środa, 5 lutego 2014

Rozdział X cz. 2



***

--------------
"Szampan nie ma być przedmiotem kolekcjonerskim, o wiele lepiej prezentuje się na stole. - zachęca przewrotnie producent najcenniejszego szampana świata".

            FORBES LIFE
V 2013
--------------


Migocząca łuna, której źródłem był rozpalony kominek otulała ciepłym światłem obszerny salon. Słaba poświata łagodnie spowijała ławę z czarnego marmuru oraz stojącą przy nim welurową kanapę i dwa fotele. Pomarańczowe promienie nieśmiało tańczyły po drewnianej podłodze. Biała orchidea stojąca na stoliku oraz nieduża figurka obnażonego dyskobola rzucały płochliwy cień na jasną ścianę wokół nowoczesnego paleniska.
Z głośników sączyła się relaksacyjna muzyka, łagodnie wypełniająca pomieszczenie ujmującym brzmieniem fortepianu, marakasów oraz afrykańskich bębnów.
Przymknęłam powieki delektując się kojącymi dźwiękami rozpływającymi się po pomieszczeniu. Przyjemnie pieściły moją duszę, wkomponowywały się w mój oddech. Zastygła, prawie zapomniałam po co tutaj przyszłam. Zrobiłam krok do przodu. Głuchy stukot moich obcasów wkomponował się w wyciszone dźwięki tej medytacyjne  muzyki.
Rozejrzałam się z zainteresowaniem dookoła.
Po prawej stronie majaczyło wejście do niewielkiej biblioteczki oraz niedużej sypialni, z której widok na miasto zapierał dech w piersi. Oświetlone Stare Miasto oraz katedra odbijały się dumnie od spowitego mrokiem Renu, były tuż na wyciągnięcie ręki. Pomieszczenie tonęło w ich półmroku. Dotknęłam gładko ułożonej jasnej narzuty łóżka. Była przyjemnie miękka a zarazem onieśmielająco chłodna. Podeszłam do stolika nocnego na którym w małym wazonie pysznił się bukiet niedbale ułożonych frezji. Ich intensywny zapach zdawał się posiąść całe pomieszczenie ociężale osiadając na stylowych sprzętach. Mieszał się ze zmysłowymi dźwiękami muzyki jaka nie przestawała płynąć z niewidocznych gołym okiem głośników.
   Obeszłam pokój dookoła. Odnalazłam drugie przejście, tuż przy pokaźnym oknie. Prowadziło z powrotem do salonu.
Przeszłam dalej, do jadalni. Sześć foteli majaczyło przy stole w ciepłym kolorze mahoniu. Podeszłam bliżej. Na blacie, na srebrnej paterze, wśród pokruszonego lodu i plasterków cytryny czekały, misternie poukładane, ostrygi. Szampan wetknięty w srebrne wiaderko nieprzystępnie królował obok.  
Rozejrzałam się ponownie. Apartament był niebagatelny i wytworny. Kusił niedostępnym dla przeciętnego człowieka bogactwem. Zachwycał pięknym widokiem za oknem oraz niegrzecznym przepychem zebranych akcesoriów wewnątrz. 
Nieziemsko spokojna muzyka nadal rozbrzmiewała zniewalając moje zmysły. Rozkoszując się miłosnym zespoleniem wolno płynących nut oraz iluminacji płomieni kominka, które tańczyły wolno na ścianach, zatracałam się w chwili. Jednostajny rytm stonowanych dźwięków porwał mnie w głęboką otchłań podróży w nieznane. Spokojna melodia płynnie wlewała się do uszu. Odprężające, ulotne tony zabierały mnie w miejsce wyzwolone. Monotonne brzmienie otulało powieki, wypełniało duszę, regenerowało ciało. Negatywne emocje zaczęły odchodzić. Pytania retoryczne umykały. Fala błogiej równowagi zdawała się poskramiać zmącony umysł. Odetchnęłam głęboko. Mój miarowy oddech automatycznie zespalał się z jednostajnym rytmem muzyki. W jakiś zagadkowy sposób przebijała się do mojej jaźni pozwalając wszystkiemu wokół odejść niewzruszenie. Niczym balsam otulała rozdygotany umysł. Zbędne emocje zaczęły znikać, ustępując miejsca odprężeniu.
Maestria romantycznej muzyki oraz mistrzowski entourage powodował, że poczułam się zniewolona w najsłodszym słowa tego znaczeniu.
Istna kontemplacja chwili.
Symfoniczna ekstaza.
Czysta medytacja.
- To jedynie smak upojenia w mikroskali, mademoiselle. - Dźwięczny głos zamajaczył w tle. Otworzyłam powoli powieki próbując wrócić do rzeczywistości. Powoli się odwróciłam.
Stał za mną, oparty nonszalancko o ścianę. Bawełniana koszulka z długim rękawem i kilkoma guzikami z przodu miękko opinała smukły tors. Ostatni, niezapięty guzik odsłaniał smukłą szyję, uwydatnione jabłko Adama oraz luźno zawiązany rzemyk do którego doczepiona była jakaś zawieszka. Z tej odległości nie byłam jednak w stanie dojrzeć jaka. Dopasowane jeansy doskonale leżały na długich nogach. Bose stopy, lekko skrzyżowane w kostkach łagodnie zapadały się w puszysty dywan. Ręce miał luźno opuszczone. Palce jednej ręki z lekka wystukiwały rytm akompaniamentu nadal roznoszącego się po apartamencie. Leniwy, enigmatyczny uśmiech zastygł mu na twarzy. Oczy zmysłowo błyszczały odbijając płomienie kominka. Bujne włosy swobodnie opadały na ramiona.
Zamarłam.
Nie wiem czego się spodziewałam, ale widok jaki ujrzałam mnie rozbroił. Nigdy nie zastanawiałam się jak powinien wyglądać przystojny mężczyzna. Zawsze uważałam, że to pojęcie względne. Starałam się nie oceniać nikogo po wyglądzie. Jednak obezwładniające, naturalne piękno prezesa zwaliło mnie z nóg. Bezpretensjonalna swoboda jego ubioru, kokieteryjna charyzma i wrodzony wdzięk czyniły go kimś niebywale pociągającym a przy całej grze jaką ze mną prowadził, statusie majątkowym, jakim musiał dysponować, erudycji oraz posadach jakie piastował był kimś boleśnie niedostępnym. Mimo wszystko, poczułam jak nieokiełznane uczucie gorąca uderza we mnie niczym niszczycielska fala tsunami. Francuzi, podobne uczucie nazywali mianem coup de foudre. Rażenie piorunem było odpowiednim określeniem na stan w jakim się znalazłam.
- Brzmi jak forma zaproszenia - stwierdziłam lakonicznie starając się aby mój głos nie zdradzał emocji jakie mną targały.
Podszedł do mnie zachodząc mnie od tyłu. Na swojej szyi poczułam jego spokojny, płomienny oddech. Dłonie położył mi na ramionach, bez pośpiechu zdjął moją kurtkę niedbale rzucając ją na krzesło.
- Bo to jest zaproszenie Lauro - szepnął mi do ucha. Kosmyk jego bujnych włosów rozkosznie pieścił mój kark.
- Zaproszenie na...? - zdołałam z siebie wydusić.
- Na coś, czego nie będziesz w stanie zapomnieć - dodał gardłowym głosem. Ton jego wypowiedzi był tajemniczy, lecz pełen nieskrywanej obietnicy.
Sięgnął po szampana. Sprawnym ruchem zdjął z korka złotko oraz rozkręcił drucik go trzymający. Owinął szyjkę butelki wraz z korkiem lnianą serwetką. Przekręcił delikatnie zakrytą ściereczką zatyczkę. Jego smukłe palce z gracją pianisty zatańczyły po smukłej szyjce butelki.
Dźwięk strzelającego napoju przeszył pomieszczenie.
Z wdziękiem wytrawnego sommeliera rozlał alkohol do stojących na stole kieliszków. Podszedł do mnie wręczając mi jeden.
Popatrzyłam na niego z nieskrywanym zainteresowaniem.
- Zaproszenie na czyste zatracenie się Lauro - wzniósł toast delikatnie dotykając kieliszkiem mojego. Patrzył na mnie poważnie, wyczekująco.
- Panie prezesie... nadal nie bardzo rozumiem.
- Patrick. Będę zaszczycony jeśli będziemy mogli mówić sobie po imieniu - poprosił. Wzniósł kolejny toast i upił łyk alkoholu. Zrobiłam to samo. Smakował zaskakująco. Przymknęłam oczy delektując się znakomitą, mięsistą i pełną strukturą trunku. Bukiet smaku był złożony, odrobinę miodowy z wyczuwalnymi nutami owocowymi. Drobne musowanie błogo pieściło podniebienie, osiadało na języku zostawiając cudownie miękki, pudrowy posmak.
- Krug Grande Cuvée Brut - rzucił wyjaśniająco.
Podniosłam brew w geście niedowierzania. Czytałam swego czasu w magazynie Forbes, że pierwsze dwa miejsca w rankingu na najbardziej ekskluzywne  alkohole świata, zajęły właśnie trunki marki Krug. Ten rodzaj szampana powstawał z pieczołowicie wyselekcjonowanych pięćdziesięciu rodzajów wina, produkowanych z trzech różnych odmian winogron. Co najmniej sześcioletnie leżakowanie nadawało szampanowi harmonii i doskonale zrównoważonego smaku.
- Przecież to szampańskie podium - zachłysnęłam się prawie zapominając o meritum tego spotkania. - Takie alkohole się kolekcjonuje a nie pije ot tak, dla kaprysu - dodałam.
Zakołysałam lekko kieliszkiem. Drobne bąbelki z eterycznością primabaleriny zaczęły unosić się w górę. Klarowny trunek wspaniale odbijał stonowane światło dochodzące z kominka.  Czarowne refleksy podrygiwały w rytm uspokajającej muzyki oraz polan strzelających w palenisku.
- To fakt, niemniej przyznasz, że niebywałą stratą byłoby trzymanie takiego alkoholu na półce.
- Lubisz mocne wejścia, prawda? - zapytałam otwarcie.
Sięgnął po paterę z ostrygami. Przeszedł zgrabnie do stolika przy kominku. Ruszyłam nieśmiało za nim.
- Tylko i wyłącznie w towarzystwie, które mnie satysfakcjonuje oraz jeśli gra jest warta świeczki - mruknął. Sięgnął po jedną z ostryg, obficie skropił ją cytryną.
- Rozumiem Patricku, że jestem pionkiem w tej... - ważyłam słowa - grze. Ale nadal nie znam jej zasad - zauważyłam. Oparłam się niedbale o oparcie kanapy wpatrując się w niebywały widok za oknem.
Miasto w swej pełnej, tak fenomenalnej krasie zdawało się żyć swoim życiem, nieświadome burzy toczącej się tuż obok.
Burzy w moim sercu, umyśle i ciele.
- Właśnie jesteś w trakcie ich poznawania, moja droga... - powiedział podsunął muszlę ostrygi pod moje usta pozwalając abym spiła jej zawartość. Jej świeży smak wyjątkowo dobrze komponował się z owocową nutą szampana uwypuklając całą słodycz małży. Subtelnie morski, lekko słony smak delikatnie rozpłynął się w moich ustach.
Sięgnął po kolejną muszlę. Skropił ją sokiem i zmysłowo wychłeptał zawartość.
Upiłam kolejny łyk szlachetnego alkoholu.
Zaczęło mi lekko szumieć w głowie.
Bąbelki zaczęły pracować.
Kwiecisty zapach szampana sensualnie mieszał się ze świeżością ostryg, ciepłem płynącym z kominka, erotyzmem emanującym od Patricka. Intymna muzyka otulała nasze sylwetki niczym zwiewny szal, zacieśniając przestrzeń znajdującą się między nami.
Stanął przy mnie opierając się lekko o kanapę, tuż obok mnie.
Zastygli, bez słowa wpatrywaliśmy się w nocny widok roztaczający się za oknem.
Nie musiałam zadawać więcej pytań.
Wiedziałam już, że ta noc będzie mieć jakiś finał.
Taki a nie inny.
Nie miałam siły kontestować.
Nie chciałam protestować.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz