wtorek, 25 marca 2014

Rozdział XVII cz.2



***

Dzień zaczął się obiecująco. Z samego rana spłynęły do mnie informacje dotyczące możliwości zaciągnięcia kredytu hipotetycznego. Mimo moich obaw, jeden z banków oferował dosyć przystępną pożyczkę. Postanowiłam kuć żelazo póki gorące i w czasie lunchu wymknąć się do ich placówki w celu ustalenia szczegółów. Jednocześnie skontaktował się ze mną prawnik Marka w celu ustalenia dogodnego terminu dla rzeczoznawcy celem wyceny naszego starego mieszkania. Kamień spadł mi serca. W mieszkaniu praktycznie już tylko nocowałam i nie żywiłam do niego większego sentymentu. Cieszyłam się na wizję konkretnych zmian. Żywiłam nadzieję, że pozwolą mi w pełni uwolnić się od przeszłości i zacząć żyć na nowo.
Nadal nie odwiedziłam biblioteki, co bardzo mnie irytowało. Wizja doktoratu, dotąd tak jasno naszkicowana, zaczęła lekko się oddalać. Nie mogłam pozwolić, aby zbladła zupełnie.
Stresował mnie również brak mojego notesu. Po powrocie od Anny przeczesałam ponownie całe mieszkanie, niestety bezskutecznie. Nie miałam bladego pojęcia gdzie mogłam go zawieruszyć.
Dźwięk telefonu wyrwał mnie z rozmyślań.
- Laura Abramowicz, słucham. - Machinalnie odebrałam rozmowę.
- Dzień dobry, mademoiselle - powitał mnie ciepły, znajomy głos.
Usiadłam w fotelu z bijącym z podekscytowania sercem.
- Dzień dobry Pa... panie prezesie - odparłam uśmiechając się lekko pod nosem. Miło było usłyszeć z samego rana jego głos. Mimo iż nadal nie spotykaliśmy się oficjalnie i nasze relacje były co najmniej zagadkowe, to niemałą przyjemność sprawiały mi te słowne potyczki. Kto inny nazwałby może je flirtem lub grą. Dla mnie była to przyjemność i przypomnienie sobie nastoletnich czasów. Ot, przyjemna potyczka dająca lekki dreszczyk emocji.
- O której pani kończy dziś pracę, mademoiselle? - poczułam, jak i on uśmiecha się wchodząc na ten sam poziom słownych gierek.  
- O siedemnastej, jeśli dyrektor Brown nie zechce w między czasie inaczej zaplanować mojego późnego popołudnia.
- Ręczę, że nie zechce. A nawet zasugeruje aby jej zorganizowana asystentka wykorzystała zebrane nadgodziny i wyszła z pracy tuż po lunchu.
- A dlaczego ta, jak to pan określił... zorganizowana asystentka miałaby na to przystać? - przegryzłam wargę. Tak, uwielbiałam droczyć się z nim. Przekomarzanie się może nie było najbardziej wyrafinowaną formą flirtu, ale innej nie znałam.
- A chociażby dlatego, że zapracowała na kilka chwil pełnych ekstatycznego relaksu w objęciach pewnego długowłosego blondyna?
- Nie wiem co by powiedział na to mój pan prezes...
            - Zapewniam, że prezes Hackforth jest, co może wydać się dosyć nieprawdopodobne, całkiem wyrozumiałym gościem.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Skoro tak twierdzi...

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział XVII



ROZDZIAŁ XVII

 Płomień w kominku zdążył już dawno wygasnąć. Pomieszczenie zaczęła spowijać niczym nie skrępowana beznamiętność hotelowej wytworności. Brzask wschodzącego słońca niemrawo wdzierał się do pomieszczenia wyciągając na światło dzienne wszystkie najskrytsze obawy.
Patrick wpatrywał się niemrawo w nadal uśpione miasto. Chłód drewnianej podłogi przenikał przez jego gołe stopy. Powoli, lecz pewnie wypełniał całe jego jestestwo nieskrępowanie odsłaniając wewnętrzną pustkę.
Powinien jeszcze trochę popracować. Przepełniona skrzynka mailowa nawoływała do przyjrzenia się dziesiątkom maili zarówno od studentów jak i współpracowników.
Nie potrafił jednak skupić się na pracy.
Na śnie również nie.
Nienawidził hoteli, pokoi, tak różnych a jednocześnie identycznych w każdym miejscu. Nie tolerował wyizolowania, które przewoził z kraju do kraju ze sobą, z każdym kolejnym wykładem, z każdą kolejną fuzją spółek jakie reprezentował. Mimo pasji i satysfakcji z jaką oddawał się pracy nie czuł się do końca spełniony.
Miał trzydzieści pięć lat, posadę profesora w MIT, kilka korporacji pod swoimi skrzydłami. Cały świat leżał u jego stóp. Na koncie miał nie tylko sporo gotówki, ale i kobiet o większości których już dawno zdążył zapomnieć. Tylko nieliczne z nich utkwiły mu w pamięci a i tak pozostawały zaledwie bladym wspomnieniem kilku upojnych nocy. Wszystko co miał było odrażająco materialne. Związki jakie zawiązywał były przelotne, relacje jakie budował, mimo całej swej intensywności,  ulotne.
Liczne romanse w które wikłał kolejne kobiety nie zapewniały mu szczęścia, nawet jeśli ich relacje spowijała bardziej podniosła i wyrafinowana forma, jaką niewątpliwie zapewniał seks tantryczny. To co go z nimi jednak łączyło można było nazwać zaledwie zabawą, coś na kształt zaliczania i szukania własnej drogi.
Czarował, uwodził. Zaspokajał swój popęd.
Ale nie kochał.
Dawał kobietom iluzję romantyzmu, oddania. Pozwalał aby czuły się wyjątkowe i spełnione. To wszystko.
Perfidny hipokryta.
Nienawidził siebie za to kim był i jak postępował. Ale była to jedyna forma przyjemności a zarazem uzależnienia na jaką sobie pozwalał. Jedna za dużo. Był tego świadomy.
Poczuł, że nadeszła pora na odwrót. Jedni nazwaliby to osiągnięciem dojrzałości. Inni pójściem po rozum do głowy. Dla niego była to kolejna decyzja. Jedna z wielu jakie zmuszony było podejmować każdego dnia. Trudna, wyczekiwana lecz niewątpliwie narzucona przez los.  
Opadł na podłogę. Rozsiadł się wygodnie opierając się plecami o tył kanapy. Wyprostował nogi krzyżując je w kostkach. Wpatrywał się ponownie w panoramę miasta. Kolonia. Gotycka katedra nieprzerwalnie górowała nad miastem. Pewne rzeczy są stałe i niezmienne. Prawie niepokonane. Tak właśnie wyobrażał sobie miłość. Było to podejście być może niedojrzałe i nieprzystające do wizerunku poważanego, dojrzałego mężczyzny. Ale gdzieś głęboko w sobie miał duszę romantyka  i wierzył, że miłość pewnego dnia wyrośnie przed nim z ziemi i nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Czyżby to aby już się nie stało?
Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mały notatnik. Przejechał palcem po wypukłej fakturze okładki. Czarna wieża Eiffela, nawet w półmroku apartamentu dumnie górowała nad białym tłem.
- Nie spieprz tego, Hackforth. Nie tym razem - mruknął do siebie, po czym skrzyżował ręce i ściskając notes w dłoni wpatrywał się w hipnotyczną panoramę miasta.

***

Z niespokojnej drzemki wyrwał go bezduszny i natarczywy dźwięk telefonu. Pokój skąpany był już we wschodzącym słońcu. Przeciągnął się próbując rozprostować zdrętwiałe i zziębnięte kończyny. Sięgnął po brzęczący uporczywie telefon.
- Bonjour ma chérie - przywitał się. Mimo zmęczenia starał się aby jego głos był ciepły i kojący.
- Część Patricku. Tak bardzo mi ciebie brakuje. - Znany, miły kobiecy głos spłynął na niego niczym balsam. - Kiedy wracasz do Kanady?
- W poniedziałek, kochanie - odparł marszcząc brwi i przeczesując zmierzwione włosy.

Rozdział XVI cz. 4



- Niewielkich rozmiarów pomieszczenie wypełniała dyskretna muzyka. Szum spływającej wody, trel ptaków, szelest liści. Płomienie rozmieszczonych wokół zapalonych świec tańczyły w rytm spokojnych dźwięków. Pudrowy zapach zdawał się przybrać na sile. Niepokornie mieszał się ze spalanym woskiem oraz zapachem zebranych osób. Atmosfera zagęściła się. Spotęgowała uczucie przynależności. Podkreślała doniosłość spotkania. Siedzieliśmy w kole. Młodzi. Starsi. Kobiety. Mężczyźni. Wszyscy w białych szlafrokach. Wszyscy skupieni. Zrelaksowani. Oczekujący. Myślałam, że uda mi się skupić, wpaść we wciągający wir nowej przygody. Wtedy właśnie, do centrum naszego mikroskopijnego wszechświata weszła ona.
- Ona? - Anna nie zrozumiała. Siedziałyśmy w jej malutkiej kawalerce i sączyłyśmy wino. Po zajęciach w szkole tantry nie byłam w stanie od razu udać sie do siebie. Zahaczyłam więc jeszcze o mieszkanie przyjaciółki. Dochodziła północ. Już dawno powinnam być u siebie i zbierać siły na następny dzień w RenCol. Anna nalała mi wina do kieliszka a ja marzyłam o wszystkim innym tylko nie o tym aby znowu znaleźć się w pustym mieszkaniu.
- Profesor Fuchs - wyjaśniłam. Oparłam się o oparcie kanapy i rozprostowałam nogi. - Siedziała i mówiła. Zdawało się, że do wszystkich ale wiedziałam, że mówi do mnie. Z nieskrywaną satysfakcją.
- Lauro - Anna nie ukrywała irytacji. - Po kolei. Co robiła profesor od... grafenów w szkole tantry?
- Sama chciałabym to wiedzieć - pociągnęłam solidny łyk wina. - Siedziała tam, niczym swego rodzaju guru. Siedziała i zawodziła podkreślając plusy tantry w seksie i relacjach międzyludzkich. Co chwila patrzyła mi w oczy a jej usta zdawały się przekazać mi jeden, niezbity fakt: Patrick nie jest facetem dla ciebie, złotko.
- Lauro, nie nadpisuj faktom znaczenia. Freud mawiał, że czasem cygaro jest tylko cygarem i nic ponadto. Nadinterpretacja może pozbawić cię naprawdę wielu wspaniałych okazji do tego, aby żyć pełną parą. A przecież nie tego chciałaś, prawda?
- Mówisz jak Patrick... - żachnęłam się.
- Być może on też to dostrzega. Za dużo myślisz, analizujesz, kalkulujesz. Zacznij bawić się życiem. Wpleć w nie trochę spontaniczności. Czy ta cała profesor Fuchs powiedziała ci coś konkretnego? Rozmawiała z tobą w cztery oczy? Coś sugerowała? Insynuowała?
- Nie dziś. - Pokręciłam przecząco głową i oparłam ją bezradnie na oparciu kanapy.
- Ech Lauro, wyluzuj. Żyj chwilą i nie pozwól, aby jakaś nadęta baba ci ją zepsuła. Zdrowie! - Anna wzniosła toast. - Za twój udany rozwój duchowy... i za prezesa. - Uśmiechnęła się znacząco.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział XVI cz. 3



Byłam zdenerwowana, odrobinę przestraszona. Ale również podekscytowana.
Szkołę tantry znalazłam bez trudu i nawet udało mi się nie spóźnić na umówioną godzinę. Praca w RenCol dłużyła mi się niemiłosiernie. Zdawało się, że Katharina, aby podkreślić fakt kto zarządza firmą, celowo zasypuje mnie kolejnymi obowiązkami. Przyjmowałam kolejne zlecenia z godnością. Przynajmniej nie miałam czasu zastanawiać się nad słowami z jakimi zostawił mnie prezes. Nie zdążyłam jednak w między czasie zawitać do mieszkania. Tkwiłam więc teraz w recepcji szkoły w szpilkach i garsonce, z przywiędłą wiązanką romantycznych kwiatów w ręce oraz papierową torbą wypełnioną elegancką kiecką na wieczorne wyjście. Musiałam wyglądać komicznie, zdawałam sobie z tego sprawę. Tym bardziej czułam się więc niepewnie. Byłam zagubiona, dyskretnie rozglądałam się wokół.
"Nie ma żadnego większego grzechu niż brak namiętności i żadnej większej zasługi niż błogość. Buddha".
Mój wzrok spoczął na elegancko wyeksponowanej maksymie, umieszczonej tuż obok sporych rozmiarów kamiennej figurki Buddhy. Kojąca twarz statuetki, wbita w bujne listowie eukaliptusa dawała dziwne ukojenie. Wpatrując się naprzemiennie w spokojny wizerunek Buddhy oraz sentencję jaka widniała tuż nad nim, zdawałam się odrobinę uspokajać. Uczucie wewnętrznej harmonii zdawało się być spotęgowane pastelowym wystrojem wnętrza, cichym szemraniem wody w ustawionej na kontuarze recepcji fontannie oraz zmysłowymi dźwiękami muzyki relaksacyjnej wypełniającej pomieszczenie. Całość dopełniał przyjemny aromat rozpylonego we wnętrzu, lekko pudrowego zapachu.
Miejsce idylliczne, lecznicze. Przyjemne.
Z zamyślenia wyrwała mnie wkraczająca do pomieszczenia recepcjonistka.
- Laura Abramowicz? - upewniła się. Na pierwszy rzut oka była około czterdziestoletnią kobietą o odrobinę zaokrąglonych kształtach. Bujne szatynowe włosy naturalną kaskadą opływały jej przyjazną twarz. Uśmiechała się życzliwie.
Skinęłam niepewnie głową.
- Pierwszy raz zawsze bywa stresujący - przyznała sięgając za ladę. - Ale proszę się nie martwić. Pracują u nas profesjonaliści. - Wręczyła mi zwinięty w kostkę biały, puchaty szlafrok. - Zawsze szanujemy tempo każdego kursanta. Jeśli nie będzie pani gotowa aby wykonywać niektóre z ćwiczeń to zostanie to uszanowane.
Skinęłam nieśmiało głową. Odczułam coś na kształt ulgi.
- Piękne kwiaty - dodała recepcjonistka. - Szkoda, aby się zmarnowały. Może włożę je do wody? - zaproponowała.
Uśmiechnęłam się  z wypisanym wyrazem wdzięczności na twarzy.
Tak. Patrick bywał irytujący, nieprzenikniony. Nadal był swego rodzaju tajemnicą. Ale bywał na swój sposób romantyczny. W stosunku do mnie... między innymi. Specyficznie dobrane kwiaty były tego wyrazem. Niech jak najdłużej mi o tym przypominają.
 Odetchnęłam głęboko. Odłożyłam bukiecik na ladzie. Sięgnęłam po szlafrok i ruszyłam ku kolejnej przygodzie, przygodzie odkrywania swej seksualności, świadomego, ekstatycznego życia i duchowego rozwoju.