niedziela, 16 marca 2014

Rozdział XVII



ROZDZIAŁ XVII

 Płomień w kominku zdążył już dawno wygasnąć. Pomieszczenie zaczęła spowijać niczym nie skrępowana beznamiętność hotelowej wytworności. Brzask wschodzącego słońca niemrawo wdzierał się do pomieszczenia wyciągając na światło dzienne wszystkie najskrytsze obawy.
Patrick wpatrywał się niemrawo w nadal uśpione miasto. Chłód drewnianej podłogi przenikał przez jego gołe stopy. Powoli, lecz pewnie wypełniał całe jego jestestwo nieskrępowanie odsłaniając wewnętrzną pustkę.
Powinien jeszcze trochę popracować. Przepełniona skrzynka mailowa nawoływała do przyjrzenia się dziesiątkom maili zarówno od studentów jak i współpracowników.
Nie potrafił jednak skupić się na pracy.
Na śnie również nie.
Nienawidził hoteli, pokoi, tak różnych a jednocześnie identycznych w każdym miejscu. Nie tolerował wyizolowania, które przewoził z kraju do kraju ze sobą, z każdym kolejnym wykładem, z każdą kolejną fuzją spółek jakie reprezentował. Mimo pasji i satysfakcji z jaką oddawał się pracy nie czuł się do końca spełniony.
Miał trzydzieści pięć lat, posadę profesora w MIT, kilka korporacji pod swoimi skrzydłami. Cały świat leżał u jego stóp. Na koncie miał nie tylko sporo gotówki, ale i kobiet o większości których już dawno zdążył zapomnieć. Tylko nieliczne z nich utkwiły mu w pamięci a i tak pozostawały zaledwie bladym wspomnieniem kilku upojnych nocy. Wszystko co miał było odrażająco materialne. Związki jakie zawiązywał były przelotne, relacje jakie budował, mimo całej swej intensywności,  ulotne.
Liczne romanse w które wikłał kolejne kobiety nie zapewniały mu szczęścia, nawet jeśli ich relacje spowijała bardziej podniosła i wyrafinowana forma, jaką niewątpliwie zapewniał seks tantryczny. To co go z nimi jednak łączyło można było nazwać zaledwie zabawą, coś na kształt zaliczania i szukania własnej drogi.
Czarował, uwodził. Zaspokajał swój popęd.
Ale nie kochał.
Dawał kobietom iluzję romantyzmu, oddania. Pozwalał aby czuły się wyjątkowe i spełnione. To wszystko.
Perfidny hipokryta.
Nienawidził siebie za to kim był i jak postępował. Ale była to jedyna forma przyjemności a zarazem uzależnienia na jaką sobie pozwalał. Jedna za dużo. Był tego świadomy.
Poczuł, że nadeszła pora na odwrót. Jedni nazwaliby to osiągnięciem dojrzałości. Inni pójściem po rozum do głowy. Dla niego była to kolejna decyzja. Jedna z wielu jakie zmuszony było podejmować każdego dnia. Trudna, wyczekiwana lecz niewątpliwie narzucona przez los.  
Opadł na podłogę. Rozsiadł się wygodnie opierając się plecami o tył kanapy. Wyprostował nogi krzyżując je w kostkach. Wpatrywał się ponownie w panoramę miasta. Kolonia. Gotycka katedra nieprzerwalnie górowała nad miastem. Pewne rzeczy są stałe i niezmienne. Prawie niepokonane. Tak właśnie wyobrażał sobie miłość. Było to podejście być może niedojrzałe i nieprzystające do wizerunku poważanego, dojrzałego mężczyzny. Ale gdzieś głęboko w sobie miał duszę romantyka  i wierzył, że miłość pewnego dnia wyrośnie przed nim z ziemi i nie pozwoli o sobie zapomnieć.
Czyżby to aby już się nie stało?
Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej mały notatnik. Przejechał palcem po wypukłej fakturze okładki. Czarna wieża Eiffela, nawet w półmroku apartamentu dumnie górowała nad białym tłem.
- Nie spieprz tego, Hackforth. Nie tym razem - mruknął do siebie, po czym skrzyżował ręce i ściskając notes w dłoni wpatrywał się w hipnotyczną panoramę miasta.

***

Z niespokojnej drzemki wyrwał go bezduszny i natarczywy dźwięk telefonu. Pokój skąpany był już we wschodzącym słońcu. Przeciągnął się próbując rozprostować zdrętwiałe i zziębnięte kończyny. Sięgnął po brzęczący uporczywie telefon.
- Bonjour ma chérie - przywitał się. Mimo zmęczenia starał się aby jego głos był ciepły i kojący.
- Część Patricku. Tak bardzo mi ciebie brakuje. - Znany, miły kobiecy głos spłynął na niego niczym balsam. - Kiedy wracasz do Kanady?
- W poniedziałek, kochanie - odparł marszcząc brwi i przeczesując zmierzwione włosy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz