środa, 12 marca 2014

Rozdział XVI cz.1



--------------
Z miłością jest jak z kwiatem,
pozwól mu zakwitnąć. 

John Lennon
--------------

ROZDZIAŁ XVI

Patrick.
Zaskoczona rozejrzałam się wokół. Znajdował się tuż nieopodal mnie. Stał nonszalancko oparty o żywopłot okalający budynek biblioteki. Włosy niedbale opadały mu na grafitową marynarkę. Jej na wpół rozchylone poły wraz z niedopiętą białą koszulą dodawały pazura do jego schludnego wizerunku.
Musiałam to przyznać. Uwielbiałam TAKIEGO Patricka. Eleganckiego a zarazem drapieżnego.
Przełknęłam głośno ślinę próbując zdławić charakterystyczne uczucie, jakie zakotłowało się gdzieś głęboko we mnie. Ściśnięte gardło w połączeniu z chmarą motyli. Podekscytowanie. Przyjemne ciepło rozchodzące się falami po ciele.
Feromony? Chemia?
Zauroczenie?
Jedną rękę niedbale wetkniętą miał w kieszeń odpiętej marynarki. W drugiej trzymał bukiecik bladoróżowych eustom, przepasanych koronkową tasiemką.
Przystanęłam próbując jednocześnie zebrać myśli i ubrać je w dowcipną lub po prostu sensowną odpowiedź. Opuściłam głowę, aby nie patrzeć mu w twarz, lecz kątem oka dostrzegałam jego swobodną sylwetkę.
Skrzyżował ręce, kwiaty niedbale zawisły pod jego łokciem. Niezdolna aby spojrzeć mu w oczy, bez reszty oszołomiona, wpatrywałam się w powiewającą w rytmie narzuconym przez późnowiosenną bryzę koronkę.
W końcu podniosłam nieśmiało oczy. Uśmiechnął się przegryzając jednocześnie prowokująco dolną wargę.
- Niebywałe... Czyżby panna Abramowicz nie znalazła odpowiedniej riposty na powitanie? - Cały czas z zagadkowym uśmiechem na twarzy ruszył w moim kierunku. Złapał moje dłonie i przyciągnął do siebie. Pochylił twarz ku mojej.
- Czasem cisza bywa lepsza aniżeli najbardziej cięta z ripost - siliłam się na odpowiednią odpowiedź, ale widok jego swobodnej sylwetki, romantycznych kwiatów w dłoni... rozmarzonego lecz mimo wszystko dojrzałego, pełnego oddania spojrzenia... to wszystko odebrało mi możliwość jasnego wyrażania myśli. Czuć jego bliskość, odczuwać wilgotność oddechu tuż przy twarzy, wdychać ten specyficzny zapach ciepłej skóry.
Tak, to właśnie tego zabrakło mi dzisiaj nad ranem i wprawiło w posępny, pełen podirytowania nastrój.
Rozpędzony rowerzysta ominął nasze sylwetki z agresywnie głośnym dźwiękiem dzwonka. Podmuch wiatru rozwiał nasze włosy. A my staliśmy, zupełnie nieruchomo, jak para zmieszanych nastolatków, tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe. Poczułam jak wplata mi we włosy swoją dłoń i przyciąga moją twarz jeszcze bliżej.
- Nie uciekaj przede mną, proszę. Nigdy więcej. - Szepnął dotykając swoimi ustami moich ust. Spokojny ruch jego warg muskał moje usta powodując, że przez mój kręgosłup przetoczyła się lawina subtelnych dreszczy. Poczułam, że i on zadrżał.
Wiatr? Podekscytowanie?
Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Nagle nic nie było ważne. Byliśmy po prostu my. Mężczyzna. Kobieta. I nieokreślona więź, która związała nasze sylwetki magiczną siłą.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz