od nadmiaru feromonów drobinki powietrza tańczyły zmysłowy taniec wokół naszych spiętych sylwetek. Ociężałe oddechy wyznaczały rytm tej kameralnej inscenizacji. 
- Jak nigdy dotąd - odparłam przełykając powoli ślinę. Napięcie jakie narastało między nami od jakiegoś czasu zdawało się sięgać zenitu. Zastanawiałam się kiedy i w jaki sposób nagromadzona przez kilkanaście ostatnich dni energia osiągnie ujście.
- Jak zawsze, trafna odpowiedź, mademoiselle. -  Odszukał swoją ręką moją dłoń i wetknął w nią zimny kawałek plastiku. Mocno zacisnął pięść na mojej upewniając się, że podarek się nie wyśliźnie. Uścisk był zdecydowany, dłoń rozkosznie ciepła i miękka. Mój umysł przeszyła odważna myśl: poczuć taki dotyk na swojej nagiej skórze.
Poczuć TEN dotyk na sobie.
Przeraziła mnie śmiałość tego pomysłu. Szkarłatna kurtyna  przysłoniła moje policzki co nie przeszkodziło fali nieujarzmionego pożądania rozpłynąć się po moim ciele. Moje zmysły zdawały zacząć żyć swoim własnym życiem.
- Proszę poważnie rozważyć tę propozycję i nie patrzeć na nią przez pryzmat wczorajszego zajścia w samochodzie. Nie zawiodę pani - dodał chyłkiem. Nie patrząc w moją stronę wstał i jak gdyby nigdy nic udał się do pozostałych gości.
Zostałam sama. Sama z wytwornym akompaniamentem pianina w tle, z gotycką katedrą przed oczyma, z tłukącym się z ekscytacji sercem w piersi  i z tajemniczym podarkiem w dłoni.
Rozwarłam pięść. Plastik okazał się być kartą do pokoju hotelowego. Obok niej spoczywała wizytówka wykonana z pozłacanego kartonu. Gustowna czarna czcionka informowała, że docent Patrick Hackforth jest profesorem Instytutu Technologicznego w Massachusettes. Obok nazwiska widniały dwa telefony: do jego gabinetu na uczelni oraz komórkowy, a także adres e-mail. Odwróciłam kartonik. Na rewersie skreślono notatkę:

"Podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku." Konfucjusz.
Postawmy go wspólnie.
Obiecuję, że ten wieczór będzie niezapomnianym doznaniem godnym zarówno Pani jak i tego szlachetnego miejsca.
Godzina 21:00.
Apartament Prezydencki.
P.H.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz