--------------
Z miłością jest jak z kwiatem,
pozwól mu zakwitnąć.
John Lennon
--------------
Z miłością jest jak z kwiatem,
pozwól mu zakwitnąć.
John Lennon
--------------
ROZDZIAŁ XVI
Patrick.
Zaskoczona rozejrzałam się wokół. Znajdował
się tuż nieopodal mnie. Stał nonszalancko oparty o żywopłot okalający budynek
biblioteki. Włosy niedbale opadały mu na grafitową marynarkę. Jej na wpół
rozchylone poły wraz z niedopiętą białą koszulą dodawały pazura do jego
schludnego wizerunku.
Musiałam to przyznać. Uwielbiałam
TAKIEGO Patricka. Eleganckiego a zarazem drapieżnego.
Przełknęłam głośno ślinę próbując
zdławić charakterystyczne uczucie, jakie zakotłowało się gdzieś głęboko we
mnie. Ściśnięte gardło w połączeniu z chmarą motyli. Podekscytowanie. Przyjemne
ciepło rozchodzące się falami po ciele.
Feromony? Chemia?
Zauroczenie?
Jedną rękę niedbale wetkniętą miał w
kieszeń odpiętej marynarki. W drugiej trzymał bukiecik bladoróżowych eustom,
przepasanych koronkową tasiemką.
Przystanęłam próbując jednocześnie zebrać
myśli i ubrać je w dowcipną lub po prostu sensowną odpowiedź. Opuściłam głowę,
aby nie patrzeć mu w twarz, lecz kątem oka dostrzegałam jego swobodną sylwetkę.
Skrzyżował ręce, kwiaty niedbale zawisły
pod jego łokciem. Niezdolna aby spojrzeć mu w oczy, bez reszty oszołomiona,
wpatrywałam się w powiewającą w rytmie narzuconym przez późnowiosenną bryzę
koronkę.
W końcu podniosłam nieśmiało oczy. Uśmiechnął
się przegryzając jednocześnie prowokująco dolną wargę.
- Niebywałe... Czyżby panna Abramowicz
nie znalazła odpowiedniej riposty na powitanie? - Cały czas z zagadkowym
uśmiechem na twarzy ruszył w moim kierunku. Złapał moje dłonie i przyciągnął do
siebie. Pochylił twarz ku mojej.
- Czasem cisza bywa lepsza aniżeli
najbardziej cięta z ripost - siliłam się na odpowiednią odpowiedź, ale widok jego
swobodnej sylwetki, romantycznych kwiatów w dłoni... rozmarzonego lecz mimo
wszystko dojrzałego, pełnego oddania spojrzenia... to wszystko odebrało mi
możliwość jasnego wyrażania myśli. Czuć jego bliskość, odczuwać wilgotność
oddechu tuż przy twarzy, wdychać ten specyficzny zapach ciepłej skóry.
Tak, to właśnie tego zabrakło mi dzisiaj
nad ranem i wprawiło w posępny, pełen podirytowania nastrój.
Rozpędzony rowerzysta ominął nasze
sylwetki z agresywnie głośnym dźwiękiem dzwonka. Podmuch wiatru rozwiał nasze
włosy. A my staliśmy, zupełnie nieruchomo, jak para zmieszanych nastolatków, tak
blisko siebie, jak tylko było to możliwe. Poczułam jak wplata mi we włosy swoją
dłoń i przyciąga moją twarz jeszcze bliżej.
- Nie uciekaj przede mną, proszę. Nigdy
więcej. - Szepnął dotykając swoimi ustami moich ust. Spokojny ruch jego warg
muskał moje usta powodując, że przez mój kręgosłup przetoczyła się lawina
subtelnych dreszczy. Poczułam, że i on zadrżał.
Wiatr? Podekscytowanie?
Nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Nagle nic nie było ważne. Byliśmy po prostu my. Mężczyzna. Kobieta. I
nieokreślona więź, która związała nasze sylwetki magiczną siłą.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz