czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział VIII



ROZDZIAŁ VIII

Uporczywy dźwięk budzika rozległ się po zalanej słońcem sypialni. Z trudem otworzyłam oczy. Leżałam jeszcze chwilę bezcelowo patrząc w sufit. Budzik nadal dzwonił. A ja nie miałam ochoty podnieść się z pościeli i go wyłączyć.
Przed oczami nadal miałam obrazy z wczorajszej nocy. Pogawędka z naukowcami. Wizja doktoratu. Prawie pocałunek w samochodzie. Jednoznaczny telefon.
Moja naiwność zdumiała nawet mnie samą. Zerknęłam na szafkę nocną. Zmiętolone zaproszenie nadal tam leżało.
XV Międzynarodowa Konferencja Energetyczna. Hotel Hyatt. Godzina dziesiąta.
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła ósma. Miałam szansę zdążyć. Ale czy miałam na to ochotę? Odwagę? Czy byłam na tyle silna aby pojawić się tam i spojrzeć w oczy prezesowi? Nikt nigdy w ten sposób nie próbował mnie pocałować. Tak jakby była to celebracja czegoś, co miało nastąpić za chwilę. Tak, jakby była to obietnica i zapowiedź czegoś ekstremalnie ekscytującego.
Nikt też nigdy w ten sposób mnie nie odtrącił.
- Głupia gęś jesteś - mruknęłam do siebie wyskakując z łóżka. Bez sensu było marnować taką okazję dla zwykłego Casanovy. Szybko wyłączyłam budzik i powędrowałam pod prysznic.
Po szybkim natrysku przejrzałam zawartość szafy. Nie do końca wiedziałam co założyć. Nie chciałam ubierać się zbyt formalnie. Nachalna swoboda też nie była odpowiednim strojem na taką okazję. W końcu zdecydowałam się na jeansy oraz taliowaną bluzkę w subtelną, oliwkową kratkę. Przeszycia i zaszewki świetnie modelowały sylwetkę. Klasyczny kołnierz oraz mankiety dodawały kreacji powagi. Pospiesznie zapięłam rząd drobnych guzików. Na toaletce przejrzałam stojące flakony perfum. Zdecydowałam się na "Euphoria Blossom" Calvina Kleina.
Psiknęłam flakonikiem w powietrze. Delikatna mgiełka o stonowanym zapachu słodkich owoców z lekką nutą cytrusów powoli osiadła na moich włosach. Piękna, zmysłowa lecz przy tym świeża woń dodała mi odwagi.
Postanowiłam stawić czoła prezesowi i nie dać się ponieść emocjom.
Sprawnie umalowałam oczy i nałożyłam szminkę w ulubionym, rdzawym kolorze. Cmoknęłam ostentacyjnie ustami w kierunku lustra. Zwinnie przeczesałam włosy. Postrzępiona grzywka swobodnie opadła na czoło.
Wyszperałam z szafy czarny, skórzany żakiet i zarzuciłam go na plecy. Do kopertowej torebki wrzuciłam niedbale zaproszenie i plan konferencji. Na gołe stopy założyłam cieliste szpilki i szybko wybiegłam z mieszkania. Miałam niewiele czasu. Tramwaj odjeżdżał za siedem minut. Musiałam się pospieszyć.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi wyjściowych zagłuszony został głośnym trąbieniem samochodu. Znałam ten dźwięk. Odetchnęłam głęboko i zerknęłam na parking. Czarny lśniący samochód pysznił się stojąc na parkingu wzdłuż ulicy.
Pokręciłam przecząco głową i szybko, nie zwracając uwagi na samochód ruszyłam chodnikiem w kierunku przystanku tramwajowego. Był sobotni poranek, ruch niewielki. Odgłos moich miarowych i zdecydowanych kroków odbijał się echem po ulicy. Szłam pewnie i zdecydowanie w kierunku przystanku.
- Panno Abramowicz! - usłyszałam za sobą wołanie szofera.
Nie odwróciłam się. Moja duma mi na to nie pozwalała. Nadal pewnie kroczyłam przed siebie. Minęłam włoską pizzerię oraz starszego pana wyprowadzającego dalmatyńczyka na spacer. Szłam coraz szybciej modląc się w duchu abym zdążyła na czas na przystanek.
- Panno Abramowicz.... - błagalny głos rozległ się tuż za mną. Kątem oka dostrzegłam czarnego SUV'a jadącego powoli ulicą, tuż przy moim boku. Głowa Pascala wychylała się z otwartego okna w moim kierunku. Wyglądał na zdesperowanego i gotowego na wszystko. Jeśli nie na wszystko, to na pewno na wiele.
- Mam zaraz tramwaj, proszę się nie martwić - krzyknęłam na usprawiedliwienie. - Dam sobie radę - dodałam. Domyśliłam się, że jest sam.
- Panno Abramowicz, proszę... - usłyszałam ponownie. Przystanęłam i spojrzałam na jego poczciwą twarz pełną desperacji. Domyśliłam się jak się czuje. Był podstawiony pod ścianą. Miał zadanie do wykonania. Pracował dla prezesa i tylko wykonywał jego zadania. Zadania, z których był rozliczany. Nie mogłam być odpowiedzialna za ich niewykonanie. Zawahałam się. Wykorzystał tę chwilę, wyskoczył z samochodu i szeroko otworzył tylne drzwi zapraszając abym wsiadła.
- Niech cię szlag Patricku... - przeklęłam pod nosem wsiadając do samochodu. Gniewnie zapięłam pas i dałam się odwieźć do hotelu Hyatt.

***

Promienie słońca wesoło tańczyły po marmurowej posadzce przeszklonego lobby hotelu. Przylgnęłam do okazałej szyby z widokiem na Ren, katedrę i Stare Miasto z nieustannym nasyceniem chłonąc piękno miasta skąpanego w słońcu. Przypadkowi spacerowicze korzystający z harmonijnego poranka, zabłąkani turyści szukający odpowiedniego miejsca na pamiątkowe zdjęcie z katedrą w tle, nieliczni przechodnie uprawiający weekendowy jogging. Nikt  nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności tuż obok. Poczułam pewnego rodzaju onieśmielenie na myśl, że jestem swego rodzaju podglądaczem, że kradnę im skrawek prywatności.
Odwróciłam oczy.
Rozejrzałam się po obszernym wnętrzu. Przestronny hol swoją nieskrywaną elegancję zawdzięczał w dużej mierze wielkiej tafli szkła, jaką tworzyła jedna, podłużna ściana, ta od strony nadreńskiego deptaku oraz ogródka piwnego hotelu. Strome schody wyściełane beżową wykładziną w subtelny czarny wzorek dostojnie królowały nad obszernym wnętrzem. Podwieszany sufit w kolorze ciemnego mahoniu nadawał przytulnego uroku temu dosyć zimnemu pomieszczeniu. Szara, prawdopodobnie marmurowa podłoga z której wyrastały sporych rozmiarów żywe drzewa, skórzane fotele w waniliowym kolorze, intymne punktowe światło dawały razem wrażenie bogatej wytworności. Nastrojowe, ciche dźwięki pianina rozkosznie pieściły ucho. Debussy a może Bizet splatał się w synchronicznym tańcu ze spokojnym szemraniem fontanny okalającej pokaźne schody stanowiące centrum lobby.
 Poczułam, że jest to miejsce niedostępne dla przeciętnego obywatela, zarezerwowane dla wąskiego grona ludzkości. Nie czułam, że do niego należę. Poczułam się nieswojo. Tym bardziej, że do pomieszczenia zaczęły schodzić się elegancko ubrane osobistości dzierżące w dłoniach ten sam plan konferencji co i ja. Ogarnęło mnie przykre uczucie osamotnienia. Na takich imprezach dobrze było mieć się do kogo przykleić, móc koło kogoś usiąść, z kimś zagadać w czasie przerwy. Odniosłam wrażenie, że nie należę do tego kółka wzajemnej adoracji. 
- Bonjour mademoiselle - usłyszałam za sobą dystyngowany, aksamitny głos. Przymknęłam oczy, przełknęłam głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech aby dodać sobie otuchy. Odwróciłam się powoli siląc się na naturalność.
Patrick Hackforth stał tuż przede mną. Ubrany był w dosyć obcisłe jeansy, mocno zaciśnięte brązowym skórzanym paskiem, dopasowaną, białą koszulę, czarny wąski krawat i czarną marynarkę. Siermiężny, tytanowy zegarek majestatycznie pysznił się na przegubie dłoni. Czarne oprawki okularów dodawały jego wyglądowi wyniosłości. Długie włosy, spięte w kucyk opadały na plecy. Przystrzyżona bródka wyłaniająca się spod dwudniowego zarostu dodawała jednak całości zadziorności. Jak zwykle jego wizerunek był przemyślany i kompletny przy czym nie brakowało mu naturalności i swobody. Moją twarz owionęła ujmująca woń drzewa sandałowego, ambry i cedru. Męski charakter tego intensywnego aromatu przełamany był nutą bergamotki i lawendy. Cudownie mieszał się z jego naturalnym, męskim zapachem. Mieszanka ta nie była obojętna dla mojego ciała, które mimo wszelkich wysiłków mojego umysłu zaczęło reagować na bliskość prezesa.
- Dzień dobry panie docencie - odpowiedziałam nieco sztywno i nazbyt oficjalnie próbując zagłuszyć swoją obudzoną kobiecość. Do głosu dochodziło bez wątpienia wspomnienie wczorajszego incydentu w samochodzie.
- Naprawdę cieszę się, że panią widzę - odparł z ledwie wyczuwalną ulgą w głosie. Podszedł bliżej. Ujął dystyngowanie moją dłoń, twarz nachylił w moim kierunku. Zastygły, przez chwilę zdawał się chłonąć zapach moich włosów i ciała.
Wstrzymałam oddech.
Wytworny entourage wokół nas zniknął pochłaniając w niebycie uczonych, przypadkowych turystów oraz przemykających skromnie pracowników hotelu. Świat zdawał się wirować, podłoga osuwać. Czułam, jak oplata mnie szczelny kokon zaintrygowania zaistniałą sytuacją. Miałam duszę naukowca. Część mnie, ta większa chciała zbadać i odczuć na własnej skórze to co się zdarzy. Ta mniejsza część wołała, żeby przerwać ten osobliwy rytuał, odwrócić się na pięcie, wyjść i nigdy nie wracać.
Jego ciepły oddech pieścił napiętą skórę na szyi.
Nieoczekiwanie poczułam lekkie muśnięcie. Jego ciepłe, wilgotne usta odszukały to czułe miejsce w zagłębieniu szyi. Dotyk był ulotny, jednak moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz.
Zrobiłam nieznaczny krok w tył broniąc się przed tym ujmującym uczuciem. Prawie niezauważalnie podniosłam prawą dłoń do góry w geście aby przestał.
- Patricku, jak miło cię widzieć. - W ujarzmieniu mojego rodzącego się pożądania pomogła mi zgrabna i dosyć atrakcyjna blondynka w kwiecie wieku, która do nas podeszła.
Odwróciłam wzrok od Patricka starając się odzyskać równowagę. Nogi nadal miałam jak z waty. Byłam wkurzona na samą siebie, że tak łatwo było mną zawładnąć. Niewątpliwie, jeśli sprzyjałyby ku temu okoliczności, od razu wylądowałabym w jego łóżku. Wizja ta, z jednej strony zaczęła mnie kusić, z drugiej jednak doprowadzała do szewskiej pasji. Nie zdawałam sobie sprawy, że noszę w sobie taką zwierzęcą żądzę i dysponuję taką pierwotną siłą. Siłą nieodporną na zdroworozsądkowe myślenie. Irytował mnie fakt, że nie potrafiłam oprzeć się jego urokowi. Jeśli poddałabym się, do stracenia miałam wiele. Przede wszystkim straciłabym twarz. Wiadomo, że przespanie się z pracodawcą nie skończyłoby się dobrze. Poza tym, był naukowcem, z którym po części miałam współpracować na uczelni. Taki układ nie należał do najzdrowszych. Taki stan rzeczy zdawał się nie przeszkadzać w karierze facetowi, jednak kobieta mogła skreślić na starcie swoje marzenia. A jeśli nawet jakimś cudem zdołałaby ciężką pracą na nie zapracować to i tak postrzegana byłaby przez pryzmat romansu z przełożonym i skończyłaby z wytatuowanym przez społeczeństwo stygmatem jako ta, która to przez łóżko coś osiągnęła. Poza tym nie interesowała mnie relacja opierająca się na sponsoringu. Etyka zawodowa również nie była mi obca.
Przy tym wszystkim cały czas marzyłam o bliskości i czułości ze strony mężczyzny. Zaborczy związek z Markiem nie zapewniał mi jakiejkolwiek satysfakcji. Nigdy nie byłam adorowana ani rozpieszczana w łóżku. Usilnie potrzebowałam mężczyzny, nawet jeśli miałby to być nowopoznany, przystojny prezes.
Czułam się tak, jakbym zabrnęła w ślepą uliczkę.
Niech to szlag.
Kim ja w ogóle byłam? Instrumentalne podejście do sprawy wkurzyło mnie.
- Lidiyo... - prezes szarmancko ucałował ją w dłoń. - To jest panna Laura Abramowicz, nasza przyszła doktorantka, mam nadzieję - przedstawił mnie.
Przyjrzałam się jej badawczo. Była wysoką wręcz postawną kobietą o typowo słowiańskich rysach twarzy. Delikatne zmarszczki wokół niedużych uśmiechniętych oczu dodawały jej uroku. Jej szlachetna aparycja budziła nieskrywaną sympatię. Ubrana była skromnie, w czarny damski garnitur spod którego wyłaniał się dopasowany do proporcjonalnej sylwetki biały top. Mogła mieć około pięćdziesięciu lat, może kilka więcej. Upływ lat nie działał jednak na jej niekorzyść, wręcz przeciwnie - powodował, że wyglądała niebywale dojrzale a przy tym nadal efektownie. Uroda harmonizowała z ubiorem a z jej twarzy bił spokój i nieopisana godność.
- Panno Lauro, to profesor Lidiya Lena Ivanova, jedna z założycielek naszego Instytutu w MIT. - Moją szaleńczą tyradę myśli przerwało wyjaśnienie prezesa dotyczące szykownej blondynki.
Uścisnęłam jej dłoń. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie odwzajemniając uścisk. Był to jeden z piękniejszych uśmiechów jakie widziałam, pełen mądrości i akceptacji siebie.
- Patrick wspominał mi o pani. Ma nosa do uzdolnionych ludzi.
Przełknęłam ślinę. Przez mój umysł przewinęło się pytanie czy to może ona do niego dzwoniła poprzedniej nocy. Gorzki posmak porażki powrócił zalewając mój umysł nieprzyjemnym uczuciem.
- Miło mi panią poznać - odparłam usilnie starając się, aby zabrzmiało to szczerze.
Uczestnicy konferencji zaczęli udawać się do sali konferencyjnej. Patrick Hackforth gestem ręki zaprosił abyśmy z profesor Ivanovą podążyły przed nim.
Ruszyłam posłusznie we wskazanym kierunku, niemniej jednak zaczęłam żałować, że zgodziłam się na tę konferencję. Byłam zainteresowana tematem, jednak ranga przedsięwzięcia, ilość nobliwych osobistości biorących w niej udział oraz świadomość tego, jaka daleka droga aby chociaż w części im dorównać zaczęły mnie przytłaczać. Prezes zdawał się wyczuć mój nastrój i nie odstępował mnie na krok. Zadbał o to, aby usiąść obok mnie. Fakt ten jednak zdawał się być niczym jeśli zaczęłam analizować przebieg i rozwój ostatnich zdarzeń z nim związanych.
Była to tylko drażniąca tortura.
Usiadłam jednak potulnie na czarnym krześle, tuż obok mojego pracodawcy zgarniając wcześniej z krzesła teczkę z materiałami dotyczącymi konferencji. Trzymałam je kurczowo na kolanach dyskretnie rozglądając się wokoło.
Nad sporych rozmiarów sali królował duży ekran, na którym w oczekiwaniu na rozpoczęcie sympozjum  wyświetlano właśnie logo hotelu. Na podium stał stół zasłany szarym, atlasowym obrusem. Na jego blacie umieszczono pięć identycznych mikrofonów. Pokaźna palma w szklanej, przezroczystej donicy ulokowana na podeście była jedynym elementem dekoracyjnym pomieszczenia. Wnętrze zdominowane było przez kolory szarości okalające ściany oraz czerni ciasno ustawionych foteli. Oświetlone było rzędem reflektorów, które dostojnie zwisały ze skośnego sufitu. Rozmieszczone zostały tak, aby każdy punkt sali był należycie wyeksponowany. Ekskluzywność tego miejsca była męcząca, szczególnie dla kogoś tak przeciętnego jak ja.
Prezes żywiołowo konwersował z profesor Ivanovą dyskutując na temat programu konferencji. Drugie miejsce obok mnie zajął profesor Meindert. Siadając grzecznie się ukłonił posyłając mi jednocześnie przyjazny uśmiech. Skłoniłam grzecznie głowę w jego kierunku. Polubiłam go. Był prostolinijny, zdawał się być szczery i otwarty. Miałam nadzieję, że nasza współpraca rozwinie się w dobrym kierunku. Podobną nadzieję żywiłam również w stosunku do Patricka Hackforha. Jego zachowanie jednak z jednej strony profesjonalne, w moim odczuciu chwilowo wymykało mu się spod kontroli. Nadal nie wiedziałam co miały oznaczać jego podchody w moim kierunku. Podwożenie mnie tu i tam czy nieśmiałe, aczkolwiek jednoznaczne próby uwodzenia. Nie potrafiłam okiełznać swych odczuć. Mimo wszystko czułam do niego nieskrywaną sympatię. Schlebiał mi. Z drugiej strony pragnęłam słowa wyjaśnienia i zdecydowanego kroku, który wyznaczyłby kierunek w jakim nasza znajomość miałaby się rozwinąć.
Zerknęłam w dokumentację konferencji starając się skoncentrować na meritum jednak literki zlewały się w nic nie znaczące słowa. Na czymkolwiek bym nie próbowała się skupić, to moje myśli i tak zataczały krąg. Moja wewnętrzna ciekawość oraz irracjonalne uczucie igrania z ogniem brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Zimna logika miała w sobie zbyt wiele przewidywalności. Moje wewnętrzne ja postanowiło postawić wszystkie karty na to, o czym marzyłam od dawna:  na żywiołowość i spontaniczność.
W końcu światła przygasły a rozmowy na widowni przycichły. Słup światła oświetlał scenę, eksponując konferansjera, który w skrócie przedstawił plan spotkania oraz prelegentów, którzy zasiedli przy stole. Reszta widowni tonęła w przyjemnym półmroku. Rozpoczęła się fascynująca podróż do świata energetyki XXI wieku, której próbowałam dać się porwać. Instynktownie jednak wzrok mój odbiegał od centrum wydarzeń i kierował się w stronę siedzącego tuż obok prezesa.
Był skupiony, jednak nie spięty. Chłonął każde słowo jakie padało ze sceny, od czasu do czasu coś zapisując w notatniku. Przyjrzałam się uważnie - pisał wiecznym piórem. Smukłe, długie palce pewnie obejmowały czarny, błyszczący korpus, połyskująca stalówka z lekkością kreśliła słowa w oprawionym skórą notatniku.
Staroświecki sposób robienia notatek godny wytrawnego biznesmena oraz poważanego naukowca.
 Nasunął lekko skuwkę na stalówkę, pióro włożył w zgięcie skoroszytu z lekka go przymykając. Sprawnie odłożył całość na resztę materiałów konferencyjnych znajdujących się na pochyłym pulpicie przyczepionym do krzesła przed nim. Ciężki notatnik osunął się jednak z blatu, ześlizgując się szybko w dół. Prezes zdołał przytrzymać zjeżdżające dokumenty. Skuwka pióra wypadła jednak szybciej niż ten zdołał ją złapać. Z cichym brzękiem wpadła gdzieś pod krzesła między nami.  Niewiele myśląc, zupełnie odruchowo pochyliłam się w jej poszukiwaniu. Uczynił to samo. Nasze głowy zetknęły się czołami, wzrok się skrzyżował. Jego pociemniałe oczy rozświetlił przelotny błysk. Poczułam jego miarowy oddech na swoim policzku. Lekko rozbawiony mrugnął okiem. Wydawał się być szczerze ubawiony tym intymnym zrządzeniem losu.
Opuściłam wzrok, udając, że szukam nasadki. Przesuwając palcami po podłodze w końcu ją odnalazłam, tuż przy mojej szpilce. Chwyciłam ją łapczywie. Prezes przytrzymał moją dłoń. Czułam jego miękkie palce oplatające chciwie moje. Przyjemne ciepło, niczym wełniany szal otulało mój przegub. Delektowałam się tym słodkim uczuciem, marząc aby ta chwila nie przestała trwać. Podniosłam z powrotem na niego wzrok. Subtelne iskierki tańczyły w jego pełnym ciepła spojrzeniu. Wyczuwałam ekscytację. Bez wątpienia czerpał przyjemność z tej namiastki intymności, jaka między nami zaistniała. Płynnie wyjął jednak skuwkę z mojej dłoni. Zanim podniósł się z powrotem na fotel, niby przypadkiem, lecz zdecydowanie musnął palcami goły skrawek mojej stopy wyłaniający się spod jeansów. Subtelnym ruchem, grzbietem dłoni przejechał wyżej, ku łydce. Wstrzymałam oddech. 
Wąski materiał spodni nie pozwolił na dalszą eksplorację mojego ciała.
Jego arogancja była bulwersująca.
Moje ciało jednak płonęło. Jeśli taki był zamiar tej zuchwałej pieszczoty, to efekt został uzyskany w stu procentach.
Podniosłam się do pionu i zapadłam w fotelu próbując odzyskać równowagę i nadążyć za wystąpieniem jednego z polskich naukowców z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych. Mocno zacisnęłam pięść na oparciu fotela.
Kątem oka dostrzegłam, że prezes również miękko opadł na oparcie. Jego klatka unosiła się miarowo, lecz w nieco przyspieszonym tempie. Musiało to być tempo emocjonalnego podniecenia. Wyraz jego twarzy nie zdradzał jednakże żadnych emocji. Perfekcyjnie wtopił się w rząd naukowców skupionych na temacie przewodnim spotkania.
Jakby nic nie zaszło.
Przykładna twarz pokerzysty i wytrawnego gracza.

***

Poczułam jednostajne wibracje telefonu w kieszeni marynarki w chwili, kiedy w przerwie opuszczałam salę konferencyjną. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Daniel. Bez wahania odebrałam rozmowę.
- Cześć siostrzyczko. Mam dla ciebie ofertę mieszkania. Mój znajomy ze studiów wrzucił informację na Facebooku, że sprzedaje swoje trzypokojowe mieszkanie w Koloni - Deutz. Jest dosyć komfortowo urządzone, myślę, że w twoim guście. Lokalizacja super, miałabyś blisko do pracy. Nie wiem jak cenowo, ale myślę, że to kwestia dogadania z Lucasem. Może umówię nas na następny weekend, co?
Ucieszyłam się na dźwięk jego opanowanego głosu. Cały tydzień nie rozmawialiśmy. Tęskniłam za jego spontanicznym stylem bycia. Umiał korzystać z uroków życia jak mało kto. Żadne ograniczenia, nawet te najbardziej trywialne: finansowe nie stanowiły dla niego przeszkody. Zawsze znajdywał rozwiązanie aby je ominąć. Musiałam jeszcze wiele się nauczyć aby móc korzystać z życia w takim stylu, w jakim on to czynił. Potrafił celebrować każdą chwilę. Miałam w tej gestii wiele do nadrobienia.
- Cześć Danielu - usiadłam swobodnie na jednej z kremowych kanap w lobby hotelu. Mój wzrok spoczął na gotyckich wieżach katedry, dumnie majaczących przez oszkloną ścianę. Czar Kolonii w znacznej mierze opierał się na nieskrywanej dumie tego architektonicznego osiągnięcia będącego prawdziwym dowodem konstrukcyjnego kunsztu oraz pracowitości wielu pokoleń ludzi.
- Cieszę się. Z chęcią zobaczę, póki co maklerzy nie bardzo się w tej kwestii spisują - żachnęłam się.
-  Świetnie, mówisz i masz - roześmiał się wesoło do słuchawki. - A co nowego u ciebie?
- Jakoś leci - dodałam niemrawo. Nie potrafiłam ukryć emocji, jakie mną targały.
Czułam się tak, jakbym miała znowu piętnaście lat. Motyle kotłowały się niemiłosiernie w moich brzuchu. Uczucie opalizowania skóry, pełnej wyczekującego podniecenia wypełniało mnie od stóp po czubki palców rąk. Świadomość, że nadgryzam zakazany owoc dodawały temu wrażeniu szczypty pikanterii.
- Jakoś, to znaczy jak? - zapytał nie owijając w bawełnę.
- Interesująco - odpowiedziałam wymijająco. Póki co, sama nie potrafiłam ogarnąć punktu życia w jakim się znalazłam. Tym bardziej nie miałam siły dzielić się nim z kimkolwiek innym, nawet jeśli był to mój brat.
- Poznałaś kogoś? - odgadł, zanim zdążyłam zagłębić się w jakiekolwiek szczegóły. Poruszyłam się nerwowo rozglądając się po lobby.
Patrick Hachforth stał przy recepcji i żywiołowo konwersował z interesującą brunetką w żółtej, ołówkowej spódniczce, czarnym golfie oraz żakiecie w pepitkę. W długie, spływające kaskadą włosy miała wetknięte przeciwsłoneczne okulary a w ręku ściskała kopertówkę w kolorze wielbłądzim.
- I tak i nie - rzuciłam wymijająco. Myślami byłam już daleko. W sercu znowu poczułam niemiłe ukłucie zazdrości. Docent przyciągał piękne kobiety, które wbrew logice leciały do niego jak ćmy do światła.
Najwidoczniej byłam jedną z takich ciem.
Rzucił w moim kierunku zaciekawione spojrzenie, po czym kurtuazyjnie ukłonił się w kierunku brunetki, z którą rozmawiał i śmiało ruszył ku mnie. Po drodze wymienił jeszcze kilka grzecznościowych uścisków dłoni i przyjacielskich powitań. Był znaną osobistością w tym hermetycznym gronie.
Poruszyłam się niepewnie na kanapie.
- Nie mogę teraz rozmawiać - szepnęłam do telefonu. - Oddzwonię do ciebie później, dziękuję za pomoc z mieszkaniem, kocham cię - rzuciłam po czym rozłączyłam się. Komórkę śpiesznie wetknęłam do kopertówki.
Prezes usiadł ramię w ramię tuż przy mnie. Wpatrywał się bez słowa na zjawiskowy widok za oknem.
- Nie spodziewałem się, że Europa kryje w sobie takie perełki - rzucił od niechcenia nawet nie spoglądając w moją stronę.
- Tak, to miasto ma klimat - przyznałam.  Roześmiał się, jakbym opowiedziała dobry żart.
Zastanowiłam się więc, czy mówił o mieście.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz