ROZDZIAŁ VII
Nasze spotkanie trwało do późna. Profesor
na zmianę z prezesem przekonywali mnie do zrobienia doktoratu pod opieką naukową
profesora Meinderta. Było to dla mnie niebywale nobliwym wyróżnieniem. Nie
zdziwiłam się, że promotorem naukowym w moim przewodzie doktorskim miał być
profesor Meindert a nie Patrick Hackforth. Widocznie nie chciał angażować się w
żmudną pracę związaną z kierowaniem błądzącej we mgle początkującej
doktorantce. Nie łudziłam się, że zrobienie doktoratu będzie jednoznaczne z
błyskawiczną karierą na jakiejkolwiek z uczelni. Nie chciałam również pracować
nad nim dla dwóch literek przed imieniem na wizytówce. Zdawałam sobie sprawę,
że krok ten wiąże się z poświęceniem kilku lat swego życia, co nie koniecznie
będzie miało wpływ na potencjalny awans w jakiejkolwiek z firm. Pasjonowała
mnie jednak wiedza, nauka, wyzwania intelektualne. Chciałam mieć choć minimalny
wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość. Chciałam mieć czym wypełnić pustkę
mieszkania oraz dobę, która po rozstaniu z Markiem zdawała się niebotycznie wydłużyć.
Zaaferowana erudycyjną wiedzą naukowców,
ich elokwencją oraz bezpardonowymi namowami, odurzona aromatem sączonego
koniaku oraz bliskością prezesa, uległam namowom.
Zgodziłam się.
W sobotę i niedzielę miałam uczestniczyć
w konferencji, po czym miałam rozważyć kwestię ewentualnego tematu rozprawy
doktorskiej oraz zacząć przygotowywać się do egzaminu wstępnego na studia
doktoranckie w MIT. Jeśli egzamin okazałby się zbyt wielkim wyzwaniem, miałam
zastanowić się nad robieniem doktoratu z wolnej stopy, przy czym prezes
sugerował iż opłaci studia. Oczywiście nie chciałam o tym słyszeć. Na większość
rzeczy pewnie patrzył przez pryzmat pieniędzy, a ja nie chciałam być inwestycją
na wyrost.
Po zakończonej rozmowie, profesor
Meindert pożegnał się, szarmancko chyląc głowę w moją stronę. Patrick Hackforth
zaoferował odwiezienie mnie do domu. Zawahałam się. Dochodziła druga w nocy.
Nie miałam ochoty wracać środkami transportu miejskiego ani wałęsać się po
centrum w oczekiwaniu na wolną taksówkę. Propozycja była kusząca. Z drugiej zaś
strony czułam się niezręcznie w jego towarzystwie. Był moim pracodawcą. Po
krótkiej chwili namysłu wsiadłam jednak do czarnego SUV'a. Prezes zamknął za
mną drzwi i usiadł na kanapie z tyłu samochodu. Rzucił w stronę szofera aby ten
zawiózł mnie do dzielnicy Ehrenfeld, gdzie cały czas mieszkałam.
- Niezmiernie cieszę się pani Lauro, że zgodziła
się pani na współpracę - zaczął kiedy samochód wyjeżdżał z ciemnego parkingu w
stronę oświetlonego miasta. Z zainstalowanych w pojeździe głośników płynęła
klimatyczna, dosyć charakterystyczna muzyka. Idealnie wkomponowywała się w
nocny klimat miasta, jaki roztaczał się za przyciemnianymi szybami samochodu.
Domyśliłam się, że to któraś z kompilacji "Buddha Bar".
Popatrzyłam na niego spod opadających na
oczy włosów.
- Tak po prawdzie, to zgodziłam się na
współpracę z profesorem Meindertem - uśmiechnęłam się zadziornie. Nie wiem
dlaczego igrałam z ogniem i pozwalałam sobie na
uczestniczenie w grze w jaką zdawał się mnie wciągać.
- Niech pani nie zapomina, kto tu rządzi
- przekomarzał się. Wyjął z kieszeni wejściówkę na konferencję oraz jej plan i
ostentacyjnie pomachał mi nimi przed oczami. Zadziorny uśmiech nie schodził mu
z ust.
Chwyciłam pewnie za kartki.
Przytrzymywał je nadal mocno. Jego smukłe palce otarły się o moje. Złapał mnie
za nadgarstek. Dotyk miał śmiały, skórę miękką, aksamitną.
Przyjemnie ciepłą.
Pod jego uściskiem czułam przyśpieszone
bicie swojego tętna. Świdrował mnie na wylot uwodzicielskim, szklistym
wzrokiem. Oddychałam powoli. Łykałam powietrze pełne feromonów, elektryzującego
napięcia, oczekiwania na ciąg dalszy tej sensualnej rozgrywki. Jednocześnie zdumiona
byłam faktem niebezpiecznego oscylowania pomiędzy dwoma, rozbieżnymi biegunami
jakie prezentował w moim towarzystwie: od profesjonalnego chłodu typowego
naukowca po zmysłowość fascynującego dżentelmena. Niebezpieczny lecz porywający
balans dwóch przeciwległych światów.
Światła ulicznych latarni i budynków zdawały
się żyć własnym życiem. Odbijały się żywo w przyciemnianych szybach rzucając
delikatne iluminacje na nasze twarze. Zmysłowy chillout nadal sączył się z
niewidocznego nagłośnienia oplatając nasze sylwetki subtelnym tiulem
zmysłowości. Serce niespokojnie kotłowało się w mojej piersi. Wzburzona z
podekscytowania krew szumiała w uszach. Wypity koniak wciąż błąkał się po
synapsach nie dopuszczając do głosu zdroworozsądkowego myślenia.
Prezes zbliżył mój nadgarstek do swego
nosa. Z przymrużonymi oczyma zdawał się delektować moim zapachem. Czułam jego
głęboki, miarowy oddech na skrawku cienkiej skóry. Wydychane, przyjemnie
wilgotne i ciepłe powietrze mile pieściło czułe na te pieszczoty miejsce. Rytm
bicia mojego serca zdawał się zsynchronizować z oddechem docenta.
Czas stanął w miejscu. Zarejestrowałam,
że szofer wyjeżdżając z Aaachener Strasse skręcił w Innere Kanalstrasse. Zaraz
powinniśmy być na miejscu. W głębi duszy chciałam jednak aby ta podróż się nie
kończyła.
Samochód zatrzymał się na czerwonym
świetle ustawionym na skrzyżowaniu z Venloer Strasse.
- Rozkosznie impertynencko pani pachnie,
mademoiselle Laura - mruknął surowo.
- To tylko Chanel... - nadal siliłam się
na żart. Uśmiechnął się nieznacznie. Subtelnie opuścił moją dłoń. Ujął lekko
mój podbródek zmuszając abym na niego spojrzała. Wzrok miał nieodgadniony,
spokojny. Jakby sytuacja w jakiej się znaleźliśmy była czymś najbardziej
oczywistym na świecie.
Zawładnęło mną nieznane dotąd uczucie: ujmującego
uścisku z żołądku; miękkiej guli w gardle. Wszechogarniającego gorąca, miarowo
rozpływającego się po całym ciele. Przymknęłam oczy pragnąc okiełznać targające
mną uczucia. Nie miałam odwagi stawić czoła uczuciu jakie zaczęło we mnie
kiełkować. Rodzącego się pożądania. Nieposkromionej żądzy, skrywanej przez lata
związku z Markiem pod skorupą trywializmu.
Szofer zatrzymał samochód zaciągając
hamulec ręczny. Pewnie przyzwyczajony do tego typu sytuacji nawet nie spojrzał
w naszą stronę.
W tej chwili obchodziło mnie tyle co
zeszłoroczny śnieg.
Prezes dłonią odsunął z mojego czoła
zbłąkany kosmyk włosów. Jego sprawne palce lekko musnęły moją napiętą twarz. Przybliżył
twarz, jego nos stykał się z moim. Onieśmielona przymknęłam oczy. Poczułam jego
usta na swoich. Jego zapach był dojrzały. Ekscytująca, męska nuta zaprawiona
orientem. Woń kadzidła, paczuli i piżma mieszała się z głęboką nutą koniaku. Wibrująca,
głęboka woń dojrzałego mężczyzny. Mężczyzny, który wie czego chce. Mężczyzny,
który za wszelką cenę to zdobędzie. Chwycił zdecydowanie ustami moją dolną
wargę lekko ją przegryzając. Przytrzymał ją. Kiedy chciałam się poruszyć
poczułam na ustach jego palec wskazujący. Mimowolnie otworzyłam oczy. Nadal na
mnie spoglądał. Tkwiliśmy w tym pełnym rozedrganego napięcia geście czekając na
reakcję drugiej strony. Nasze oddechy zdawały się zsynchronizować. Głębokie,
powolne, ociężałe. Nikt nie chciał wykonać następnego kroku. Nasze zastygłe
ciała zdawały się instynktownie wyrażać szacunek dla tej ulotnej chwili. Jakby
każdy następny ruch miał spowodować pęknięcie bańki mydlanej, która zdawała się
nas otaczać. Jakbyśmy zdawali sobie sprawę, że zaczynamy kosztować zakazanego
owocu. Tkwiliśmy nieruchomo chłonąc wzajemnie emocje.
Misterny urok chwili przerwany został
głośnym dźwiękiem telefonu.
- Cholera - mruknął prezes puszczając
mnie z objęć. Sięgnął do kieszeni marynarki. - Muszę odebrać - dodał
przepraszająco. Na widok wyświetlacza telefonu na jego czole pojawiła się mała bruzda.
Jakby się zmartwił. Jego twarz znowu naznaczona została tą zagadkową nostalgią.
Odebrał połączenie.
- Cześć kochanie... - w tej chwili
pragnęłam usłyszeć cokolwiek, byle nie taki zestaw słów.
Czar prysł a magia zgasła. Moje ciało
zalało uczucie jakiego do tej pory nie znałam. Gorycz mieszała się z
zażenowaniem. Szybko wyskoczyłam z samochodu i rzuciłam się w stronę budynku, w
którym mieszkałam.
- Mademoiselle
Laura! - usłyszałam za sobą. Przystanęłam. Powoli się odwróciłam. Stał przy
samochodzie. Opanowany. Zachwycający. Niedbale elegancki. Trzymał telefon przy
piersi zakrywając dłonią mikrofon. Nadal miał aktywne połączenie. Popatrzyłam
na niego smutno. Czułam się jak idiotka, która miała nadzieję, że pod otoczką
uwodzicielskiego rytuału zwykłego samca może kryć się coś więcej. Nadal bywałam
naiwna. Niestety. Podniosłam obie ręce do góry kręcąc głową w niemej prośbie,
aby nic już więcej nie mówił. Podszedł bliżej. Zrobiłam krok w tył.
- Niech pani to weźmie - wyciągnął z kieszeni zaproszenie na konferencję. - I na
Boga, błagam, niech pani z tego nie rezygnuje - poprosił wciskając mi kartkę do
ręki. Popatrzył na mnie smutno i szybko, nie oglądając się za siebie wsiadł do samochodu.
Pojazd ruszył z piskiem opon odbijając majestatycznie światło latarń.
Stałam na chodniku wpatrując się w tylne
światła SUV'a. Powoli oddalał się w głębi ulicy po czym zniknął mi z oczu, tak
jakby go w ogóle nie było. Zaproszenie na jutrzejszą konferencję, które
ściskałam w dłoni było jedynym dowodem na to, że nie był to sen a bolesna
rzeczywistość.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz