-
Jestem jednym z naukowców, który zbudował eksperymentalny grafenowy układ... – zawiesił
głos sprawdzając czy użyty termin coś mi mówi.
Próbowałam sobie przypomnieć wszystko co
wiedziałam na temat grafenu. Według najnowszych trendów i badań naukowych
grafen miał spore szanse zastąpić nieekonomiczny krzem, który do chwili obecnej
stosowany był w produkcji baterii słonecznych. Znacznie twardszy i wydajniejszy
grafen mógł wywrócić do góry nogami dotychczasowe trendy nie tylko w energetyce
odnawialnej, ale również na polu innych dziedzin technicznych. Kiwnęłam więc
głową na znak, że terminologia nie jest mi obca.
- Jako współakcjonariusz Instytutu
Technologicznego w Massachusetts, jego docent oraz prezes zarządu RenCol zależy
mi, aby krzem został wyparty przez grafeny, co niewątpliwie przyczyni się na
zwiększenie wydajności nie tylko baterii słonecznych ale przede wszystkim
zwiększenia ich sprzedaży na świecie. Technologia nad którą pracujemy, –
ciągnął z nieukrywaną pasją w głosie widząc, że nadążam za jego tokiem
rozumowania – może być 1000-krotnie bardziej wydajna niż ta używana w
konwencjonalnych ogniwach słonecznych. Sama pani widzi, gra jest warta
świeczki.
Rozumiałam przesłanki ekonomiczne
oraz naukowe. Nie rozumiałam dlaczego rozmawia o tym ze mną. Nim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć zaskoczył mnie kolejną informacją.
- Poza tym niezmiernie zależy mi na tym,
aby RenCol zaczął w końcu wdrażać CSR, teraz jest bardzo na bakier z tą
strategią, mniemam, iż pani wie o czym mówię, mademoiselle?
- Społeczna odpowiedzialność
biznesu… - odparłam bez zająknięcia zdumiona faktem, że komuś chce się w ogóle
poruszać ten drażliwy temat. Póki co miałam wrażenie, że firmy powstają tylko i
wyłącznie w celu zarobienia jak największej ilości pieniędzy. Nikogo wokół nie
obchodził fakt ochrony środowiska, uwzględniania interesów społecznych czy
dbania o relacje z interesariuszami.
- Wiedziałem, że mnie pani nie
zawiedzie – uśmiechnął się nie ukrywając dumy.
Odwzajemniłam uśmiech. Nadal nie wiedziałam do
końca po co to spotkanie, ale sytuacja zaczęła się krystalizować, na dodatek w
dobrym kierunku co niezmiernie mnie cieszyło.
- Tym bardziej uważam, że pani
potencjał marnuje się u boku pani Brown – dodał z przekonaniem, spoglądając na
mnie z pełnym oczekiwania wyrazem twarzy. Czekał niewątpliwie na moja reakcję.
- Jakieś propozycje i strategie,
które by zdołały odwrócić mój przesądzony los? – odparłam starając się obrócić
swoje przygnębienie w żart, ale chyba z marnym skutkiem.
Prezes dotknął czułego punktu. Nie tak
miała wyglądać moja kariera zawodowa. Marzyłam o doktoracie, o pracy na
uczelni, na rozwijaniu swoich pasji w propagowaniu odnawialnych źródeł energii,
w krzewieniu ekologicznych postaw. Jakoś jednak nie do końca się to udało.
Załapałam pracę w RenCol i cieszyłam się z faktu, że dotykam chociaż namiastki
problemów jakie mnie poruszały i interesowały.
- Zacznijmy od weekendu. MIT jest
współorganizatorem XV Międzynarodowej Konferencji Energetycznej, która odbędzie się tutaj, w Kolonii,
w hotelu Hyatt. Jestem jednym z prelegentów, zaprezentuję możliwości związane z
naszą nową technologią. Mam nadzieję, że zapoczątkuje to nową erę w energetyce.
Popatrzyłam na niego z nieukrywanym
zainteresowaniem. Niedawno rzuciła mi się w oko informacja o tym wydarzeniu i
szczerze żałowałam, że nie dane będzie mi z niego skorzystać.
- No dobrze… - nadal nie bardzo
wiedziałam jakie miało być moje miejsce w tym wszystkim.
- Będę zaszczycony jeśli weźmie pani
udział w tej konferencji. Na razie jako słuchacz. Ale kto wie? – zawiesił głos,
dolał sobie do szklanki soku i wzniósł nim toast. - Może w kolejnej już jako doktorantka MIT'u? –
mrugnął okiem.
***
Do RenCol dotarliśmy Range Roverem,
który z gracją sunął zatłoczonymi ulicami Kolonii.
Podczas przejazdu do korporacji
żywiołowo dyskutowaliśmy na temat nowej technologii oraz ewentualnych planów
zmian w strategii zarządzania firmą, jakie można by było wdrożyć.
Miałam wrażenie, że moje życie
diametralnie odwróciło się o 180 stopni. Czułam się jakbym zaczęła żyć nie
swoim życiem, ewentualnie jakby nim zawładnął najpiękniejszy z możliwych snów.
Czułam jak moja skóra napięła się z podekscytowania.
Adrenalina sprawiła, że serce biło szybciej.
Starałam się nie dopuszczać do siebie
myśli, że w dużej mierze jest to zasługa samego prezesa, jego obecności, aury
jaką wokół roztaczał, wonią skóry jego samochodu jaka mieszała się z zapachem jego
ciepłego ciała obok.
Chciałam na zaistniałą sytuację spojrzeć
chłodno, profesjonalnie. Właśnie dostałam bilet do realizacji swoich
najskrytszych marzeń. Nie mogłam go zaprzepaścić. Postanowiłam w pełni
wykorzystać daną mi szansę.
***
- Przecież ja ją zamorduję! – grzmiała
Katharina rozmawiając w swoim gabinecie z Gabrielą. Trzy godziny spóźnienia!
Totalne przegięcie! – usłyszeliśmy z prezesem wchodząc do biura Działu
Sprzedaży.
- Dzień dobry pani dyrektor – powiedział
stanowczym, chłodnym głosem Patrick przerywając tyradę mojej szefowej.
Zastygła z niewypowiedzianym słowem na
ustach widząc nas razem.
- Spóźnienie panny Abramowicz jest jak
najbardziej usprawiedliwione – dodał nie czekając na odpowiedź Kathariny. Jego
ciepła dłoń spoczywała na moich plecach dodając mi odwagi. Mimo wszystko czułam
się odrobinę zażenowana. Moja twarz oblała się nieznacznym rumieńcem.
Domyślałam się jak moje spóźnienie i wtargnięcie do biura z prezesem mogło zostać
odczytane. Ostatnią rzeczą jaką pragnęłam to być powodem plotek o potencjalnym
romansie z Patrickiem Hackforthem.
- Rozumiem – odpowiedziała cierpko
Katharina, jakby zabrakło jej słów.
- Zadzwonię do pani w sprawie
szczegółów, mademoiselle Abramowicz.
– Prezes spojrzał na mnie składając niemą obietnicę. Ukłonił się lekko w moim
kierunku oraz w stronę Kathariny i Gabrieli po czym wyszedł z biura.
***
Spojrzałam na pełne zdumienia twarze
Gabrieli i Kathariny starając się nie okazywać jakichkolwiek uczuć. Emocje
jakie mną targały były nie do opisania i ciężko mi było zachować kamienną
twarz. Uśmiechnęłam się więc do nich serdecznie rzucając „dzień dobry” i udałam
się do swojego biura zanim zdążyły mnie zapytać o cokolwiek.
Czułam satysfakcję ale i przerażenie na
myśl obowiązków jakie musiałabym na siebie wziąć jeśli rzeczywiście miałabym
zacząć współpracować z Patrickiem Hackfothem.
Nie bałam się zawodowych wyzwań jakie
przede mną miał zamiar postawić. Doktorat zawsze był moim marzeniem. Techniczne
nowinki dotyczące energetyki XXI wieku interesowały mnie od chwili, kiedy w
dzieciństwie w moje ręce wpadła książka dotycząca ekologii. Sugestywne obrazki
przedstawiały ponury, pokryty czarnym smarem świat, spowodowany w dużej mierze
używaniem paliw kopalnianych, korzystania z samochodów. Smolisty dym oplatał
drzewa, pola, domy. Obok przedstawiona była alternatywa: kolektory słoneczne,
elektrownie wiatrowe, wodne i geotermiczne wkomponowane w piękny, zielony i
wesoły krajobraz. Wtedy, jako kilkulatka o bujnej wyobraźni postanowiłam
walczyć o świat. O jego kolory, cudowne zakątki, o nieinwazyjne koegzystowanie
z biosferą. Zaczęłam pasjonować się ekologią w każdym wymiarze.
Walczyłam o każdy porzucony papierek na
trawniku. O wyłączoną diodę w telewizorze. O uronioną kroplę wody w cieknącym
kranie.
I choć zdawałam sobie sprawę, że
poniekąd jestem współczesnym Don Kichotem w spódnicy, który walczy z
nieuchronnym, nie poddawałam się. Skończyłam kierunkowe studia interesując się
przede wszystkim pozyskiwaniem energii z nasłonecznienia. Nie wszystko potoczyło się po mojej myśli.
Zamysł doktoratu umarł, zanim w ogóle zdążył dobrze wykiełkować, w dużej mierze
przyblokowany zapewnieniami Marka, że kobiety nie nadają się do kariery
naukowej, że ich rola to przykładny etat w biurze.
Bałam się, że interesująca postać
Patricka Hackfortha przyćmi nasze naukowe plany, które dopiero co miały
wykiełkować. Obawiałam się, że w jego towarzystwie nie będę umiała skupić się
na celach mi postawionych i zapomnę o zaplanowanych priorytetach.
Z tego co zdążyłam zauważyć, był pełnym
pasji naukowcem, błyskotliwym i pracowitym biznesmenem oraz zapalonym
ekologiem. Przy tym wszystkim był dowcipny, dystyngowany i staroświecko
uprzejmy. Jego interesująca, odrobinę
południowa uroda była tylko kropką nad
„i” jego złożonej osobowości, która niezmiernie mnie intrygowała. Ta ciekawość, którą we mnie wzbudzał mnie
odrobinę martwiła.
- Droga panno! – Do biura wparowała
Katharina w momencie kiedy uruchamiałam komputer.
Przewróciłam w duchu oczami czując co
zaraz nastąpi.
- Jeśli ci się wydaje, że ze względu na
zażyłość z prezesem możesz liczyć na jakiekolwiek fory z mojej strony, to
jesteś w błędzie! Nie życzę sobie na jakiekolwiek spóźnienia czy zaniedbania z
twojej strony. To co robisz poza pracą, to twoja sprawa. Nie interesuje mnie
gdzie bywasz i z kim sypiasz. Jeśli jednak chodzi o firmę, to obowiązują nas
wszystkich ustalone godziny pracy oraz wydzielone obowiązki! Przypominam ci, że
pracujemy tutaj jako zespół za który odpowiadam, głównie przed prezesem, więc
tym bardziej weź to pod uwagę! – skandowała.
Spięłam się w sobie i z pokorą
wysłuchałam tego, co miała do powiedzenia zdając sobie sprawę, że poniekąd ma
rację. Sama sobie się dziwiłam, że dałam się omotać prezesowi i zgodziłam się
na to śniadanie. Wprawdzie było to niby biznesowe spotkanie, ale niebezpiecznie
dryfowaliśmy na granicy zbyt bliskiego spoufalania się. W jego towarzystwie
zaskakująco szybko wchodziłam w rolę kokietki, którą raczej nie byłam. Robiłam to nieświadomie. Kolejny dowód na to,
że jego charyzma niepokojąco mnie oplatała. Musiałam mocno zacząć pracować nad
tym, aby ta relacja nie zamieniła się w coś, na co nie miałam najmniejszej
ochoty aby się stała. Poza tym nie miałam żadnego dowodu na to iż prezes nie
robi tego z rozmysłem, z chęcią upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu.
Zdawałam sobie sprawę, że pewnie w dużej
mierze tak reaguję na jego towarzystwo ze względu na rozpad mojego
długoletniego związku z Markiem. Moja podświadomość płatała mi najwyraźniej
figla. Pomysł z poznaniem kogoś przez Internet może nie byłby taki najgorszy?
Przynajmniej skierowałby moje myśli na inne tory.
Zmarszczyłam brwi i zaciskając za
plecami mocno kciuki, obiecałam sobie, że nie dam się ponieść emocjom ani
urokowi prezesa.
Spojrzałam na Katharinę, uśmiechnęłam
się przepraszająco i obiecałam poprawę.
Po jej wyjściu szybko rzuciłam się w wir
obowiązków przyrzekając sobie, że do weekendowej konferencji zapomnę o prezesie
a po południu przejrzę możliwości w sieci dotyczące poznania kogoś ciekawego,
Zrezygnowałam z lunchu. Krótką przerwę
wykorzystałam na szybki telefon do Daniela, w którym przesunęłam nasze
spotkanie na kolejny tydzień. Miałam nadzieję, że do tego czasu uda mi się już znaleźć
nowe lokum, które pomoże mi urządzić.
***
Ekran laptopa rozświetlał mrok
salonu. Kursor miarowo migał w okienku przeglądarki, idealnie wkomponowując się
w rytm myśli przewijających się przez mój umysł. Co powinnam wpisać? Kogo
szukałam i czego oczekiwałam?
"Portal randkowy", słowa
prawie same ułożyły się w okienku
niemniej jednak podświadomie wiedziałam, że to nie jest to czego oczekuję.
Kliknęłam "Enter". Zmarszczyłam czoło na widok ponad półtora miliona
stron.
- Uch... - westchnęłam. - Nawet do
emerytury nikogo sensownego nie znajdę. - Sięgnęłam po duży kubek z gorącą
czekoladą. Upiłam spory łyk upajając się słodkim smakiem ukajającego napoju. Kliknęłam
w pierwszy z brzegu link. Poczciwe Google przekierowało mnie na pierwszy z
brzegu portal. Szata graficzna składała się jedynie z kilkunastu zdjęć
najnowszych członków szukających znajomości i przygód w sieci oraz panelu
rejestracji. Zmarszczyłam brwi. Zdjęcia osób nie zachęcały aby się rejestrować.
Liczne zbliżenia na kobiece piersi, klatki piersiowe mężczyzn, których
atrakcyjność budziła szczere wątpliwości, zdjęcia robione z ręki, zamazane,
niewyraźne, usta kobiet złożone w "seksowny dziubek", faceci
ukrywających się za słonecznymi okularami. Oczywistość przekazu portalu
bynajmniej mi się nie spodobała. To nie było to, czego szukałam. Przeczesywałam
sieć w poszukiwaniu czegoś głębszego aniżeli możliwości potencjalnego jednorazowego
spotkania, zakończonego seksem w przypadkowym tanim hotelu.
Kliknęłam w kolejną z podstron,
jednak jej zawartość niewiele różniła się od poprzedniej. Przy okazji, w
osobnych oknach wyskoczyło kilka bannerów reklamowych. Zdenerwowana, zaczęłam
po kolei wyłączać kolejne life chaty oraz pełne cukierkowego różu reklamy
klubów dla swingersów. Wskaźnik myszy skierowałam już na wyłącznik ostatniej.
Zawahałam się jednak. Moją uwagę przykuła stonowana, nienachalna stylistyka
pop-up'u. Subtelnie wkomponowany w fiołkowe tło, biały tekst informował o imprezie
zatytułowanej "Swinging with Tantra". Pełna sceptycyzmu, kliknęłam.
Zostałam przekierowana na witrynę podobną kolorystycznie i stylowo do reklamy.
Skromna, rzeczowa strona zwięźle informowała o tym, że jesienią organizowane
jest przyjęcie skierowane do osób oczekujących od seksu czegoś więcej niż tylko
fizycznego spełnienia.
"Miłość
fizyczna może być pełna pasji oraz radości.
W swojej
intensywności może być lekka.
Delektuj się
dotykiem przynoszącym nieokiełznaną przyjemność".
Hmm...
Musiałam przyznać, że zaintrygowała mnie ta swoista "zwiewność"
opisywanej praktyki.
"Poczuj co
to bliskość.
Poczuj się
bezpiecznie.
Daj się dotknąć.
Daj się uwieść.
Dotykaj i uwodź.
Daj się
zainspirować miłością tantryczną.
Poznaj
dojrzałych ludzi szukających bliskości.
Wprowadź w życie
czułe i namiętne fantazje."
Przejrzałam dokładnie zawartość
strony. Żadnych roznegliżowanych zdjęć promujących przedsięwzięcie a jedynie
kilka zwięzłych faktów dotyczących wykorzystywanych technik: Tantra New Age,
Masaż Body to body, Masaż Tantra, Masaż Lingam, Masaż Flower Power. Miejsce
oferowało również możliwość wykonania depilacji miejsc intymnych oraz peelingu
całego ciała.
Na chwilę obecną nie czułam się na
tyle odważna, aby brać udział w takich swingowych imprezach, nawet jeśli miały
mieć bardziej duchowy wymiar aniżeli ich bardziej znana, popularna forma. Niemniej
jednak moją uwagę przykuła informacja o możliwości zapisania się na kurs
zgłębiający tajniki tantry, wykonywania masażu tantrycznego, rytualnych
kąpieli. Poczułam, że stawiam nogę na nieznanym lądzie. Nowy, ekscytujący
świat, który od dawna mnie ciekawił, jednak nigdy nie stanowił priorytetu aby
go zbadać.
Pociągnęłam łyk czekolady, usiadłam
wygodniej na kanapie podciągając nogi do siadu tureckiego. Ułożyłam laptopa
wygodnie na kolanach. Po krótkim namyśle postanowiłam wysłać do organizatorów
maila z zapytaniem jakie są warunki zapisania się na jakieś z oferowanych
szkoleń. To mogła być interesująca alternatywa do zapełnienia sobie czymś czasu
wolnego oraz kolejny krok na ścieżce samorozwoju.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz