ROZDZIAŁ III
Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi
ze zdumienia oczami a słowa przeprosin jakie zamierzałam wykrztusić z siebie
uwięzły mi w gardle.
- Proszę? – oniemiałam z wrażenia tego
zuchwałego i zupełnie niespodziewanego pytania.
- Chciałbym, aby spędziła pani ze mną
przyszły weekend, mademoiselle –
ponowił pytanie, które brzmiało bardziej jak stwierdzenie. Trochę tak, jakby
był pewien, że się zgodzę. – Czy nie miałaby pani nic przeciwko aby poświęcić
mi trochę czasu poza pracą w biurze? – zadał ponownie pytanie używając odrobinę
staroświeckiego sformułowania. Uniósł brew przyglądając mi się z oczekiwaniem.
Jego twarz przepełniona była niezrozumiałą dla mnie obawą i niepewnością.
Patrzyłam na niego w osłupieniu próbując
zebrać myśli, które kotłowały mi się w głowie. Jego arogancka prośba totalnie
mnie zaszokowała a na usta cisnęło mi się mnóstwo pytań.
- Wiem, że to zuchwałe z mojej strony
prosić panią o taką przysługę. Domyślam się, że praca w towarzystwie pani Brown
jest dla pani sporym wyzwaniem i obciążeniem psychicznym – zmarszczył brwi. - Domyślam
się również, że ma pani życie prywatne, z którego nie chciałaby pani rezygnować
na rzecz korporacji. Niemniej jednak proszę wziąć pod uwagę, że ten weekend nie
miałby nic wspólnego z RenCol. Oddałaby mi pani osobistą przysługę, uznajmy, że
byłby to rewanż za moją zniszczoną marynarkę – na jego twarz wrócił ten
fantastyczny łobuzerski uśmiech a oczy ciepło zapłonęły. - Nie musi pani zgadzać
się w tej chwili. Proszę pozwolić mi jutro zabrać się na lunch, postaram się
pani wtedy przybliżyć więcej szczegółów. – Zamilkł spoglądając na mnie
wyczekująco.
Nie miałam żadnych prywatnych
planów, może prócz leżenia na kanapie i oglądania głupkowatych seriali w
telewizji w towarzystwie hektolitrów wina i chusteczką ociekającą łzami w ręku.
- Zaintrygował mnie pan – odparłam
jednak nie wdając się w szczegóły mojego prywatnego życia. – Z chęcią poznam
szczegóły – dodałam.
- Znakomicie - w jego oczach zatliły się
radosne iskierki. – W takim razie jutro się odezwę w sprawie lunchu, mademoiselle Laura – pochylił się i ujął
moją dłoń składając ponownie na niej ciepły pocałunek.
***
- Lauro na miłość boską! – rzuciła we
mnie gromem Katharina kiedy już pełna sprzecznych uczuć wynikających z tego
szalonego dnia znalazłam się w jej gabinecie.
Pokoik był rozmiarowo podobny do mojego,
aczkolwiek urządzony był zdecydowanie bardziej surowo. Ściany pokryte były tą
samą boazerią co mój gabinet, niemniej jednak brakowało kwiatów oraz obrazów
zdobiących ściany. Głównym meblem było szklane biurko za którym siedziała na
sporym skórzanym fotelu Katharina. Nerwowo stukała długopisem o szklany blat.
–
Totalny despota z tego prezesa, prawda? Przystojny, ale autokrata a to niebezpieczna
mieszanka wybuchowa – dodała śmiejąc się nerwowo. Podziwiałam zawsze jej
zdolność do odwracania kota ogonem. Kto był despotą, ten był… przewróciłam w
duchu oczami.
Wzruszyłam jednak tylko ramionami
starając się na ten temat nie dyskutować. W głowie kłębiło mi się mnóstwo
różnorakich myśli.
Usiadłam naprzeciw niej wpatrując się w
skąpaną w deszczu panoramę Koloni wyłaniająca się zza jej pleców wyczekując
dalszej części reprymendy. Starałam się nie zwracać uwagi na jej zdenerwowanie,
które rzucało się od razu w oczy. Widocznie upomnienie prezesa dało jej do
myślenia.
- Kurczę, masz szczęście, że cię lubię –
powiedziała ku memu zaskoczeniu wyrywając mnie z odrętwienia.
Nie wierzyłam w szczerość jej wyznania.
Był to raczej element jej dyplomatycznego dbania o swoją posadę, do której była
niezmiernie przywiązana.
–
Inaczej dawno leciałabyś na zbity łeb. Za karę przedstawisz zaraz na dalszej
części konferencji plan sprzedaży – dodała z nutką satysfakcji w głowie.
Wiedziałam!
***
- Przed państwem gość honorowy
dzisiejszego spotkania, pan dr hab. Patrick Hackforth, docent Instytutu Technologicznego
w Massachusetts oraz prezes kanadyjskiej spółki EneRen – konferansjer zapowiedział kolejne wystąpienie a na scenę
wszedł prezes.
Jakimś cudem ubrany był w nowy, stalowy
garnitur. Gustowna, idealnie dopasowana marynarka perfekcyjnie leżała na jego
smukłym ciele. Włosy miał gładko spięte w kucyk. Twarz przyozdabiały eleganckie
okulary w czarnych, solidnych oprawkach. Sylwetkę miał wyprostowaną a twarz
skupioną. Stał pewnie za mównicą na środku auli uśmiechając się z rezerwą w
kierunku widowni. Wyglądał niezmiernie kompetentnie, władczo. Jego wizerunek
był kompletny, dopracowany pod każdym szczegółem.
- Bardzo się cieszę, że mogę u państwa
gościć i niezmiernie miło mi ogłosić, że lada chwila będę państwa głównym
zwierzchnikiem – powitał zebranych swoim miękkim, wibrującym głosem. – Nie
ukrywam, że od nowego miesiąca będę tutaj częstym gościem, ku zadowoleniu
jednych oraz niezadowoleniu innych – roześmiał się enigmatycznie wywołując
salwę śmiechu na sali. – Uprzedzam, że jestem szefem wymagającym, - podniósł
rękę w geście uspokojenia poruszenia jakie powstało na widowni – ale
sprawiedliwym. Mam nadzieję, że przejęcie kapitału RenCol przez moją firmę
pozwoli rozwinąć państwu skrzydła. Liczę na to, że nasza współpraca będzie
obfitować w kolejne sukcesy na rynku fotowaltaiki a przed nami pojawi się całe
spektrum nowych możliwości, za co ręczę swoim nazwiskiem oraz dorobkiem
naukowym.
Na sali rozległy się brawa. Musiałam
przyznać, że Patrick Hackforth swoją prezencją, charyzmą oraz wykształceniem
umiał zjednać sobie ludzi. Nie bez przyczyny był jednym z czołowych potentatów
światowych zajmujących się energetyką słoneczną.
- Na dobry początek z chęcią zapoznam
się z państwa pomysłami oraz planami na przyszłość – ukłonił się grzecznie,
gestem ręki wskazał, że można kontynuować konferencję, po czym zwolnił podium.
Nerwowo poruszyłam się na krześle. Zaraz
miałam przedstawić plan sprzedaży kolektorów słonecznych. Czułam, jak serce
niespokojnie tłucze mi się w piersi. Co jak co, ale wystąpień publicznych nie
lubiłam. Katharina przebiegle na mnie spojrzała, co miało mi niby dodać otuchy.
Grzecznie przeczekałam wystąpienie kogoś
z działu PR. Kiedy konferansjer mnie wywołał, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam
w stronę mikrofonu. Na ekranie za mną, technik wyświetlał slajdy, które dzięki
Bogu pomagały mi trzymać się ściśle tematu i planu wystąpienia.
- Witam państwa serdecznie w imieniu
Działu Sprzedaży Kolektorów Słonecznych – przywitałam zgromadzonych starając
się panować nad drżącym głosem. - Jak powszechnie wiadomo, znaczenie energetyki
słonecznej w XXI wieku znacząco rośnie, szacuje się, że tempo jej rozwoju
wzrasta co roku o 40%. Co za tym idzie, musimy sprostać wyzwaniu jakie stawia
przed nami społeczeństwo i wyjść naprzeciw wzrastającemu zapotrzebowaniu na
kolektory słoneczne różnego typu, w zależności od wymagań potencjalnych kupców.
Plan sprzedaży, jaki państwu przedstawię, w dużej mierze opiera się na
badaniach rynkowych, jakie prowadziliśmy na terenie Europy Wschodniej. Na
podstawie zgromadzonego materiału, nasz dział dokonał selekcji oraz analizy
zebranych danych ilościowych i jakościowych co pozwoliło nam w dużej mierze
zaplanować sprzedaż. Sprzedaż ta kształtuje się różnorako, w zależności od typu
kolektorów solarnych. Omówię więc
strategię handlową z osobna dla każdego z typów kolektorów tj. dla kolektorów
płaskich, płaskich próżniowych, próżniowo-rurowych, skupiających oraz
specjalnych.
Na tym etapie przemówienia
przestałam już myśleć o zdenerwowaniu.
Skupiałam się tylko i wyłącznie na konkretnych liczbach przesuwających się na
kolejnych slajdach. Nie wiedząc nawet kiedy, szczęśliwie dobrnęłam do końca
przemówienia zwalniając miejsce kolejnemu prelegentowi. Dudniące w moich uszach brawa dobiegające z
widowni uświadomiły mi, że moje wystąpienie nie wypadło najgorzej, co przyjęłam
z wielką ulgą.
***
- Świetne wystąpienie! – pochwaliła mnie
Gabriela po zakończonym zebraniu obejmując mnie przyjacielsko ramieniem i
składając mi na policzku buziaka. – Wiedziałam, że sobie poradzisz – zapewniła.
- Dziękuję Gabrielo – odpowiedziałam
ciesząc się, że sprostałam zadaniu i że mam go już za sobą. Emocje powoli
opadały, a ja czułam jak uchodzą ze mnie siły.
- To znikaj już, zasługujesz na
odpoczynek. Poza tym jutro musimy wziąć się ostro do roboty. Plan planem, ale
trzeba go jeszcze wdrażać.
Przewróciłam oczami, ale przyznałam jej
rację.
- Oczywiście. Do zobaczenia – pomachałam
jej ręką. Skinieniem głowy pożegnałam się również ze stojącą dalej Kathariną.
Nie chciało mi się wracać do domu, z
resztą umówiłam się na popołudniowe spotkanie z Anną. Przed tym, musiałam
jeszcze skontaktować się z Markiem. Przed wyjściem z biura zamknęłam się w
swoim gabinecie i niechętnie wybrałam jego numer. Odebrał po trzech sygnałach.
- Gdzie jesteś? Dlaczego nie odbierasz
ode mnie telefonu? – zapytał oschle nie siląc się na kurtuazję.
- A gdzie mogę być jeśli nie w pracy? –
nerwowo zacisnęłam palce na telefonie.
Znaliśmy się tyle lat a on pyta gdzie
jestem… moja irytacja sięgnęła zenitu. Od trzech lat przywoził mnie do firmy i
nagle wypadło mu z głowy gdzie mogę być w zwykły pracujący poniedziałek. Odetchnęłam
głęboko a powietrze wypuściłam głośno ustami. Starałam się aby nie poniosły
mnie nerwy. Nie miałam siły na kłótnię a jedyne o czym marzyłam to rozsiąść się
na kanapie u Anny i wypić solidnego drinka.
- Chciałem porozmawiać o naszym
mieszkaniu, nie wiem czy rozmowa telefoniczna jest najodpowiedniejszą formą aby
to zrobić.
- Proszę, mów – poprosiłam. Nie miałam
ochoty na spotkanie twarzą w twarz.
- Nie uważasz, że najkorzystniej byłoby
je sprzedać i podzielić pieniądze? Na pewno zechcesz się przenieść w jakieś
nowe miejsce.
Zaśmiałam się gorzko w słuchawkę.
Jego typowo pragmatyczne spojrzenie na
sytuację mnie zdenerwowało. Nawet w sytuacji rozpadu naszego związku potrafił
trzeźwo myśleć i zajmować się ekonomiczną stroną życia. Cały Marek.
- Co cię tak bawi? – nie zrozumiał.
- Nie nic… - spoważniałam. – Dobrze,
sprzedajmy mieszkanie, podzielmy kasę, rozejdźmy się każde w swoją stronę. To
wszystko? – zirytowałam się.
- Tak. Jestem jeszcze w mieszkaniu,
kończę zabierać swoje rzeczy. W sprawie jego sprzedaży skontaktuje się z tobą
mój prawnik, dobrze?
- Ok – odpowiedziałam beznamiętnie
starając się nie zwracać uwagi na spływającą po policzku, zabłąkaną łzę.
***
Do mieszkania Anny postanowiłam pójść
pieszo rezygnując z przejażdżki tramwajem. Anna mieszkała niedaleko RenCol,
przy placu Heumarkt. Stwierdziłam, że dam radę do niej dojść pieszo. Spacer na
pewno dobrze mi zrobi. W recepcji pożegnałam się z Andreą obiecując jej, że
pożyczone szpilki oddam następnego dnia.
Wychodząc na zewnątrz budynku
stwierdziłam, że deszcz przestał siąpić. Przeszłam przez ulicę, w stronę KőlnSky i skierowałam się w stronę
nadreńskiego deptaku. Uwielbiałam centrum Koloni. Cieszyłam się, że dzień w
pracy szczęśliwie dobiegł końca. Przystanęłam przy hotelu Hyatt nad Renem
wpatrując się w zmąconą wodę oraz na majestatyczną, gotycką katedrę – serce
miasta. Monumentalna świątynia wyniośle górowała nad pozostałymi budynkami, imponująco
wzbijając się ku niebu. Samotna barka snuła się po wodzie w niewiadomym mi
kierunku. Stukot pociągu intercity zmierzającego wiaduktem ku głównemu dworcowi
rozkosznie pieścił uszy. Zbłąkana mewa z głośnym skrzekiem usiadła na przęśle
wiaduktu.
Eklektyczne widowisko. Kuriozalna
plątanina ducha historii i powiewu nowoczesności. Urok tego miejsca niezmiernie
mnie fascynował i uspokajał.
Zimny wiatr wiejący od strony rzeki spowodował,
iż przeszył mnie zimny dreszcz. Okryłam się szczelniej marynarką. Mimo późnej
wiosny było dosyć zimno, więc zrezygnowałam z planu skorzystania z deptaku nad
rzeką. Skierowałam się na Most Hohenzollernów kierując się w stronę Starego
Miasta. Minęłam katedrę, DomHotel i wraz
z innymi spacerowiczami wbiłam się w Hohe Strasse, tłoczną uliczkę pełną
designerskich butików na które w ogóle nie zwracałam uwagi.
Dziwne uczucie pustki, jakie mnie
ogarnęło nie pozwalało mi w pełni zachwycać się pięknem miasta. Poczułam, że
ważny rozdział mojego życia właśnie się zamyka. Wielka niewiadoma jaka stała za
przewróceniem strony podsycała uczucie niepewności ale i lekkiego
zaciekawienia.
Po piętnastu minutach, zdyszana osobliwym
marszem na obcasach dotarłam do mieszkania Anny.
- No w końcu! Co tak długo? – powitała
mnie w progu wpuszczając do środka.
- No jak myślisz? – wskazałam na buty. –
Spacer w szpilkach po brukowanej drodze, tylko ja zdolna jestem na takie
poświęcenie – zażartowałam wchodząc do środka.
Jej mieszkanie było małą, przytulną
kawalerką w całości wyłożoną nowoczesną bukową boazerią. Ciepły odcień drewna
gdzieniegdzie przełamany został białymi, dużymi kaflami, które nastrojowo
odbijały światło. Po lewej stronie wejścia znajdowała się nieduża kuchnia
idealnie wkomponowana w niewielką przestrzeń. Za nią usytuowana była łazienka a
jeszcze dalej maleńka antresola która służyła Annie za sypialnię. Przy
schodkach antresoli znajdowała się welurowa kanapa w waniliowym kolorze, na
której usiadłam zgrabnie lawirując pomiędzy stertami książek leżących na
podłodze.
- Przepraszam cię najmocniej, ale nadal
nie dorobiłam się półek… - powiedziała przepraszająco zgarniając książki na
jedną stertę.
Anna mieszkała w tym mieszkaniu od
jakiegoś pół roku. Jego zakup pochłonął wszystkie jej oszczędności, urządzenie
wnętrza zostawiła więc na później.
- To co? Wino? – dodała znikając w
aneksie kuchennym.
- Wino plus pizza, kichać na dietę –
odpowiedziałam. – I tak ważę już mniej niż mogłabym sobie wymarzyć – dodałam
zdejmując szpilki.
Usiadłam wygodnie na kanapie. Usłyszałam
jak Anna wyciąga z szafki kieliszki i otwiera wino. Wróciła do mini salonu
stawiając wszystko na szklanym stoliku stojącym przy kanapie. Wyjęła telefon i
zadzwoniła do pizzerii zamawiając pizzę hawajską.
- No to zeznawaj… - powiedziała
konspiracyjnie nalewając wino do kieliszków i siadając na podłodze naprzeciw
mnie.
***
- Jak gdzieś wychodziliśmy to tylko i
wyłącznie razem. Wszystko było takie oczywiste, przewidywalne, banalnie proste
i cholernie poukładane… - rozkręciłam się tłumacząc Annie motywy dla których
zerwałam wieloletni związek z moim chłopakiem.
- Opowiadasz głupstwa – ofuknęła mnie Anna
wgryzając się w kawałek pizzy. – Większość par marzy o takim układzie! To
świadczy o tym, że znaliście się naprawdę dobrze.
Upiłam łyk wina lekko się rozluźniając.
Zastanawiałam się nad sensem jej słów. Zrzuciłam ze stóp szpilki a nogi
podciągnęłam rozsiadając się wygodnie na kanapie. Anna siedziała po turecku na
ziemi obok mnie.
- Nie… to nie był ten typ związku. W
naszych relacjach brakowało przestrzeni dla nas samych, dla naszych osobistych
pasji. Czułam się momentami osaczona, przytłoczona jego planami, które niby
były „nasze” – odparłam kiwając w
powietrzu ostentacyjnie palcami podkreślając użyty cudzysłów. - Cały czas
musiałam podporządkowywać się jego woli: teraz idziemy do kina, później zjemy
kolację, potem pójdziemy do łóżka. Nużąca rozwaga, która powoli zabijała moje
ego.
- Uhm… – przytaknęła Anna przyznając mi
rację. – Rozumiem, że to mogło cię nudzić.
- Wiesz… to może nie nuda, ale taka
stagnacja bez fajerwerków. – Wzruszyłam ramionami wpatrując się w rand
kieliszka.
- W seksie też? - popatrzyła na mnie
zainteresowana.
- Śmiertelnie poważna rutyna - odparłam
ponuro, nie zastanawiając się długo. - Sprowadzanie seksu do bezcelowych
pchnięć, wymuszonych westchnień. Jednym słowem, nic specjalnego.
- Od kiedy jesteś taka romantyczna? -
zaśmiała się.
Popatrzyłam na nią nienawistnie. Nie
byłam typem romantyczki. Od seksu jednak oczekiwałam czegoś więcej niż tylko
fizycznego zaspokojenia i rozładowania skumulowanego napięcia. Moja wrażliwa
natura domagała się pełnego błogiej satysfakcji aktu. W moim mniemaniu w seksie
nie powinno być miejsca na mechaniczne ruchy oraz pośpiech.
- Romantyzm a chęć zrealizowania
zdławionych fantazji to dwie różne sprawy - wyznałam.
- Czyżbyś postanowiła nagle zawalczyć o
skreślone marzenia? Nawet te łóżkowe?
- Może to głupie, nierealne i totalnie
pokręcone ale tak. I wiesz co? Mimo tego, że źle się czuję w tej sytuacji,
wiesz… taka jakaś osamotniona z wyrzutami sumienia, to mam wrażenie, że
pozbyłam się ogromnego ciężaru… i nie mówię tu o Marku – roześmiałam się
sardonicznie.
- Jak to przyjął? – zmartwiła się Anna. –
Wiesz, jesteś moją przyjaciółką, ale on też nie jest mi obcy – dodała na
usprawiedliwienie.
- Lepiej niż przypuszczałam… jakby się
tego spodziewał… albo jakby sam nosił się z podobnym zamiarem. Do tego stopnia
go to nie obeszło, że chce sprzedać mieszkanie.
- Mężczyznom chyba łatwiej przyjąć
informację o rozstaniu – stwierdziła
Anna sięgając po kolejny kawałek pizzy.
- Nie wiem… w sumie nie spodziewałam się
ani nie liczyłam na to żeby wylewał po mnie hektolitry łez. Twardziel z niego,
ale mógłby chociaż wyrazić odrobinę smutku po mojej stracie.
- Faceci… - Anna wywróciła wymownie
oczami wywołując u mnie niepohamowaną salwę śmiechu.
- Faceci… - powtórzyłam z nutką
melancholii w głosie. – Z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej… - dodałam czując,
że zaczynam upijać się na smutno.
- Oj tam, oj tam! Nie mówi tak! – Anna
rzuciła we mnie poduszką po czym dolała do kieliszków kolejną porcję wina. –
Tyle przystojniaków wokół, zobaczysz, raz dwa kogoś znajdziesz.
- Póki co, nie szukam – zapewniłam
pociągając sowity łyk wina. Czułam jak alkohol przyjemnie ogrzewa ciało.
Zaczynałam się rozluźniać, w głowie zaczynało mi szumieć. Picie w
poniedziałkowy wieczór nie był chyba najlepszym pomysłem, tym bardziej jeśli
następnego dnia miało się pójść do pracy, ale starałam się o tym nie myśleć.
- Ty nie musisz szukać – odparła z nieukrywaną
pewnością w głosie. - Jesteś inteligentna, dowcipna, z nienaganną aparycją,
ktoś prędzej czy później sam cię znajdzie.
Popatrzyłam na nią z grymasem na twarzy,
popukałam się w czoło dając jej do zrozumienia, że gada głupstwa.
- Jakby coś, to na dobry seks się piszę,
na nic więcej - roześmiałam się.
- No wiesz, fora internetowe raczej
pustkami nie świecą, a na pewno znajdą się jakieś tematyczne kluby dla takich
przypadków jak ty... - uśmiechnęła się znacząco.
- Anno! - Rzuciłam w nią poduszką
machając jednocześnie w jej stronę groźnie palcem.
- No co?! - oburzyła się. - Mówię jak
najbardziej poważnie. Mamy XXI wiek Lauro, co daje szereg możliwości. I nie
mówię tutaj o typowych portalach randkowych, gdzie większość ogłaszających się
to napaleni zboczeńcy ukrywający się pod zdjęciem przystojniaka.
Mimowolnie uniosłam z zaciekawieniem
brew.
Anna roześmiała się.
- Oj Lauro, Lauro, widzę, że sporo masz
jeszcze do odkrycia.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz