piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział III



ROZDZIAŁ III

Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami a słowa przeprosin jakie zamierzałam wykrztusić z siebie uwięzły mi w gardle.
- Proszę? – oniemiałam z wrażenia tego zuchwałego i zupełnie niespodziewanego pytania.
- Chciałbym, aby spędziła pani ze mną przyszły weekend, mademoiselle – ponowił pytanie, które brzmiało bardziej jak stwierdzenie. Trochę tak, jakby był pewien, że się zgodzę. – Czy nie miałaby pani nic przeciwko aby poświęcić mi trochę czasu poza pracą w biurze? – zadał ponownie pytanie używając odrobinę staroświeckiego sformułowania. Uniósł brew przyglądając mi się z oczekiwaniem. Jego twarz przepełniona była  niezrozumiałą dla mnie obawą i niepewnością.
Patrzyłam na niego w osłupieniu próbując zebrać myśli, które kotłowały mi się w głowie. Jego arogancka prośba totalnie mnie zaszokowała a na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań.
- Wiem, że to zuchwałe z mojej strony prosić panią o taką przysługę. Domyślam się, że praca w towarzystwie pani Brown jest dla pani sporym wyzwaniem i obciążeniem psychicznym – zmarszczył brwi. - Domyślam się również, że ma pani życie prywatne, z którego nie chciałaby pani rezygnować na rzecz korporacji. Niemniej jednak proszę wziąć pod uwagę, że ten weekend nie miałby nic wspólnego z RenCol. Oddałaby mi pani osobistą przysługę, uznajmy, że byłby to rewanż za moją zniszczoną marynarkę – na jego twarz wrócił ten fantastyczny łobuzerski uśmiech a oczy ciepło zapłonęły. - Nie musi pani zgadzać się w tej chwili. Proszę pozwolić mi jutro zabrać się na lunch, postaram się pani wtedy przybliżyć więcej szczegółów. – Zamilkł spoglądając na mnie wyczekująco.
            Nie miałam żadnych prywatnych planów, może prócz leżenia na kanapie i oglądania głupkowatych seriali w telewizji w towarzystwie hektolitrów wina i chusteczką ociekającą łzami w ręku.
- Zaintrygował mnie pan – odparłam jednak nie wdając się w szczegóły mojego prywatnego życia. – Z chęcią poznam szczegóły – dodałam.
- Znakomicie - w jego oczach zatliły się radosne iskierki. – W takim razie jutro się odezwę w sprawie lunchu, mademoiselle Laura – pochylił się i ujął moją dłoń składając ponownie na niej ciepły pocałunek.

***

- Lauro na miłość boską! – rzuciła we mnie gromem Katharina kiedy już pełna sprzecznych uczuć wynikających z tego szalonego dnia znalazłam się w jej gabinecie.
Pokoik był rozmiarowo podobny do mojego, aczkolwiek urządzony był zdecydowanie bardziej surowo. Ściany pokryte były tą samą boazerią co mój gabinet, niemniej jednak brakowało kwiatów oraz obrazów zdobiących ściany. Głównym meblem było szklane biurko za którym siedziała na sporym skórzanym fotelu Katharina. Nerwowo stukała długopisem o szklany blat.
 – Totalny despota z tego prezesa, prawda? Przystojny, ale autokrata a to niebezpieczna mieszanka wybuchowa – dodała śmiejąc się nerwowo. Podziwiałam zawsze jej zdolność do odwracania kota ogonem. Kto był despotą, ten był… przewróciłam w duchu oczami.
Wzruszyłam jednak tylko ramionami starając się na ten temat nie dyskutować. W głowie kłębiło mi się mnóstwo różnorakich myśli.
Usiadłam naprzeciw niej wpatrując się w skąpaną w deszczu panoramę Koloni wyłaniająca się zza jej pleców wyczekując dalszej części reprymendy. Starałam się nie zwracać uwagi na jej zdenerwowanie, które rzucało się od razu w oczy. Widocznie upomnienie prezesa dało jej do myślenia.
- Kurczę, masz szczęście, że cię lubię – powiedziała ku memu zaskoczeniu wyrywając mnie z odrętwienia.
Nie wierzyłam w szczerość jej wyznania. Był to raczej element jej dyplomatycznego dbania o swoją posadę, do której była niezmiernie przywiązana.
 – Inaczej dawno leciałabyś na zbity łeb. Za karę przedstawisz zaraz na dalszej części konferencji plan sprzedaży – dodała z nutką satysfakcji w głowie.
Wiedziałam!

***

- Przed państwem gość honorowy dzisiejszego spotkania, pan dr hab. Patrick Hackforth, docent Instytutu Technologicznego w Massachusetts oraz prezes kanadyjskiej spółki EneRen – konferansjer zapowiedział kolejne wystąpienie a na scenę wszedł prezes.
 Jakimś cudem ubrany był w nowy, stalowy garnitur. Gustowna, idealnie dopasowana marynarka perfekcyjnie leżała na jego smukłym ciele. Włosy miał gładko spięte w kucyk. Twarz przyozdabiały eleganckie okulary w czarnych, solidnych oprawkach. Sylwetkę miał wyprostowaną a twarz skupioną. Stał pewnie za mównicą na środku auli uśmiechając się z rezerwą w kierunku widowni. Wyglądał niezmiernie kompetentnie, władczo. Jego wizerunek był kompletny, dopracowany pod każdym szczegółem.
- Bardzo się cieszę, że mogę u państwa gościć i niezmiernie miło mi ogłosić, że lada chwila będę państwa głównym zwierzchnikiem – powitał zebranych swoim miękkim, wibrującym głosem. – Nie ukrywam, że od nowego miesiąca będę tutaj częstym gościem, ku zadowoleniu jednych oraz niezadowoleniu innych – roześmiał się enigmatycznie wywołując salwę śmiechu na sali. – Uprzedzam, że jestem szefem wymagającym, - podniósł rękę w geście uspokojenia poruszenia jakie powstało na widowni – ale sprawiedliwym. Mam nadzieję, że przejęcie kapitału RenCol przez moją firmę pozwoli rozwinąć państwu skrzydła. Liczę na to, że nasza współpraca będzie obfitować w kolejne sukcesy na rynku fotowaltaiki a przed nami pojawi się całe spektrum nowych możliwości, za co ręczę swoim nazwiskiem oraz dorobkiem naukowym.
Na sali rozległy się brawa. Musiałam przyznać, że Patrick Hackforth swoją prezencją, charyzmą oraz wykształceniem umiał zjednać sobie ludzi. Nie bez przyczyny był jednym z czołowych potentatów światowych zajmujących się energetyką słoneczną.
- Na dobry początek z chęcią zapoznam się z państwa pomysłami oraz planami na przyszłość – ukłonił się grzecznie, gestem ręki wskazał, że można kontynuować konferencję, po czym zwolnił podium.
Nerwowo poruszyłam się na krześle. Zaraz miałam przedstawić plan sprzedaży kolektorów słonecznych. Czułam, jak serce niespokojnie tłucze mi się w piersi. Co jak co, ale wystąpień publicznych nie lubiłam. Katharina przebiegle na mnie spojrzała, co miało mi niby dodać otuchy.
Grzecznie przeczekałam wystąpienie kogoś z działu PR. Kiedy konferansjer mnie wywołał, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę mikrofonu. Na ekranie za mną, technik wyświetlał slajdy, które dzięki Bogu pomagały mi trzymać się ściśle tematu i planu wystąpienia.
- Witam państwa serdecznie w imieniu Działu Sprzedaży Kolektorów Słonecznych – przywitałam zgromadzonych starając się panować nad drżącym głosem. - Jak powszechnie wiadomo, znaczenie energetyki słonecznej w XXI wieku znacząco rośnie, szacuje się, że tempo jej rozwoju wzrasta co roku o 40%. Co za tym idzie, musimy sprostać wyzwaniu jakie stawia przed nami społeczeństwo i wyjść naprzeciw wzrastającemu zapotrzebowaniu na kolektory słoneczne różnego typu, w zależności od wymagań potencjalnych kupców. Plan sprzedaży, jaki państwu przedstawię, w dużej mierze opiera się na badaniach rynkowych, jakie prowadziliśmy na terenie Europy Wschodniej. Na podstawie zgromadzonego materiału, nasz dział dokonał selekcji oraz analizy zebranych danych ilościowych i jakościowych co pozwoliło nam w dużej mierze zaplanować sprzedaż. Sprzedaż ta kształtuje się różnorako, w zależności od typu kolektorów solarnych.   Omówię więc strategię handlową z osobna dla każdego z typów kolektorów tj. dla kolektorów płaskich, płaskich próżniowych, próżniowo-rurowych, skupiających oraz specjalnych.
            Na tym etapie przemówienia przestałam już  myśleć o zdenerwowaniu. Skupiałam się tylko i wyłącznie na konkretnych liczbach przesuwających się na kolejnych slajdach. Nie wiedząc nawet kiedy, szczęśliwie dobrnęłam do końca przemówienia zwalniając miejsce kolejnemu prelegentowi.  Dudniące w moich uszach brawa dobiegające z widowni uświadomiły mi, że moje wystąpienie nie wypadło najgorzej, co przyjęłam z wielką ulgą.

***

- Świetne wystąpienie! – pochwaliła mnie Gabriela po zakończonym zebraniu obejmując mnie przyjacielsko ramieniem i składając mi na policzku buziaka. – Wiedziałam, że sobie poradzisz – zapewniła.
- Dziękuję Gabrielo – odpowiedziałam ciesząc się, że sprostałam zadaniu i że mam go już za sobą. Emocje powoli opadały, a ja czułam jak uchodzą ze mnie siły.
- To znikaj już, zasługujesz na odpoczynek. Poza tym jutro musimy wziąć się ostro do roboty. Plan planem, ale trzeba go jeszcze wdrażać.
Przewróciłam oczami, ale przyznałam jej rację.
- Oczywiście. Do zobaczenia – pomachałam jej ręką. Skinieniem głowy pożegnałam się również ze stojącą dalej Kathariną.
Nie chciało mi się wracać do domu, z resztą umówiłam się na popołudniowe spotkanie z Anną. Przed tym, musiałam jeszcze skontaktować się z Markiem. Przed wyjściem z biura zamknęłam się w swoim gabinecie i niechętnie wybrałam jego numer. Odebrał po trzech sygnałach.
- Gdzie jesteś? Dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonu? – zapytał oschle nie siląc się na kurtuazję.
- A gdzie mogę być jeśli nie w pracy? – nerwowo zacisnęłam palce na telefonie.
Znaliśmy się tyle lat a on pyta gdzie jestem… moja irytacja sięgnęła zenitu. Od trzech lat przywoził mnie do firmy i nagle wypadło mu z głowy gdzie mogę być w zwykły pracujący poniedziałek. Odetchnęłam głęboko a powietrze wypuściłam głośno ustami. Starałam się aby nie poniosły mnie nerwy. Nie miałam siły na kłótnię a jedyne o czym marzyłam to rozsiąść się na kanapie u Anny i wypić solidnego drinka.
- Chciałem porozmawiać o naszym mieszkaniu, nie wiem czy rozmowa telefoniczna jest najodpowiedniejszą formą aby to zrobić.
- Proszę, mów – poprosiłam. Nie miałam ochoty na spotkanie twarzą w twarz.
- Nie uważasz, że najkorzystniej byłoby je sprzedać i podzielić pieniądze? Na pewno zechcesz się przenieść w jakieś nowe miejsce.
Zaśmiałam się gorzko w słuchawkę.
Jego typowo pragmatyczne spojrzenie na sytuację mnie zdenerwowało. Nawet w sytuacji rozpadu naszego związku potrafił trzeźwo myśleć i zajmować się ekonomiczną stroną życia. Cały Marek.
- Co cię tak bawi? – nie zrozumiał.
- Nie nic… - spoważniałam. – Dobrze, sprzedajmy mieszkanie, podzielmy kasę, rozejdźmy się każde w swoją stronę. To wszystko? – zirytowałam się.
- Tak. Jestem jeszcze w mieszkaniu, kończę zabierać swoje rzeczy. W sprawie jego sprzedaży skontaktuje się z tobą mój prawnik, dobrze?
- Ok – odpowiedziałam beznamiętnie starając się nie zwracać uwagi na spływającą po policzku, zabłąkaną łzę.
***

Do mieszkania Anny postanowiłam pójść pieszo rezygnując z przejażdżki tramwajem. Anna mieszkała niedaleko RenCol, przy placu Heumarkt. Stwierdziłam, że dam radę do niej dojść pieszo. Spacer na pewno dobrze mi zrobi. W recepcji pożegnałam się z Andreą obiecując jej, że pożyczone szpilki oddam następnego dnia.
Wychodząc na zewnątrz budynku stwierdziłam, że deszcz przestał siąpić. Przeszłam przez ulicę, w stronę KőlnSky i skierowałam się w stronę nadreńskiego deptaku. Uwielbiałam centrum Koloni. Cieszyłam się, że dzień w pracy szczęśliwie dobiegł końca. Przystanęłam przy hotelu Hyatt nad Renem wpatrując się w zmąconą wodę oraz na majestatyczną, gotycką katedrę – serce miasta. Monumentalna świątynia wyniośle górowała nad pozostałymi budynkami, imponująco wzbijając się ku niebu. Samotna barka snuła się po wodzie w niewiadomym mi kierunku. Stukot pociągu intercity zmierzającego wiaduktem ku głównemu dworcowi rozkosznie pieścił uszy. Zbłąkana mewa z głośnym skrzekiem usiadła na przęśle wiaduktu.
Eklektyczne widowisko. Kuriozalna plątanina ducha historii i powiewu nowoczesności. Urok tego miejsca niezmiernie mnie fascynował i uspokajał.
Zimny wiatr wiejący od strony rzeki spowodował, iż przeszył mnie zimny dreszcz. Okryłam się szczelniej marynarką. Mimo późnej wiosny było dosyć zimno, więc zrezygnowałam z planu skorzystania z deptaku nad rzeką. Skierowałam się na Most Hohenzollernów kierując się w stronę Starego Miasta. Minęłam katedrę, DomHotel i wraz z innymi spacerowiczami wbiłam się w Hohe Strasse, tłoczną uliczkę pełną designerskich butików na które w ogóle nie zwracałam uwagi.
Dziwne uczucie pustki, jakie mnie ogarnęło nie pozwalało mi w pełni zachwycać się pięknem miasta. Poczułam, że ważny rozdział mojego życia właśnie się zamyka. Wielka niewiadoma jaka stała za przewróceniem strony podsycała uczucie niepewności ale i lekkiego zaciekawienia.
Po piętnastu minutach, zdyszana osobliwym marszem na obcasach dotarłam do mieszkania Anny.
- No w końcu! Co tak długo? – powitała mnie w progu wpuszczając do środka.
- No jak myślisz? – wskazałam na buty. – Spacer w szpilkach po brukowanej drodze, tylko ja zdolna jestem na takie poświęcenie – zażartowałam wchodząc do środka.
Jej mieszkanie było małą, przytulną kawalerką w całości wyłożoną nowoczesną bukową boazerią. Ciepły odcień drewna gdzieniegdzie przełamany został białymi, dużymi kaflami, które nastrojowo odbijały światło. Po lewej stronie wejścia znajdowała się nieduża kuchnia idealnie wkomponowana w niewielką przestrzeń. Za nią usytuowana była łazienka a jeszcze dalej maleńka antresola która służyła Annie za sypialnię. Przy schodkach antresoli znajdowała się welurowa kanapa w waniliowym kolorze, na której usiadłam zgrabnie lawirując pomiędzy stertami książek leżących na podłodze.
- Przepraszam cię najmocniej, ale nadal nie dorobiłam się półek… - powiedziała przepraszająco zgarniając książki na jedną stertę.
Anna mieszkała w tym mieszkaniu od jakiegoś pół roku. Jego zakup pochłonął wszystkie jej oszczędności, urządzenie wnętrza zostawiła więc na później.
- To co? Wino? – dodała znikając w aneksie kuchennym.
- Wino plus pizza, kichać na dietę – odpowiedziałam. – I tak ważę już mniej niż mogłabym sobie wymarzyć – dodałam zdejmując szpilki.
Usiadłam wygodnie na kanapie. Usłyszałam jak Anna wyciąga z szafki kieliszki i otwiera wino. Wróciła do mini salonu stawiając wszystko na szklanym stoliku stojącym przy kanapie. Wyjęła telefon i zadzwoniła do pizzerii zamawiając pizzę hawajską.
- No to zeznawaj… - powiedziała konspiracyjnie nalewając wino do kieliszków i siadając na podłodze naprzeciw mnie.

***

- Jak gdzieś wychodziliśmy to tylko i wyłącznie razem. Wszystko było takie oczywiste, przewidywalne, banalnie proste i cholernie poukładane… - rozkręciłam się tłumacząc Annie motywy dla których zerwałam wieloletni związek z moim chłopakiem.
- Opowiadasz głupstwa – ofuknęła mnie Anna wgryzając się w kawałek pizzy. – Większość par marzy o takim układzie! To świadczy o tym, że znaliście się naprawdę dobrze.
Upiłam łyk wina lekko się rozluźniając. Zastanawiałam się nad sensem jej słów. Zrzuciłam ze stóp szpilki a nogi podciągnęłam rozsiadając się wygodnie na kanapie. Anna siedziała po turecku na ziemi obok mnie.
- Nie… to nie był ten typ związku. W naszych relacjach brakowało przestrzeni dla nas samych, dla naszych osobistych pasji. Czułam się momentami osaczona, przytłoczona jego planami, które niby były „nasze”  – odparłam kiwając w powietrzu ostentacyjnie palcami podkreślając użyty cudzysłów. - Cały czas musiałam podporządkowywać się jego woli: teraz idziemy do kina, później zjemy kolację, potem pójdziemy do łóżka. Nużąca rozwaga, która powoli zabijała moje ego. 
- Uhm… – przytaknęła Anna przyznając mi rację. – Rozumiem, że to mogło cię nudzić.
- Wiesz… to może nie nuda, ale taka stagnacja bez fajerwerków. – Wzruszyłam ramionami wpatrując się w rand kieliszka.
- W seksie też? - popatrzyła na mnie zainteresowana.
- Śmiertelnie poważna rutyna - odparłam ponuro, nie zastanawiając się długo. - Sprowadzanie seksu do bezcelowych pchnięć, wymuszonych westchnień. Jednym słowem, nic specjalnego.
- Od kiedy jesteś taka romantyczna? - zaśmiała się.
Popatrzyłam na nią nienawistnie. Nie byłam typem romantyczki. Od seksu jednak oczekiwałam czegoś więcej niż tylko fizycznego zaspokojenia i rozładowania skumulowanego napięcia. Moja wrażliwa natura domagała się pełnego błogiej satysfakcji aktu. W moim mniemaniu w seksie nie powinno być miejsca na mechaniczne ruchy oraz pośpiech.
- Romantyzm a chęć zrealizowania zdławionych fantazji to dwie różne sprawy - wyznałam.
- Czyżbyś postanowiła nagle zawalczyć o skreślone marzenia? Nawet te łóżkowe?
- Może to głupie, nierealne i totalnie pokręcone ale tak. I wiesz co? Mimo tego, że źle się czuję w tej sytuacji, wiesz… taka jakaś osamotniona z wyrzutami sumienia, to mam wrażenie, że pozbyłam się ogromnego ciężaru… i nie mówię tu o Marku – roześmiałam się sardonicznie.
- Jak to przyjął? – zmartwiła się Anna. – Wiesz, jesteś moją przyjaciółką, ale on też nie jest mi obcy – dodała na usprawiedliwienie.
- Lepiej niż przypuszczałam… jakby się tego spodziewał… albo jakby sam nosił się z podobnym zamiarem. Do tego stopnia go to nie obeszło, że chce sprzedać mieszkanie.
- Mężczyznom chyba łatwiej przyjąć informację o rozstaniu  – stwierdziła Anna sięgając po kolejny kawałek pizzy.
- Nie wiem… w sumie nie spodziewałam się ani nie liczyłam na to żeby wylewał po mnie hektolitry łez. Twardziel z niego, ale mógłby chociaż wyrazić odrobinę smutku po mojej stracie.
- Faceci… - Anna wywróciła wymownie oczami wywołując u mnie niepohamowaną salwę śmiechu.
- Faceci… - powtórzyłam z nutką melancholii w głosie. – Z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej… - dodałam czując, że zaczynam upijać się na smutno.
- Oj tam, oj tam! Nie mówi tak! – Anna rzuciła we mnie poduszką po czym dolała do kieliszków kolejną porcję wina. – Tyle przystojniaków wokół, zobaczysz, raz dwa kogoś znajdziesz.
- Póki co, nie szukam – zapewniłam pociągając sowity łyk wina. Czułam jak alkohol przyjemnie ogrzewa ciało. Zaczynałam się rozluźniać, w głowie zaczynało mi szumieć. Picie w poniedziałkowy wieczór nie był chyba najlepszym pomysłem, tym bardziej jeśli następnego dnia miało się pójść do pracy, ale starałam się o tym nie myśleć.
- Ty nie musisz szukać – odparła z nieukrywaną pewnością w głosie. - Jesteś inteligentna, dowcipna, z nienaganną aparycją, ktoś prędzej czy później sam cię znajdzie.
Popatrzyłam na nią z grymasem na twarzy, popukałam się w czoło dając jej do zrozumienia, że gada głupstwa.
- Jakby coś, to na dobry seks się piszę, na nic więcej - roześmiałam się.
- No wiesz, fora internetowe raczej pustkami nie świecą, a na pewno znajdą się jakieś tematyczne kluby dla takich przypadków jak ty... - uśmiechnęła się znacząco.
- Anno! - Rzuciłam w nią poduszką machając jednocześnie w jej stronę groźnie palcem.
- No co?! - oburzyła się. - Mówię jak najbardziej poważnie. Mamy XXI wiek Lauro, co daje szereg możliwości. I nie mówię tutaj o typowych portalach randkowych, gdzie większość ogłaszających się to napaleni zboczeńcy ukrywający się pod zdjęciem przystojniaka.
Mimowolnie uniosłam z zaciekawieniem brew.
Anna roześmiała się.
- Oj Lauro, Lauro, widzę, że sporo masz jeszcze do odkrycia.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz