środa, 29 stycznia 2014

Rozdział VII



ROZDZIAŁ VII

Nasze spotkanie trwało do późna. Profesor na zmianę z prezesem przekonywali mnie do zrobienia doktoratu pod opieką naukową profesora Meinderta. Było to dla mnie niebywale nobliwym wyróżnieniem. Nie zdziwiłam się, że promotorem naukowym w moim przewodzie doktorskim miał być profesor Meindert a nie Patrick Hackforth. Widocznie nie chciał angażować się w żmudną pracę związaną z kierowaniem błądzącej we mgle początkującej doktorantce. Nie łudziłam się, że zrobienie doktoratu będzie jednoznaczne z błyskawiczną karierą na jakiejkolwiek z uczelni. Nie chciałam również pracować nad nim dla dwóch literek przed imieniem na wizytówce. Zdawałam sobie sprawę, że krok ten wiąże się z poświęceniem kilku lat swego życia, co nie koniecznie będzie miało wpływ na potencjalny awans w jakiejkolwiek z firm. Pasjonowała mnie jednak wiedza, nauka, wyzwania intelektualne. Chciałam mieć choć minimalny wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość. Chciałam mieć czym wypełnić pustkę mieszkania oraz dobę, która po rozstaniu z Markiem zdawała się niebotycznie wydłużyć.
Zaaferowana erudycyjną wiedzą naukowców, ich elokwencją oraz bezpardonowymi namowami, odurzona aromatem sączonego koniaku oraz bliskością prezesa, uległam namowom.
Zgodziłam się.
W sobotę i niedzielę miałam uczestniczyć w konferencji, po czym miałam rozważyć kwestię ewentualnego tematu rozprawy doktorskiej oraz zacząć przygotowywać się do egzaminu wstępnego na studia doktoranckie w MIT. Jeśli egzamin okazałby się zbyt wielkim wyzwaniem, miałam zastanowić się nad robieniem doktoratu z wolnej stopy, przy czym prezes sugerował iż opłaci studia. Oczywiście nie chciałam o tym słyszeć. Na większość rzeczy pewnie patrzył przez pryzmat pieniędzy, a ja nie chciałam być inwestycją na wyrost.
Po zakończonej rozmowie, profesor Meindert pożegnał się, szarmancko chyląc głowę w moją stronę. Patrick Hackforth zaoferował odwiezienie mnie do domu. Zawahałam się. Dochodziła druga w nocy. Nie miałam ochoty wracać środkami transportu miejskiego ani wałęsać się po centrum w oczekiwaniu na wolną taksówkę. Propozycja była kusząca. Z drugiej zaś strony czułam się niezręcznie w jego towarzystwie. Był moim pracodawcą. Po krótkiej chwili namysłu wsiadłam jednak do czarnego SUV'a. Prezes zamknął za mną drzwi i usiadł na kanapie z tyłu samochodu. Rzucił w stronę szofera aby ten zawiózł mnie do dzielnicy Ehrenfeld, gdzie cały czas mieszkałam.
- Niezmiernie cieszę się pani Lauro, że zgodziła się pani na współpracę - zaczął kiedy samochód wyjeżdżał z ciemnego parkingu w stronę oświetlonego miasta. Z zainstalowanych w pojeździe głośników płynęła klimatyczna, dosyć charakterystyczna muzyka. Idealnie wkomponowywała się w nocny klimat miasta, jaki roztaczał się za przyciemnianymi szybami samochodu. Domyśliłam się, że to któraś z kompilacji "Buddha Bar".
Popatrzyłam na niego spod opadających na oczy włosów.
- Tak po prawdzie, to zgodziłam się na współpracę z profesorem Meindertem - uśmiechnęłam się zadziornie. Nie wiem dlaczego igrałam z ogniem i pozwalałam sobie na  uczestniczenie w grze w jaką zdawał się mnie wciągać.
- Niech pani nie zapomina, kto tu rządzi - przekomarzał się. Wyjął z kieszeni wejściówkę na konferencję oraz jej plan i ostentacyjnie pomachał mi nimi przed oczami. Zadziorny uśmiech nie schodził mu z ust.
Chwyciłam pewnie za kartki. Przytrzymywał je nadal mocno. Jego smukłe palce otarły się o moje. Złapał mnie za nadgarstek. Dotyk miał śmiały, skórę miękką, aksamitną.
Przyjemnie ciepłą.
Pod jego uściskiem czułam przyśpieszone bicie swojego tętna. Świdrował mnie na wylot uwodzicielskim, szklistym wzrokiem. Oddychałam powoli. Łykałam powietrze pełne feromonów, elektryzującego napięcia, oczekiwania na ciąg dalszy tej sensualnej rozgrywki. Jednocześnie zdumiona byłam faktem niebezpiecznego oscylowania pomiędzy dwoma, rozbieżnymi biegunami jakie prezentował w moim towarzystwie: od profesjonalnego chłodu typowego naukowca po zmysłowość fascynującego dżentelmena. Niebezpieczny lecz porywający balans dwóch przeciwległych światów.
Światła ulicznych latarni i budynków zdawały się żyć własnym życiem. Odbijały się żywo w przyciemnianych szybach rzucając delikatne iluminacje na nasze twarze. Zmysłowy chillout nadal sączył się z niewidocznego nagłośnienia oplatając nasze sylwetki subtelnym tiulem zmysłowości. Serce niespokojnie kotłowało się w mojej piersi. Wzburzona z podekscytowania krew szumiała w uszach. Wypity koniak wciąż błąkał się po synapsach nie dopuszczając do głosu zdroworozsądkowego myślenia.
Prezes zbliżył mój nadgarstek do swego nosa. Z przymrużonymi oczyma zdawał się delektować moim zapachem. Czułam jego głęboki, miarowy oddech na skrawku cienkiej skóry. Wydychane, przyjemnie wilgotne i ciepłe powietrze mile pieściło czułe na te pieszczoty miejsce. Rytm bicia mojego serca zdawał się zsynchronizować z oddechem docenta.
Czas stanął w miejscu. Zarejestrowałam, że szofer wyjeżdżając z Aaachener Strasse skręcił w Innere Kanalstrasse. Zaraz powinniśmy być na miejscu. W głębi duszy chciałam jednak aby ta podróż się nie kończyła.
Samochód zatrzymał się na czerwonym świetle ustawionym na skrzyżowaniu z Venloer Strasse.
- Rozkosznie impertynencko pani pachnie, mademoiselle Laura - mruknął surowo.
- To tylko Chanel... - nadal siliłam się na żart. Uśmiechnął się nieznacznie. Subtelnie opuścił moją dłoń. Ujął lekko mój podbródek zmuszając abym na niego spojrzała. Wzrok miał nieodgadniony, spokojny. Jakby sytuacja w jakiej się znaleźliśmy była czymś najbardziej oczywistym na świecie.
Zawładnęło mną nieznane dotąd uczucie: ujmującego uścisku z żołądku; miękkiej guli w gardle. Wszechogarniającego gorąca, miarowo rozpływającego się po całym ciele. Przymknęłam oczy pragnąc okiełznać targające mną uczucia. Nie miałam odwagi stawić czoła uczuciu jakie zaczęło we mnie kiełkować. Rodzącego się pożądania. Nieposkromionej żądzy, skrywanej przez lata związku z Markiem pod skorupą trywializmu.
Szofer zatrzymał samochód zaciągając hamulec ręczny. Pewnie przyzwyczajony do tego typu sytuacji nawet nie spojrzał w naszą stronę.
W tej chwili obchodziło mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
Prezes dłonią odsunął z mojego czoła zbłąkany kosmyk włosów. Jego sprawne palce lekko musnęły moją napiętą twarz. Przybliżył twarz, jego nos stykał się z moim. Onieśmielona przymknęłam oczy. Poczułam jego usta na swoich. Jego zapach był dojrzały. Ekscytująca, męska nuta zaprawiona orientem. Woń kadzidła, paczuli i piżma mieszała się z głęboką nutą koniaku. Wibrująca, głęboka woń dojrzałego mężczyzny. Mężczyzny, który wie czego chce. Mężczyzny, który za wszelką cenę to zdobędzie. Chwycił zdecydowanie ustami moją dolną wargę lekko ją przegryzając. Przytrzymał ją. Kiedy chciałam się poruszyć poczułam na ustach jego palec wskazujący. Mimowolnie otworzyłam oczy. Nadal na mnie spoglądał. Tkwiliśmy w tym pełnym rozedrganego napięcia geście czekając na reakcję drugiej strony. Nasze oddechy zdawały się zsynchronizować. Głębokie, powolne, ociężałe. Nikt nie chciał wykonać następnego kroku. Nasze zastygłe ciała zdawały się instynktownie wyrażać szacunek dla tej ulotnej chwili. Jakby każdy następny ruch miał spowodować pęknięcie bańki mydlanej, która zdawała się nas otaczać. Jakbyśmy zdawali sobie sprawę, że zaczynamy kosztować zakazanego owocu. Tkwiliśmy nieruchomo chłonąc wzajemnie emocje.
Misterny urok chwili przerwany został głośnym dźwiękiem telefonu.
- Cholera - mruknął prezes puszczając mnie z objęć. Sięgnął do kieszeni marynarki. - Muszę odebrać - dodał przepraszająco. Na widok wyświetlacza telefonu na jego czole pojawiła się mała bruzda. Jakby się zmartwił. Jego twarz znowu naznaczona została tą zagadkową nostalgią. Odebrał połączenie.
- Cześć kochanie... - w tej chwili pragnęłam usłyszeć cokolwiek, byle nie taki zestaw słów.
Czar prysł a magia zgasła. Moje ciało zalało uczucie jakiego do tej pory nie znałam. Gorycz mieszała się z zażenowaniem. Szybko wyskoczyłam z samochodu i rzuciłam się w stronę budynku, w którym mieszkałam.
- Mademoiselle Laura! - usłyszałam za sobą. Przystanęłam. Powoli się odwróciłam. Stał przy samochodzie. Opanowany. Zachwycający. Niedbale elegancki. Trzymał telefon przy piersi zakrywając dłonią mikrofon. Nadal miał aktywne połączenie. Popatrzyłam na niego smutno. Czułam się jak idiotka, która miała nadzieję, że pod otoczką uwodzicielskiego rytuału zwykłego samca może kryć się coś więcej. Nadal bywałam naiwna. Niestety. Podniosłam obie ręce do góry kręcąc głową w niemej prośbie, aby nic już więcej nie mówił. Podszedł bliżej. Zrobiłam krok w tył.
- Niech pani to weźmie - wyciągnął  z kieszeni zaproszenie na konferencję. - I na Boga, błagam, niech pani z tego nie rezygnuje - poprosił wciskając mi kartkę do ręki. Popatrzył na mnie smutno i szybko, nie oglądając się za siebie wsiadł do samochodu. Pojazd ruszył z piskiem opon odbijając majestatycznie światło latarń.
Stałam na chodniku wpatrując się w tylne światła SUV'a. Powoli oddalał się w głębi ulicy po czym zniknął mi z oczu, tak jakby go w ogóle nie było. Zaproszenie na jutrzejszą konferencję, które ściskałam w dłoni było jedynym dowodem na to, że nie był to sen a bolesna rzeczywistość.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz