ROZDZIAŁ VIII
Uporczywy dźwięk budzika rozległ się po
zalanej słońcem sypialni. Z trudem otworzyłam oczy. Leżałam jeszcze chwilę
bezcelowo patrząc w sufit. Budzik nadal dzwonił. A ja nie miałam ochoty
podnieść się z pościeli i go wyłączyć.
Przed oczami nadal miałam obrazy z
wczorajszej nocy. Pogawędka z naukowcami. Wizja doktoratu. Prawie pocałunek w
samochodzie. Jednoznaczny telefon.
Moja naiwność zdumiała nawet mnie samą. Zerknęłam
na szafkę nocną. Zmiętolone zaproszenie nadal tam leżało.
XV Międzynarodowa Konferencja
Energetyczna. Hotel Hyatt. Godzina dziesiąta.
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła ósma.
Miałam szansę zdążyć. Ale czy miałam na to ochotę? Odwagę? Czy byłam na tyle
silna aby pojawić się tam i spojrzeć w oczy prezesowi? Nikt nigdy w ten sposób
nie próbował mnie pocałować. Tak jakby była to celebracja czegoś, co miało
nastąpić za chwilę. Tak, jakby była to obietnica i zapowiedź czegoś
ekstremalnie ekscytującego.
Nikt też nigdy w ten sposób mnie nie
odtrącił.
- Głupia gęś jesteś - mruknęłam do
siebie wyskakując z łóżka. Bez sensu było marnować taką okazję dla zwykłego
Casanovy. Szybko wyłączyłam budzik i powędrowałam pod prysznic.
Po szybkim natrysku przejrzałam
zawartość szafy. Nie do końca wiedziałam co założyć. Nie chciałam ubierać się
zbyt formalnie. Nachalna swoboda też nie była odpowiednim strojem na taką
okazję. W końcu zdecydowałam się na jeansy oraz taliowaną bluzkę w subtelną, oliwkową
kratkę. Przeszycia i zaszewki świetnie modelowały sylwetkę. Klasyczny kołnierz
oraz mankiety dodawały kreacji powagi. Pospiesznie zapięłam rząd drobnych
guzików. Na toaletce przejrzałam stojące flakony perfum. Zdecydowałam się na
"Euphoria Blossom" Calvina Kleina.
Psiknęłam flakonikiem w powietrze.
Delikatna mgiełka o stonowanym zapachu słodkich owoców z lekką nutą cytrusów powoli
osiadła na moich włosach. Piękna, zmysłowa lecz przy tym świeża woń dodała mi
odwagi.
Postanowiłam stawić czoła prezesowi i
nie dać się ponieść emocjom.
Sprawnie umalowałam oczy i nałożyłam
szminkę w ulubionym, rdzawym kolorze. Cmoknęłam ostentacyjnie ustami w kierunku
lustra. Zwinnie przeczesałam włosy. Postrzępiona grzywka swobodnie opadła na
czoło.
Wyszperałam z szafy czarny, skórzany
żakiet i zarzuciłam go na plecy. Do kopertowej torebki wrzuciłam niedbale
zaproszenie i plan konferencji. Na gołe stopy założyłam cieliste szpilki i
szybko wybiegłam z mieszkania. Miałam niewiele czasu. Tramwaj odjeżdżał za
siedem minut. Musiałam się pospieszyć.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi wyjściowych
zagłuszony został głośnym trąbieniem samochodu. Znałam ten dźwięk. Odetchnęłam
głęboko i zerknęłam na parking. Czarny lśniący samochód pysznił się stojąc na parkingu
wzdłuż ulicy.
Pokręciłam przecząco głową i szybko, nie
zwracając uwagi na samochód ruszyłam chodnikiem w kierunku przystanku
tramwajowego. Był sobotni poranek, ruch niewielki. Odgłos moich miarowych i
zdecydowanych kroków odbijał się echem po ulicy. Szłam pewnie i zdecydowanie w
kierunku przystanku.
- Panno Abramowicz! - usłyszałam za sobą
wołanie szofera.
Nie odwróciłam się. Moja duma mi na to
nie pozwalała. Nadal pewnie kroczyłam przed siebie. Minęłam włoską pizzerię
oraz starszego pana wyprowadzającego dalmatyńczyka na spacer. Szłam coraz
szybciej modląc się w duchu abym zdążyła na czas na przystanek.
- Panno Abramowicz.... - błagalny głos
rozległ się tuż za mną. Kątem oka dostrzegłam czarnego SUV'a jadącego powoli ulicą,
tuż przy moim boku. Głowa Pascala wychylała się z otwartego okna w moim
kierunku. Wyglądał na zdesperowanego i gotowego na wszystko. Jeśli nie na
wszystko, to na pewno na wiele.
- Mam zaraz tramwaj, proszę się nie
martwić - krzyknęłam na usprawiedliwienie. - Dam sobie radę - dodałam.
Domyśliłam się, że jest sam.
- Panno Abramowicz, proszę... -
usłyszałam ponownie. Przystanęłam i spojrzałam na jego poczciwą twarz pełną
desperacji. Domyśliłam się jak się czuje. Był podstawiony pod ścianą. Miał
zadanie do wykonania. Pracował dla prezesa i tylko wykonywał jego zadania.
Zadania, z których był rozliczany. Nie mogłam być odpowiedzialna za ich
niewykonanie. Zawahałam się. Wykorzystał tę chwilę, wyskoczył z samochodu i
szeroko otworzył tylne drzwi zapraszając abym wsiadła.
- Niech cię szlag Patricku... -
przeklęłam pod nosem wsiadając do samochodu. Gniewnie zapięłam pas i dałam się
odwieźć do hotelu Hyatt.
***
Promienie słońca wesoło tańczyły po marmurowej
posadzce przeszklonego lobby hotelu. Przylgnęłam do okazałej szyby z widokiem
na Ren, katedrę i Stare Miasto z nieustannym nasyceniem chłonąc piękno miasta
skąpanego w słońcu. Przypadkowi spacerowicze korzystający z harmonijnego
poranka, zabłąkani turyści szukający odpowiedniego miejsca na pamiątkowe
zdjęcie z katedrą w tle, nieliczni przechodnie uprawiający weekendowy jogging.
Nikt nie zdawał sobie sprawy z mojej
obecności tuż obok. Poczułam pewnego rodzaju onieśmielenie na myśl, że jestem
swego rodzaju podglądaczem, że kradnę im skrawek prywatności.
Odwróciłam oczy.
Rozejrzałam się po obszernym wnętrzu.
Przestronny hol swoją nieskrywaną elegancję zawdzięczał w dużej mierze wielkiej
tafli szkła, jaką tworzyła jedna, podłużna ściana, ta od strony nadreńskiego
deptaku oraz ogródka piwnego hotelu. Strome schody wyściełane beżową wykładziną
w subtelny czarny wzorek dostojnie królowały nad obszernym wnętrzem. Podwieszany
sufit w kolorze ciemnego mahoniu nadawał przytulnego uroku temu dosyć zimnemu
pomieszczeniu. Szara, prawdopodobnie marmurowa podłoga z której wyrastały
sporych rozmiarów żywe drzewa, skórzane fotele w waniliowym kolorze, intymne
punktowe światło dawały razem wrażenie bogatej wytworności. Nastrojowe, ciche
dźwięki pianina rozkosznie pieściły ucho. Debussy a może Bizet splatał się w
synchronicznym tańcu ze spokojnym szemraniem fontanny okalającej pokaźne schody
stanowiące centrum lobby.
Poczułam,
że jest to miejsce niedostępne dla przeciętnego obywatela, zarezerwowane dla
wąskiego grona ludzkości. Nie czułam, że do niego należę. Poczułam się
nieswojo. Tym bardziej, że do pomieszczenia zaczęły schodzić się elegancko
ubrane osobistości dzierżące w dłoniach ten sam plan konferencji co i ja.
Ogarnęło mnie przykre uczucie osamotnienia. Na takich imprezach dobrze było
mieć się do kogo przykleić, móc koło kogoś usiąść, z kimś zagadać w czasie
przerwy. Odniosłam wrażenie, że nie należę do tego kółka wzajemnej
adoracji.
- Bonjour
mademoiselle - usłyszałam za sobą dystyngowany, aksamitny głos. Przymknęłam
oczy, przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech aby dodać sobie otuchy.
Odwróciłam się powoli siląc się na naturalność.
Patrick Hackforth stał tuż przede mną.
Ubrany był w dosyć obcisłe jeansy, mocno zaciśnięte brązowym skórzanym paskiem,
dopasowaną, białą koszulę, czarny wąski krawat i czarną marynarkę. Siermiężny,
tytanowy zegarek majestatycznie pysznił się na przegubie dłoni. Czarne oprawki
okularów dodawały jego wyglądowi wyniosłości. Długie włosy, spięte w kucyk
opadały na plecy. Przystrzyżona bródka wyłaniająca się spod dwudniowego zarostu
dodawała jednak całości zadziorności. Jak zwykle jego wizerunek był przemyślany
i kompletny przy czym nie brakowało mu naturalności i swobody. Moją twarz
owionęła ujmująca woń drzewa sandałowego, ambry i cedru. Męski charakter tego
intensywnego aromatu przełamany był nutą bergamotki i lawendy. Cudownie mieszał
się z jego naturalnym, męskim zapachem. Mieszanka ta nie była obojętna dla
mojego ciała, które mimo wszelkich wysiłków mojego umysłu zaczęło reagować na
bliskość prezesa.
- Dzień dobry panie docencie -
odpowiedziałam nieco sztywno i nazbyt oficjalnie próbując zagłuszyć swoją
obudzoną kobiecość. Do głosu dochodziło bez wątpienia wspomnienie wczorajszego
incydentu w samochodzie.
- Naprawdę cieszę się, że panią widzę -
odparł z ledwie wyczuwalną ulgą w głosie. Podszedł bliżej. Ujął dystyngowanie
moją dłoń, twarz nachylił w moim kierunku. Zastygły, przez chwilę zdawał się
chłonąć zapach moich włosów i ciała.
Wstrzymałam oddech.
Wytworny entourage wokół nas zniknął
pochłaniając w niebycie uczonych, przypadkowych turystów oraz przemykających
skromnie pracowników hotelu. Świat zdawał się wirować, podłoga osuwać. Czułam,
jak oplata mnie szczelny kokon zaintrygowania zaistniałą sytuacją. Miałam duszę
naukowca. Część mnie, ta większa chciała zbadać i odczuć na własnej skórze to co
się zdarzy. Ta mniejsza część wołała, żeby przerwać ten osobliwy rytuał,
odwrócić się na pięcie, wyjść i nigdy nie wracać.
Jego ciepły oddech pieścił napiętą skórę
na szyi.
Nieoczekiwanie poczułam lekkie muśnięcie.
Jego ciepłe, wilgotne usta odszukały to czułe miejsce w zagłębieniu szyi. Dotyk
był ulotny, jednak moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz.
Zrobiłam nieznaczny krok w tył broniąc
się przed tym ujmującym uczuciem. Prawie niezauważalnie podniosłam prawą dłoń
do góry w geście aby przestał.
- Patricku, jak miło cię widzieć. - W
ujarzmieniu mojego rodzącego się pożądania pomogła mi zgrabna i dosyć
atrakcyjna blondynka w kwiecie wieku, która do nas podeszła.
Odwróciłam wzrok od Patricka starając
się odzyskać równowagę. Nogi nadal miałam jak z waty. Byłam wkurzona na samą
siebie, że tak łatwo było mną zawładnąć. Niewątpliwie, jeśli sprzyjałyby ku
temu okoliczności, od razu wylądowałabym w jego łóżku. Wizja ta, z jednej
strony zaczęła mnie kusić, z drugiej jednak doprowadzała do szewskiej pasji.
Nie zdawałam sobie sprawy, że noszę w sobie taką zwierzęcą żądzę i dysponuję
taką pierwotną siłą. Siłą nieodporną na zdroworozsądkowe myślenie. Irytował
mnie fakt, że nie potrafiłam oprzeć się jego urokowi. Jeśli poddałabym się, do
stracenia miałam wiele. Przede wszystkim straciłabym twarz. Wiadomo, że
przespanie się z pracodawcą nie skończyłoby się dobrze. Poza tym, był
naukowcem, z którym po części miałam współpracować na uczelni. Taki układ nie
należał do najzdrowszych. Taki stan rzeczy zdawał się nie przeszkadzać w
karierze facetowi, jednak kobieta mogła skreślić na starcie swoje marzenia. A
jeśli nawet jakimś cudem zdołałaby ciężką pracą na nie zapracować to i tak
postrzegana byłaby przez pryzmat romansu z przełożonym i skończyłaby z
wytatuowanym przez społeczeństwo stygmatem jako ta, która to przez łóżko coś
osiągnęła. Poza tym nie interesowała mnie relacja opierająca się na
sponsoringu. Etyka zawodowa również nie była mi obca.
Przy tym wszystkim cały czas marzyłam o
bliskości i czułości ze strony mężczyzny. Zaborczy związek z Markiem nie
zapewniał mi jakiejkolwiek satysfakcji. Nigdy nie byłam adorowana ani
rozpieszczana w łóżku. Usilnie potrzebowałam mężczyzny, nawet jeśli miałby to
być nowopoznany, przystojny prezes.
Czułam się tak, jakbym zabrnęła w ślepą
uliczkę.
Niech to szlag.
Kim ja w ogóle byłam? Instrumentalne
podejście do sprawy wkurzyło mnie.
- Lidiyo... - prezes szarmancko ucałował
ją w dłoń. - To jest panna Laura Abramowicz, nasza przyszła doktorantka, mam
nadzieję - przedstawił mnie.
Przyjrzałam się jej badawczo. Była
wysoką wręcz postawną kobietą o typowo słowiańskich rysach twarzy. Delikatne
zmarszczki wokół niedużych uśmiechniętych oczu dodawały jej uroku. Jej szlachetna
aparycja budziła nieskrywaną sympatię. Ubrana była skromnie, w czarny damski
garnitur spod którego wyłaniał się dopasowany do proporcjonalnej sylwetki biały
top. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat, może kilka więcej. Upływ lat nie
działał jednak na jej niekorzyść, wręcz przeciwnie - powodował, że wyglądała
niebywale dojrzale a przy tym nadal efektownie. Uroda harmonizowała z ubiorem a
z jej twarzy bił spokój i nieopisana godność.
- Panno Lauro, to profesor Lidiya Lena
Ivanova, jedna z założycielek naszego Instytutu w MIT. - Moją szaleńczą tyradę
myśli przerwało wyjaśnienie prezesa dotyczące szykownej blondynki.
Uścisnęłam jej dłoń. Uśmiechnęła się do
mnie przyjaźnie odwzajemniając uścisk. Był to jeden z piękniejszych uśmiechów
jakie widziałam, pełen mądrości i akceptacji siebie.
- Patrick wspominał mi o pani. Ma nosa
do uzdolnionych ludzi.
Przełknęłam ślinę. Przez mój umysł
przewinęło się pytanie czy to może ona do niego dzwoniła poprzedniej nocy.
Gorzki posmak porażki powrócił zalewając mój umysł nieprzyjemnym uczuciem.
- Miło mi panią poznać - odparłam usilnie
starając się, aby zabrzmiało to szczerze.
Uczestnicy konferencji zaczęli udawać
się do sali konferencyjnej. Patrick Hackforth gestem ręki zaprosił abyśmy z
profesor Ivanovą podążyły przed nim.
Ruszyłam posłusznie we wskazanym
kierunku, niemniej jednak zaczęłam żałować, że zgodziłam się na tę konferencję.
Byłam zainteresowana tematem, jednak ranga przedsięwzięcia, ilość nobliwych
osobistości biorących w niej udział oraz świadomość tego, jaka daleka droga aby
chociaż w części im dorównać zaczęły mnie przytłaczać. Prezes zdawał się wyczuć
mój nastrój i nie odstępował mnie na krok. Zadbał o to, aby usiąść obok mnie. Fakt
ten jednak zdawał się być niczym jeśli zaczęłam analizować przebieg i rozwój
ostatnich zdarzeń z nim związanych.
Była to tylko drażniąca tortura.
Usiadłam jednak potulnie na czarnym
krześle, tuż obok mojego pracodawcy zgarniając wcześniej z krzesła teczkę z
materiałami dotyczącymi konferencji. Trzymałam je kurczowo na kolanach
dyskretnie rozglądając się wokoło.
Nad sporych rozmiarów sali królował duży
ekran, na którym w oczekiwaniu na rozpoczęcie sympozjum wyświetlano właśnie logo hotelu. Na podium
stał stół zasłany szarym, atlasowym obrusem. Na jego blacie umieszczono pięć
identycznych mikrofonów. Pokaźna palma w szklanej, przezroczystej donicy ulokowana
na podeście była jedynym elementem dekoracyjnym pomieszczenia. Wnętrze
zdominowane było przez kolory szarości okalające ściany oraz czerni ciasno
ustawionych foteli. Oświetlone było rzędem reflektorów, które dostojnie zwisały
ze skośnego sufitu. Rozmieszczone zostały tak, aby każdy punkt sali był
należycie wyeksponowany. Ekskluzywność tego miejsca była męcząca, szczególnie
dla kogoś tak przeciętnego jak ja.
Prezes żywiołowo konwersował z profesor
Ivanovą dyskutując na temat programu konferencji. Drugie miejsce obok mnie zajął
profesor Meindert. Siadając grzecznie się ukłonił posyłając mi jednocześnie
przyjazny uśmiech. Skłoniłam grzecznie głowę w jego kierunku. Polubiłam go. Był
prostolinijny, zdawał się być szczery i otwarty. Miałam nadzieję, że nasza
współpraca rozwinie się w dobrym kierunku. Podobną nadzieję żywiłam również w
stosunku do Patricka Hackforha. Jego zachowanie jednak z jednej strony
profesjonalne, w moim odczuciu chwilowo wymykało mu się spod kontroli. Nadal
nie wiedziałam co miały oznaczać jego podchody w moim kierunku. Podwożenie mnie
tu i tam czy nieśmiałe, aczkolwiek jednoznaczne próby uwodzenia. Nie potrafiłam
okiełznać swych odczuć. Mimo wszystko czułam do niego nieskrywaną sympatię.
Schlebiał mi. Z drugiej strony pragnęłam słowa wyjaśnienia i zdecydowanego
kroku, który wyznaczyłby kierunek w jakim nasza znajomość miałaby się rozwinąć.
Zerknęłam w dokumentację konferencji
starając się skoncentrować na meritum jednak literki zlewały się w nic nie znaczące
słowa. Na czymkolwiek bym nie próbowała się skupić, to moje myśli i tak
zataczały krąg. Moja wewnętrzna ciekawość oraz irracjonalne uczucie igrania z
ogniem brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Zimna logika miała w sobie zbyt wiele
przewidywalności. Moje wewnętrzne ja postanowiło postawić wszystkie karty na
to, o czym marzyłam od dawna: na
żywiołowość i spontaniczność.
W końcu światła przygasły a rozmowy na
widowni przycichły. Słup światła oświetlał scenę, eksponując konferansjera,
który w skrócie przedstawił plan spotkania oraz prelegentów, którzy zasiedli
przy stole. Reszta widowni tonęła w przyjemnym półmroku. Rozpoczęła się
fascynująca podróż do świata energetyki XXI wieku, której próbowałam dać się
porwać. Instynktownie jednak wzrok mój odbiegał od centrum wydarzeń i kierował
się w stronę siedzącego tuż obok prezesa.
Był skupiony, jednak nie spięty. Chłonął
każde słowo jakie padało ze sceny, od czasu do czasu coś zapisując w notatniku.
Przyjrzałam się uważnie - pisał wiecznym piórem. Smukłe, długie palce pewnie obejmowały
czarny, błyszczący korpus, połyskująca stalówka z lekkością kreśliła słowa w
oprawionym skórą notatniku.
Staroświecki sposób robienia notatek
godny wytrawnego biznesmena oraz poważanego naukowca.
Nasunął
lekko skuwkę na stalówkę, pióro włożył w zgięcie skoroszytu z lekka go
przymykając. Sprawnie odłożył całość na resztę materiałów konferencyjnych
znajdujących się na pochyłym pulpicie przyczepionym do krzesła przed nim. Ciężki
notatnik osunął się jednak z blatu, ześlizgując się szybko w dół. Prezes zdołał
przytrzymać zjeżdżające dokumenty. Skuwka pióra wypadła jednak szybciej niż ten
zdołał ją złapać. Z cichym brzękiem wpadła gdzieś pod krzesła między nami. Niewiele myśląc, zupełnie odruchowo pochyliłam
się w jej poszukiwaniu. Uczynił to samo. Nasze głowy zetknęły się czołami,
wzrok się skrzyżował. Jego pociemniałe oczy rozświetlił przelotny błysk.
Poczułam jego miarowy oddech na swoim policzku. Lekko rozbawiony mrugnął okiem.
Wydawał się być szczerze ubawiony tym intymnym zrządzeniem losu.
Opuściłam wzrok, udając, że szukam
nasadki. Przesuwając palcami po podłodze w końcu ją odnalazłam, tuż przy mojej
szpilce. Chwyciłam ją łapczywie. Prezes przytrzymał moją dłoń. Czułam jego miękkie
palce oplatające chciwie moje. Przyjemne ciepło, niczym wełniany szal otulało
mój przegub. Delektowałam się tym słodkim uczuciem, marząc aby ta chwila nie
przestała trwać. Podniosłam z powrotem na niego wzrok. Subtelne iskierki
tańczyły w jego pełnym ciepła spojrzeniu. Wyczuwałam ekscytację. Bez wątpienia
czerpał przyjemność z tej namiastki intymności, jaka między nami zaistniała. Płynnie
wyjął jednak skuwkę z mojej dłoni. Zanim podniósł się z powrotem na fotel, niby
przypadkiem, lecz zdecydowanie musnął palcami goły skrawek mojej stopy
wyłaniający się spod jeansów. Subtelnym ruchem, grzbietem dłoni przejechał
wyżej, ku łydce. Wstrzymałam oddech.
Wąski materiał spodni nie pozwolił na
dalszą eksplorację mojego ciała.
Jego arogancja była bulwersująca.
Moje ciało jednak płonęło. Jeśli taki
był zamiar tej zuchwałej pieszczoty, to efekt został uzyskany w stu procentach.
Podniosłam się do pionu i zapadłam w
fotelu próbując odzyskać równowagę i nadążyć za wystąpieniem jednego z polskich
naukowców z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych. Mocno zacisnęłam
pięść na oparciu fotela.
Kątem oka dostrzegłam, że prezes również
miękko opadł na oparcie. Jego klatka unosiła się miarowo, lecz w nieco
przyspieszonym tempie. Musiało to być tempo emocjonalnego podniecenia. Wyraz
jego twarzy nie zdradzał jednakże żadnych emocji. Perfekcyjnie wtopił się w
rząd naukowców skupionych na temacie przewodnim spotkania.
Jakby nic nie zaszło.
Przykładna twarz pokerzysty i wytrawnego
gracza.
***
Poczułam jednostajne wibracje telefonu w
kieszeni marynarki w chwili, kiedy w przerwie opuszczałam salę konferencyjną.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Daniel. Bez wahania odebrałam rozmowę.
- Cześć siostrzyczko. Mam dla ciebie
ofertę mieszkania. Mój znajomy ze studiów wrzucił informację na Facebooku, że
sprzedaje swoje trzypokojowe mieszkanie w Koloni - Deutz. Jest dosyć komfortowo
urządzone, myślę, że w twoim guście. Lokalizacja super, miałabyś blisko do
pracy. Nie wiem jak cenowo, ale myślę, że to kwestia dogadania z Lucasem. Może
umówię nas na następny weekend, co?
Ucieszyłam się na dźwięk jego opanowanego
głosu. Cały tydzień nie rozmawialiśmy. Tęskniłam za jego spontanicznym stylem
bycia. Umiał korzystać z uroków życia jak mało kto. Żadne ograniczenia, nawet
te najbardziej trywialne: finansowe nie stanowiły dla niego przeszkody. Zawsze
znajdywał rozwiązanie aby je ominąć. Musiałam jeszcze wiele się nauczyć aby móc
korzystać z życia w takim stylu, w jakim on to czynił. Potrafił celebrować
każdą chwilę. Miałam w tej gestii wiele do nadrobienia.
- Cześć Danielu - usiadłam swobodnie na
jednej z kremowych kanap w lobby hotelu. Mój wzrok spoczął na gotyckich wieżach
katedry, dumnie majaczących przez oszkloną ścianę. Czar Kolonii w znacznej
mierze opierał się na nieskrywanej dumie tego architektonicznego osiągnięcia
będącego prawdziwym dowodem konstrukcyjnego kunsztu oraz pracowitości wielu
pokoleń ludzi.
- Cieszę się. Z chęcią zobaczę, póki co
maklerzy nie bardzo się w tej kwestii spisują - żachnęłam się.
-
Świetnie, mówisz i masz - roześmiał się wesoło do słuchawki. - A co
nowego u ciebie?
- Jakoś leci - dodałam niemrawo. Nie
potrafiłam ukryć emocji, jakie mną targały.
Czułam się tak, jakbym miała znowu
piętnaście lat. Motyle kotłowały się niemiłosiernie w moich brzuchu. Uczucie
opalizowania skóry, pełnej wyczekującego podniecenia wypełniało mnie od stóp po
czubki palców rąk. Świadomość, że nadgryzam zakazany owoc dodawały temu
wrażeniu szczypty pikanterii.
- Jakoś, to znaczy jak? - zapytał nie
owijając w bawełnę.
- Interesująco - odpowiedziałam
wymijająco. Póki co, sama nie potrafiłam ogarnąć punktu życia w jakim się znalazłam.
Tym bardziej nie miałam siły dzielić się nim z kimkolwiek innym, nawet jeśli
był to mój brat.
- Poznałaś kogoś? - odgadł, zanim
zdążyłam zagłębić się w jakiekolwiek szczegóły. Poruszyłam się nerwowo
rozglądając się po lobby.
Patrick Hachforth stał przy recepcji i
żywiołowo konwersował z interesującą brunetką w żółtej, ołówkowej spódniczce,
czarnym golfie oraz żakiecie w pepitkę. W długie, spływające kaskadą włosy
miała wetknięte przeciwsłoneczne okulary a w ręku ściskała kopertówkę w kolorze
wielbłądzim.
- I tak i nie - rzuciłam wymijająco. Myślami
byłam już daleko. W sercu znowu poczułam niemiłe ukłucie zazdrości. Docent
przyciągał piękne kobiety, które wbrew logice leciały do niego jak ćmy do
światła.
Najwidoczniej byłam jedną z takich ciem.
Rzucił w moim kierunku zaciekawione
spojrzenie, po czym kurtuazyjnie ukłonił się w kierunku brunetki, z którą
rozmawiał i śmiało ruszył ku mnie. Po drodze wymienił jeszcze kilka grzecznościowych
uścisków dłoni i przyjacielskich powitań. Był znaną osobistością w tym
hermetycznym gronie.
Poruszyłam się niepewnie na kanapie.
- Nie mogę teraz rozmawiać - szepnęłam
do telefonu. - Oddzwonię do ciebie później, dziękuję za pomoc z mieszkaniem,
kocham cię - rzuciłam po czym rozłączyłam się. Komórkę śpiesznie wetknęłam do
kopertówki.
Prezes usiadł ramię w ramię tuż przy
mnie. Wpatrywał się bez słowa na zjawiskowy widok za oknem.
- Nie spodziewałem się, że Europa kryje
w sobie takie perełki - rzucił od niechcenia nawet nie spoglądając w moją
stronę.
- Tak, to miasto ma klimat - przyznałam.
Roześmiał się, jakbym opowiedziała
dobry żart.
Zastanowiłam się więc, czy mówił o mieście.