ROZDZIAŁ IV
Natrętny budzik obudził mnie
następnego dnia o szóstej rano. Nadal z zamkniętymi oczami starałam sobie uświadomić
jak dotarłam do własnego mieszkania i jak wylądowałam w swoim łóżku. Strzępkami
wspomnień z wczorajszego dnia uzmysłowiłam sobie, że chyba Anna wepchała mnie
do taksówki, która zawiozła mnie na miejsce. Jakoś musiałam doturlać się do
łóżka. Zmarszczyłam brwi powoli otwierając oczy. Szczypały niemiłosiernie. Cholera… nie zmyłam
makijażu. Ubrania raczej też nie zmieniłam, bo nadal leżałam w białej bluzce.
Widząc się w tak fatalnym stanie stwierdziłam, że to nawet dobrze, że w pobliżu
nie ma Marka ani nikogo innego. Nie wyglądałam najkorzystniej. Ospale usiadłam
na brzegu łóżka. Głowa niemiłosiernie mi ciążyła. Wypiłam wczoraj zdecydowanie o
jeden kieliszek za dużo. Ogarnęłam wzrokiem sypialnię co nie wpłynęło dobrze na
moje i tak nie najlepsze już samopoczucie.
Pomieszczenie było prawie puste. Szereg
żaluzjowych szaf umieszczonych na jednej ze ścian zdradzał fakt, iż Marek na
dobre się wyprowadził. Niektóre drzwiczki były pootwierane, inne niestarannie
zamknięte. Puste wieszaki po ubraniach niedbale wałęsały się na ziemi, kilka
moich garsonek niechlujnie walało się na stojącym obok wiklinowym fotelu.
Przełknęłam głośno ślinę. Przed sobą
miałam namacalny dowód wyprowadzki mojego długoletniego partnera. Starałam się
nie myśleć teraz o fakcie iż rzeczywiście zostałam sama. Przeszłam do salonu
połączonego z aneksem kuchennym. Włączyłam głośno muzykę, z nadzieją, że mnie
rozbudzi. Z głośników rozległ się Ultravox i piosenka „Live”, która powinna mnie podnieść na duchu. Słowa „Don’t you know, you’ll learn to live again”
napawały optymizmem, jednak czułam się zbyt zmęczona aby to docenić. Włączyłam
ekspres do kawy i udałam się do łazienki.
Odkręciłam kran z gorącą wodą, do wanny
wlałam ulubiony olejek o zapachu piżma i jaśminu. Gorąca kąpiel w dużej ilości piany
powinna mi dobrze zrobić. Starłam resztki wczorajszego makijażu. Pomieszczenie
zaczęło wypełniać się parą oraz kojącym, zmysłowym zapachem. Zaczęłam się czuć
lepiej. Zdjęłam ubranie i wyłożyłam się wygodnie w wannie zanurzając się w
ciepłej wodzie aż po szyję. Chwila relaksu przed całym dniem w korporacji na
pewno się przyda. Zaczęłam w głowie analizować plan zajęć na dzisiejszy dzień. Spochmurniałam,
kiedy przypomniało mi się iż prezes Hachforth zaprosił mnie na lunch na którym
zamierzał mi przedstawić ofertę na weekend. Gdybym się zgodziła, musiałabym
odwołać zaplanowane spotkanie z Danielem. Zresztą, nie wiem czy był sens w
ogóle się z nim spotykać i porządkować mieszkanie skoro Marek zamierzał go sprzedać.
Powinnam chyba zacząć sobie szukać nowego, mniejszego lokum. Poza tym
intrygowała mnie postać prezesa. Ciekawe do czego byłam mu potrzebna i to w
dodatku w weekend? Uważałam to za
arcydziwne. Wszystkiego pewnie dowiem się później.
Mój umysł zaprzątnęła również myśl
zasiana w nocy przez Annę, dotycząca założenia profilu na jakimś portalu w
poszukiwaniu bratniej duszy, osoby z którą niezobowiązująco można by było
porozmawiać lub wyjść na jakąś imprezę po której można by było niewiążąco
wylądować w łóżku. Uwikłana w zaborczy związek z Markiem, nigdy nie miałam
sposobności tak naprawdę skorzystać z życia i nie korzystałam z tego rodzaju
usług. Może warto by było spróbować?
Z dziwnym podekscytowaniem i mieszanymi
uczuciami wyszłam z wanny. Mokre włosy owinęłam szczelnie ręcznikiem a na
siebie zarzuciłam szlafrok. Przeszłam do sypialni starając się w bałaganie
zostawionym przez Marka znaleźć coś rozsądnego do ubrania. Wyszperałam szarą
melanżową sukienkę – princeskę. Jej uszyta z koła, szeroka spódnica była bardzo
dziewczęca. Aby nie wyglądać zbyt naiwnie i głupiutko, dobrałam do niej czarne lakierowane
szpilki na solidnym obcasie oraz klasyczną białą apaszkę w czerwone retro wzory
przedstawiające zegary rodem z obrazu Salvadora Dalego. Gawroszka miała czarną
lamówkę, która idealnie nawiązywała do koloru butów.
Wysuszyłam i wyprostowałam włosy.
Nałożyłam delikatny cień na oczy i rozpyliłam w powietrze perfumy pozwalając
aby ich delikatna mgiełka osiadła mi na włosach. Jedyne co było mi jeszcze
potrzebne do pełni szczęścia to spory kubek kawy i tabletka od bólu głowy.
Usiadłam więc przy barku w kuchni. Głęboki aromat kawy unosił się w powietrzu,
z głośników rozległ się znajomy głos Freddiego Mercury’ego, który zawodził coś
o tym aby nie tracić głowy.
- Tak… powinnam była cię posłuchać
wczoraj Freddy, przynajmniej dziś bym tak nie cierpiała... - mruknęłam w stronę
odtwarzacza CD.
Właśnie sięgałam po aspirynę, kiedy
usłyszałam dźwięk przychodzącego SMSa. Pewnie Anna z pytaniem czy dam radę zjawić
się w pracy, domyśliłam się otwierając wiadomość.
Ma pani ochotę
na śniadanie w doborowym towarzystwie, mademoiselle Laura?
Odebrano:
06:50:14 Data: 14 maja 2013 r. Od: +1 50 307 512
Patrząc na wyświetlacz smartfona o
mały włos nie wylałam kawy na blat. Przeczesałam ręką włosy i z niedowierzaniem
jeszcze raz sprawdziłam czy dobrze widzę. Stukając nerwowo paznokciami w
wyświetlacz zastanawiałam co odpisać i czy w ogóle odpowiadać na tę wiadomość. W
sumie… chyba nie bardzo miałam wybór. Moje plany tak czy owak musiały
uwzględniać dzisiejsze spotkanie z prezesem. Nie bardzo rozumiałam dlaczego
Patrick Hackforth zmienił plany i chciał zabrać mnie na śniadanie. Domyśliłam
się, że pewnie coś mu wypadło w porze lunchu. Szybko wystukałam więc krótką
odpowiedź: Nie wypada odmawiać nowo
powołanym Prezesom. Duszkiem dopiłam kawę starając się nie stresować
zarówno zmianą planów jak i samym faktem spotkania z nowym przełożonym.
Kiedy szybko naciągałam na siebie czarny
trencz zamartwiając się czy na czas dobiegnę na przystanek tramwajowy, telefon
ponownie zawibrował informując o nadejściu kolejnego SMSa.
Trafna
odpowiedź, Mademoiselle Laura, mój
szofer czeka pod Pani blokiem.
Odebrano:
07:06:45 Data: 14 maja 2013 r. Od: +1 50 307 512
Wytrzeszczyłam oczy ze zdumienia.
Podbiegłam do salonowego okna, z którego widok wychodził na Venloer Strasse.
Pod budynkiem stał czarny Range Rover, którego już chyba miałam okazję zobaczyć
dzień wcześniej pod korporacją. Serce załomotało mi w piersi a w głowie pojawiło
się pytanie skąd prezes wiedział gdzie mieszkam i po co zadał sobie tyle trudu
aby tę informację zdobyć. Klakson samochodu dochodzący przerwał moje
rozmyślania zmuszając mnie do pośpiesznego opuszczenia mieszkania. W przelocie
wyłączyłam muzykę, kubek włożyłam do zmywarki, poprawiłam włosy i wyszłam z
mieszkania szybko zbiegając po schodach.
***
Karoseria luksusowego, hybrydowego
SUV’a przyjemnie lśniła w promieniach
słońca. Jego wysokie nadwozie wyróżniało się spośród kilku osobowych aut
zaparkowanych obok, nie tylko ekstrawagancją ale i agresywnością. Stanęłam
przed samochodem zastanawiając się czy rzeczywiście powinnam do niego wsiąść.
Zanim zrobiłam cokolwiek jego kierowca wysiadł.
- Mademoiselle
Abramowicz? – zapytał otwierając mi tylne drzwi pojazdu zachęcając abym wsiadła.
Ten ciemnoskóry, około czterdziestoletni
mężczyzna ubrany był w niezwykle elegancki czarny garnitur. Biała koszula przyozdobiona
była bordowym krawatem. Na rękach nosił białe rękawiczki. Czarne włosy miał
bardzo krótko przystrzyżone. Jego twarz, prócz chłodnego profesjonalizmu nie
zdradzała najmniejszych emocji.
Spojrzałam jeszcze raz z niedowierzaniem
na samochód oraz na jego kierowcę, wzruszyłam bezradnie ramionami po czym z
lekkim ociąganiem wsiadłam do środka. Drzwi się za mną zamknęły a oczom ukazało
się wyłożone białą skórą wnętrze. Jego nowoczesna stylistyka zapierała dech w
piersiach. Usiadłam niepewnie na tylnym fotelu miękko się weń zapadając. Po
chwili wahania zapięłam pasy. Samochód cicho ruszył. Nie zważając na nowoczesne
wnętrze pojazdu starałam skupić myśli na trasie, z której wynikało iż jedziemy
w stronę centrum, w stronę RenCol. Nie przejechaliśmy jednak na drugą stronę
Renu. Ku mojemu zdumieniu szofer skręcił w stronę Heumarkt i skierował samochód
w Pipinstrasse. Przy hotelu Dorint, który na tle pozostałej architektury
wyróżniał się żywo różowym kolorem elewacji zjechał w podziemne garaże. Przy
wjeździe pobrał bilet parkingowy po czym wjechał głębiej i zajął jedno z
miejsc. Już miałam prosić o wyjaśnienie, kiedy zatrzymał samochód i pomógł mi z
niego wysiąść.
Popatrzyłam na niego pytająco. Byłam
przekonana, że jedziemy do firmy i to tam spotkam się z prezesem.
- Monsieur Hackforth udzieli pani wszystkich wyjaśnień – odparł
szofer widząc moją pełną zagubienia minę. Dłonią wskazał abym poszła przed nim
w stronę wind.
W milczeniu wjechaliśmy na parter
hotelu. Minąwszy recepcję zasugerował abym weszła do sali nad którą widniała
elegancka tabliczka „Faveo”. Sam został przy drzwiach. Rozejrzałam się
zdezorientowana po sporym pomieszczeniu. Restauracja była urządzona gustownie,
jak przystało na tego pokroju hotel. Eleganckie ściany w kolorze kawy z mlekiem
oraz mlecznej czekolady ozdobione były gdzieniegdzie obszernymi lustrami. Niski,
podwieszany sufit zapewniał intymne światło. Sala wypełniona była gustownymi
stolikami w kolorze drewna wenge przy których stały dopasowane krzesła w identycznej
tonacji. Stoły nakryte były białymi obrusami, na których stała elegancka
zastawa. Z niewidocznych głośników sączyła się nastrojowa, chilloutowa muzyka
zapewniająca gościom intymną atmosferę.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu w
poszukiwaniu Patricka Hackfortha. Restauracja była względnie pusta, prezesa nie
dostrzegłam.
- Mademoiselle
Laura… - usłyszałam za sobą niski, aksamitny głos. – Bardzo mi miło, że przystała
pani na moją propozycję – dodał dystyngowanie.
Odwróciłam się zaskoczona. Za mną stał prezes
patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Jego aparycja zapierała dech w
piersiach. Idealnie dopasowane czarne jeansy, czarny sweter z dekoltem w serek
spod którego wyłaniała się nie do końca dopięta biała koszula idealnie pasowały
do jego odrobinę zadziornego stylu. Ręce miał swobodnie włożone w kieszenie,
jednym ramieniem opierał się nonszalancko o framugę wejścia.
- Nie ukrywam, że pana propozycje są … -
szukałam odpowiedniego słowa starając się wyczytać z jego spojrzenia o co w
ogóle chodzi w tym zagadkowym spotkaniu.
- Zaskakujące? – podpowiedział. – Pani
pozwoli? - dodał wyciągając rękę i
oczekując abym zdjęła swój trencz. Z chęcią to uczyniłam. Wziął płaszcz i
odwiesił go na wieszak. Ręką, w geście zaproszenia wskazał na wnętrze
restauracji. Kiwnęłam więc głową i ruszyłam we wskazanym kierunku. W drodze do
stolika w głębi pomieszczenia Patrick skinął na kelnera dając mu do zrozumienia
aby się nami zajął.
Usiedliśmy w kącie sali, przy
zarezerwowanym stoliku, z dala od pozostałych, nielicznych gości. Odłożyłam
torebkę z boku skórzanego fotela.
Stół nakryty był dla dwóch osób, na
środku, w minimalistycznym białym wazoniku majaczyła samotna liliowa kalia.
Kelner przyniósł gotowe zestawy śniadaniowe: koszyczek z pieczywem, paterę z
wędlinami oraz serami, dwa dzbanki ze świeżo wyciskanymi sokami, dzbanek kawy.
Spojrzałam pytająco na swego prawie
szefa domagając się jakiegoś wyjaśnienia. Wspólne śniadanie we wtorkowy poranek
nie wpisywało się w standardowy, korporacyjny kodeks pracy. Zdążyłam już z
resztą zauważyć, że osoba prezesa też się weń nie wpisywała. Objęcie przez
niego korporacyjnej władzy oznaczało chyba przewrót w dotychczasowych sztywnych
ramach obowiązujących w RenColl.
- Panie prezesie… - zaczęłam. – Proszę
mi powiedzieć, że to spotkanie jest warte reprymendy jaką otrzymam zaraz po
powrocie do pracy od pani dyrektor Brown. Nie należy do osób, które tolerują spóźnienia.
- Jak zwykle wyszukany humor się pani
trzyma, mademoiselle Laura –
uśmiechnął się enigmatycznie. - Kawy? – dodał unosząc zachęcająco dzbanek.
- Tak, poproszę – skinęłam głową nadal
wyczekująco spoglądając na Patricka Hackfortha.
Zaczynałam się robić coraz bardziej podirytowana.
Lubiłam jasne i klarowne sytuacje, pragnęłam dowiedzieć po co cała ta szopka z
szoferem, śniadaniem, SMSami. Jeśli to ma być początek firmowego flirtu, który
i tak zakończy się moim wypowiedzeniem, to wolałam od razu mieć możliwość
wyjścia drzwiami ewakuacyjnymi.
- Proszę się poczęstować – prezes nadal
nie przechodził do sedna sprawy. W zamian tego podsunął mi pod nos koszyczek z
pieczywem. Pachniało wybornie. Przypomniałam sobie, że nic jeszcze dziś nie
jadłam. Sięgnęłam więc po pełnoziarnistą bułkę.
- Panie prezesie… - zaczęłam ponownie. –
W pana obowiązkach nie leży chyba dokarmianie personelu. – zirytowałam się.
Roześmiał się, szczerze rozbawiony. Upił
łyk kawy.
- A szkoda, to by była miła odmiana – zapewnił
nadal się uśmiechając.
- Panie prezesie… - powiedziałam
prosząco.
- Smacznego – uśmiechnął się unosząc
szklankę z sokiem pomarańczowym w geście toastu upijając jednocześnie łyk
napoju.
Wyraz twarzy miał nieprzenikniony,
aczkolwiek na jego ustach majaczył cień uśmiechu. Wczorajsza rysa melancholii
jaka znaczyła jego twarz zdała się zniknąć.
- Czy panu się wydaje, że to jest
zabawne? – zaczęłam robić się zła. Ewidentnie się ze mną droczył. To mogło się
skończyć tylko i wyłącznie moim raptownym wyjściem z restauracji. Stanowisko
prezesa stanowiskiem, jego urok urokiem, dowcip dowcipem, ale wszystko miało
swoje granice. Czułam, że do niej właśnie dotarłam.
- Złość urodzie szkodzi, Mademoiselle Laura – szepnął pochylając
w moją stronę głowę i puszczając mi oczko. – Nie ukrywam, że pani
charakterystyczne poczucie humoru bardzo mi odpowiada. Do tego stopnia, że zapominam o konkretach. A
to bardzo niebezpieczne - przyznał.
Odnosiłam podobne wrażenie.
- I dlatego pan mnie tu ściągnął
wysyłając po mnie swojego szofera? Żebym pana rozbawiała? – żachnęłam się.
- Przyznam szczerze, że poniekąd owszem.
Ale jest ważniejszy powód – odparł szczerze nadal z nutką rozbawienia w głosie.
- To miło z pana strony – odparłam z
przekąsem. – Mój zakres obowiązków w RenCol nie obejmuje zabawiania prezesów –
odparłam z przekąsem.
- I dlatego też właśnie pani tutaj
siedzi – odparł. Kąciki ust wytarł białą lnianą serwetką, zgrabnym ruchem ją
poskładał i odłożył na stolik.
Popatrzyłam na niego pytająco w
oczekiwaniu na słowo wyjaśnienia. Nie rozumiałam co miał na myśli.
Splótł ręce i oparł je o brzeg stolika.
- Z dokumentacji, jaką przejrzałem w
kadrach wynika, że swoją pracę inżynierską pisała pani na temat wytwarzania
cienkich i lekkich paneli słonecznych.
Zmarszczyłam brwi nie do końca wiedząc
dokąd zmierza. Owszem, odbyłam studia na kierunku odnawialnych źródeł energii
na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu w Polsce i nawet pokusiłam się o
napisanie pracy dyplomowej z pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych ze
szczególnym uwzględnieniem energii słonecznej.
- Poza tym odbyła pani staż w Instytucie
Energetyki Odnawialnej w Warszawie oraz skończyła pani studia MBA w Hochschule
Weihenstephan Triesdorf gdzie obroniła pani pracę dyplomową uwzględniającą plan
wdrożenia grafenów do sprzedaży w przemyśle energetyki solarnej – kontynuował
prezes.
Byłam pod wrażeniem jego wiedzy na mój
temat. Spojrzałam na niego badawczo. Zaimponował mi profesjonalnym podejściem
do zarządzania firmą. Skrupulatnie prześwietlił swoich przyszłych podwładnych.
Nieźle.
- Tak – przyznałam nadal nie rozumiejąc
jego intencji.
- To proszę mi do cholery powiedzieć
dlaczego się pani marnuje pracując jako asystentka w zwykłym dziale sprzedaży?!
Wow! Naprawdę podziwiam cię za wytrwałość, ciężko chyba jest prowadzić blog który jest swoistą opowieścią. Choć gdybyś blogowała na onecie to pewnie już dawno byłaby główna ;)
OdpowiedzUsuń