wtorek, 11 marca 2014

Rozdział XV



ROZDZIAŁ XV

Delikatny powiew wiatru musnął moją twarz. Przeciągnęłam się niespiesznie, leniwie przecierając oczy. Moja świadomość, nadal otulona mgiełką snu, próbowała odnaleźć się w czasoprzestrzeni mojej sypialni. Która mogła być godzina? Pokój spowijała jeszcze nieprzenikniona ciemność. Usiadłam powoli na łóżku próbując zrzucić z powiek ostatnie skrawki snu i poukładać zaspane myśli. Na wspomnienie ostatniego wieczoru moje ciało ogarnęła nieprzenikniona błogość i miłe uczucie gorąca. Poczułam jak zapłonęły mi policzki. Echa wczorajszych emocji grały mi jeszcze w duszy. Mrugnęłam oczami próbując zlokalizować Patricka.
Usłyszałam stłumiony trzask, jakby zamykających drzwi.   Zapaliłam nocną lampkę. Rozproszone światło rozświetliło pokój obnażając surowy fakt.
Patricka nie było. Poduszka obok mnie była pusta.
Narzuciłam na siebie podomkę i wybiegłam do salonu, który tonął w mroku. Ścianę rozświetliła jasna łuna odjeżdżającego samochodu. Podbiegłam do okna. Znajomy SUV właśnie ruszał.
 Przepełniona goryczą i rozczarowaniem, z trudnością przełknęłam gulę, jaka pojawiła się nieoczekiwanie w moim gardle. Opierając się o ścianę, z nostalgią patrzyłam jak samochód powoli włącza się do ruchu i odjeżdża. W miarę jak czerwone światła oddalały się, czułam, jak ciepłe, pełne rozgoryczenia, żarliwe łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
Mieszkanie, z ciepłego, przepełnionego błogością i ukojeniem miejsca, zamieniło się z powrotem w zimne, opustoszałe, zwykłe cztery ściany. Owinęłam ciaśniej pasek podomki próbując się nią ciaśniej okryć. Spojrzałam blado na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy. Późna godzina nie była jednak wyznacznikiem tego abym była w stanie w spokoju wrócić do łóżka. Sięgnęłam po pilota. Poświata włączonego telewizora nieznacznie oświetliła tonące w mroku pomieszczenie a zachrypnięty głos zawodzący w rockowej balladzie rozpłynął się w powietrzu..
- Niech to szlag... - przeklęłam ciskając gniewnie pilota w kąt pokoju. Axl Rose, który dopiero co towarzyszył nam w sypialni...
Mimo to, nie wyłączyłam programu. Ułożyłam się wygodniej na kanapie i spróbowałam zebrać myśli. Byłam rozdygotana, roztrzęsiona emocjonalnie a jednocześnie usatysfakcjonowana i spełniona.
- Niezły paradoks... - mruknęłam do siebie. Trzeba zrobić porządek z tym niedorzecznym "związkiem"!
- Tak... muszę zrobić z tym porządek - dodałam i rzuciłam się do torebki w poszukiwaniu mojego notesu aby zapisać w nim kolejne wyzwanie do zrealizowania.             Zmarszczyłam brwi, kiedy okazało się, że w torebce nie ma mojego sekretnego zeszytu. Czyżbym zapomniała zabrać go z pracy? Dbałam zawsze, aby był na swoim miejscu, czyli w zamykanej na zamek błyskawiczny przegródce w torebce i ostatnią rzeczą o jakiej marzyłam był fakt, aby wpadł w niepowołane ręce. Moje plany były na tyle osobiste, śmiałe a czasem bezwstydne, że wolałam aby nikt postronny o nich nie wiedział.
- Cholera...

***

Do biura RenColl wpadłam sporo przed czasem i od razu rzuciłam się do przeglądania biurka i przeczesywania stert dokumentów na półkach. Notesika niestety nie udało mi się znaleźć. Gdzie się do licha mógł podziać? Naprawdę nie płakałabym po jego utracie gdyby nie fakt, że zawarte w nim rzeczy miażdżąco odkrywały moje fantazje i pragnienia. Samo spisywanie ich było dla mnie niezłą zabawą. Ta zabawa jednak mogła skalać mój poukładany wizerunek, czego wolałam uniknąć. Ostatniej rzeczy jakiej pragnęłam to fakt, aby nazwano mnie infantylną dziewczynką, która prowadzi coś na kształt pamiętnika.
- Lauro, przygotuj proszę trzy kawy. - Drzwi mojego biura uchyliły się a w progu ujrzałam wyfiokowaną Katharinę. - Prezes Hackforth zaraz zjawi się u nas w celu zweryfikowania naszego planu marketingowego na najbliższy rok. Pospiesz się - syknęła znacząco i zniknęła za drzwiami.
A więc problemów ciąg dalszy.
Przeczesałam odruchowo włosy starając się zebrać w sobie i stawić godnie czoło prezesowi. Weekend weekendem, ale teraz byliśmy w pracy. Męcząca sytuacja. Ale również intrygująca, trzeba to było przyznać. Wyjęłam szybko butelkę Channel Chance, psiknęłam w powietrze. Przyjemnie ożywiająca mgiełka otuliła moje ciało. Przejechałam rdzawą szminka usta i dziarsko, z bijącym z podekscytowania sercem oraz gardłem ściśniętym rozgoryczeniem z nocnego rozstania z Patrickiem ruszyłam w kierunku pokoju socjalnego.

***

- Dzień dobry - bez cienia wahania powitałam zebranych w pokoju konferencyjnym Katharinę, Gabrielę oraz Patricka. W duchu cieszyłam się, że tym razem mam na sobie swoje, nie za wysokie szpilki. Niesubordynacja ruchowa raczej mi nie groziła.
Patrick, tradycyjnie siedzący tyłem do wejścia, usłyszawszy, że wchodzę, wstał. Odłożyłam sprawnie tacę na stolik. Patrick skłonił się szarmancko w moim kierunku, ujął moją dłoń i złożył na niej kurtuazyjny pocałunek. Jego, przesiąknięty piżmem i cytryną zapach owionął moją twarz powodując, że zmysły ze zdwojoną siłą zareagowały przywołując wspomnienia ostatniego weekendu i nocy, które zdawały się być odległe o całe lata świetlne. Mimo to, przyjemne ciepło zawładnęło każdą moją komórką.
Weź się w garść!
Wdech. Wydech.
Czy nawet tak błaha sprawa jak oddychanie musi wiązać się ze wspomnieniami TEGO typu?
- Dzień dobry mademoiselle Abramowicz. Pokładam nadzieję, że wypoczęła pani i jest pani w pełni sił aby stawić czoło kolejnym, przepełnionym pracą, szarym, korporacyjnym wyzwaniom. - Uśmiechnął się łagodnie wpatrując się we mnie znacząco spod okularów.      Jego spojrzenie, jak zwykle melancholijne, przeszyło mnie na wskroś a głęboki tembr głosu przyjemnie pieścił mój zmysł słuchu. Wiedziałam, że za tym wyznaniem kryje się ewidentne odwołanie do dzisiejszej, wspólnie spędzonej nocy. Spięłam się w sobie i ze wszystkich sił postarałam się zachować zimną krew. Niemniej jednak emocje we mnie buzowały. Pragnęłam z całej siły wykrzyczeć mu w twarz, że nie chcę być zabawką w jego rękach. Że nie życzę sobie aby wpadał i wypadał z mojego mieszkania kiedy mu się to podoba. Że nie chcę być marionetką, która tańczy wtedy kiedy on ma taki kaprys.
- Dzień dobry panie prezesie - odparłam sztywno. - Honoriusz Balzac twierdził, że prawdziwe szczęście jest rzeczą wysiłku, odwagi i pracy. A ja jestem osobą kurczowo trzymającą się ulubionych autorytetów. Zawsze jestem więc przygotowana na ciężką pracę, niezależnie od tego czy jestem wypoczęta czy też nie. - Odstawiłam filiżanki z kawą na stolik. - I proszę mi wierzyć, fakt ten absolutnie nie ma wpływu na jakość mojego zaangażowania. Czasem,  w przypływie złego nastroju, zdarza się tylko jedna lub dwie wylane filiżanki kawy na marynarkę szefa.
Uśmiechnął się rozbawiony. Chyba zrozumiał aluzję?
- Na szczęście jestem przygotowany na to co nieprzewidywalne, hotel w którym się zatrzymałem dysponuje dobrą pralnią a pani dyrektor Brown - zwrócił się znacząco do Kathariny - docenia pani profesjonalizm, który w pełni popieram, mademoiselle.
Katharina uśmiechnęła się wymuszenie. Wiedziałam, że nie znosi tego typu żartów w miejscu pracy a osobowość Patricka mocno przyćmiewa jej autorytet, co niewątpliwie nie było jej w smak.
Wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam dać się przekupić tanim komplementem. Zapytałam więc czy jeszcze czegoś potrzebują i dyskretnie ich opuściłam.

***

- Lauro, rzuciłam ci na biurko korespondencję. Coś jej dzisiaj dużo się nazbierało - zagaiła Anna kiedy wracałam do swojego biura.
- Dzięki. Nie widziałaś gdzieś mojego, małego notesika? Taki biały z wieżą Eiffela? - spytałam przy okazji.
Anna wzruszyła bezradnie ramionami a mi pozostało mieć nadzieję, że zguba odnajdzie się, nie rzucając się w międzyczasie nikomu w oczy.
Rozsiadłam się wygodnie za biurkiem skupiając całą uwagę na zadaniach, jakie musiałam dzisiaj wykonać. Chciałam zdążyć na czas i wyjść odrobinę wcześniej z biura. Dzisiaj rozpoczynały się zajęcia w szkole tantry, na które nie chciałam się spóźnić. Cóż za ironia losu, pomyślałam mimochodem, rozrywając kolejne koperty i sortując korespondencję: zapisałam się do szkoły tantry jednocześnie, zupełnie bezwiednie wplątując się w coś na kształt romansu z tantrykiem. Przewrotne bywają koleje losu...
Sięgnęłam po sporych rozmiarów, płaskie pudełko, które leżało na samym spodzie sterty korespondencji. Rozerwałam gwałtownie szary papier nie spoglądając nawet na adresata. To zapewne zaległe ulotki, jakie należało przekazać na rynek wschodni w celu redystrybucji. Zdjęłam pokrywę pudełka. Pod nim, na samym wierzchu spoczywała delikatna, pozłacana, bibułka.
Zmarszczyłam czoło.
Skądś znałam ten złocisty błysk...
Odsunęłam ostrożnie cienki papierek a moim oczom ukazał się spisany ręką Patricka liścik oraz zwitek delikatnej, mieniącej się w promieniach słońca tkaniny.

Żywię nadzieję, że założysz to na sobotni bal.

                                                           P.H.

P.S. Przepraszam, że dziś zostawiłem Cię bez słowa pożegnania. Nie było to bynajmniej posunięcie godne gentelmana. Wyjaśnię wszystko w porze lunchu.

Wyjaśni w porze lunchu. Oklapłam bezradnie na fotel. Co tu wyjaśniać? Odłożyłam list z powrotem do pudełka. Przejechałam dłońmi po tiulowym materiale, obficie obszytym mieniącymi się drobinkami.
Bale. Suknie. Tajemnice. Czy ja śnię? Czy, niczym Alicja w Krainie Czarów, wpadłam do lisiej norki? Do licha! Mamy XXI wiek. Kto bawi się w jakieś sekretne imprezy na które wymagane są jakieś specjalne wejściówki?
Odłożyłam pudełko na bok starając skupić się na pracy. Nie miałam ochoty wychodzić nigdzie w porze lunchu tym bardziej, że cały czas ciążył na mnie obowiązek zmiany mieszkania, sprzedaży starego, zorganizowania przeprowadzki, dostania kredytu, przygotowania się do egzaminów doktoranckich. Doba zdecydowanie była za krótka. Sięgnęłam szybko za telefon i od razu umówiłam się z kilkoma agentami bankowymi w celu zdobycia jak najlepszej oferty kredytowej. Obiecali do końca tygodnia przedstawić swoje propozycje. W porze lunchu postanowiłam podjechać do najbliższej biblioteki w celu przeszukania ich księgozbioru pod kątem doktoratu.
Pan prezes będzie musiał poczekać.

***

- Dokąd tak się śpieszysz? - zainteresowała się Andrea w chwili, kiedy przebiegałam przez główny hall naciągając na siebie trencz.
- Muszę zdążyć na najbliższy tramwaj. - Ostentacyjnie wskazałam na zegarek na dłoni. - Mam do załatwienia kilka spraw w bibliotece.
- Hej! Zaczekaj! - Andrea wypadła zza kontuaru. Jak zwykle, jej nienaganna aparycja wprawiła mnie w zdumienie. Chciałabym mieć jej klasę i elegancję. - Prezes Hackforth kazał ci przekazać, żebyś skorzystała z jego samochodu. Kierowca czeka już na zewnątrz.
Zmarszczyłam z oburzenia brwi.
Nie. Nie zamierzam uzależniać się od Patricka, jego podwózek, jego propozycji. Mam swoją godność. Znam swoje zasady i zamierzam być im wierna. Seks seksem, jak bardzo wyrafinowany i przyjemny by nie był. Ale ja też potrafię rozdawać karty. Przynajmniej mam taką nadzieję...
- Poradzę sobie Andrea. Nie mam czasu, chciałabym zdążyć i wrócić do dwóch godzin. - Rzuciłam w powietrze i wypadłam szybko z budynku na ulicę. Kątem oka zobaczyłam czarnego SUV'a zaparkowanego przy budynku. Skierowałam się jednak w przeciwną stronę. Szczęście mi dopisało, gdyż akurat podjeżdżał interesujący mnie tramwaj. Wpadłam szybko do środka i z uczuciem nieopisanej ulgi opadłam na najbliższe wolne miejsce.
Serce łomotało mi w piersi. Co się ze mną działo? Nie byłam do końca przekonana czy takim zachowaniem rzeczywiście osiągam to, co chciałam. Poczułam się jak zakochana nastolatka, która celowo próbuje zrobić manewr uniku, a wszystko tylko po to aby udowodnić amantowi, że ma się po co starać.

***

Tramwaj zatrzymał się przy Universitätsstraße wypuszczając  na ulicę grono studentów. Zarzuciłam na ramię torbę i jednocześnie sprawdzając w smartfonie maila od profesora Meinderta z wytycznymi odnośnie bibliografii, ruszyłam za nimi, w stronę głównego budynku biblioteki.
- Czy o kimś pani nie zapomniała, mademoiselle? - z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz