ROZDZIAŁ II
--------------
"Czasem
trzeba z impetem opaść na ziemię,
aby
później móc wzbić się na wyżyny życia".
Mój instruktor jogi
--------------
--------------
Wpatrywały się we mnie wyraziste, błękitne
oczy w czarnej oprawie. Pociągła twarz o śniadej cerze otoczona była kaskadą prostych
ciemnoblond włosów, które swobodnie opadały na jego ramiona. Pod szerokimi,
pełnymi ustami widniała idealnie wypielęgnowana malutka bródka. Podbródek
pokryty był dwudniowym zarostem, który wydawał się być dobrze dopracowanym
szczegółem nieskazitelnego wizerunku biznesmena. Dodawało to jego orientalnej urodzie
odrobinę pikanterii, a może po prostu luzu nastolatka. Doskonale skrojony
czarny garnitur spod którego wyłaniała się elegancka biała koszula oraz wąski
czarny krawat opinał jego wyprostowaną sylwetkę. Dobrze zarysowane krzaczaste
brwi uniósł w geście niedowierzania a delikatny, odrobinę figlarny uśmiech
leniwie zastygł mu na ustach ukazując perfekcyjnie proste białe zęby. Jego
intensywne spojrzenie powodowało iż bardzo tego w tym momencie pragnęłam, nie
potrafiłam odwrócić od niego wzroku.
Mimo tego zadziornego pazura w postaci
długich włosów oraz finezyjnego zarostu nie wyglądał chłopięco. Wyglądał
dojrzale, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że melancholijnie. Jego fizyczna
aparycja kazała mi sądzić, że miał może z jakieś trzydzieści pięć lat. Ta wymuskana
fasadowość nie szła jednak w parze z dojrzałością naznaczoną nostalgią, jaką
miał wypisaną na twarzy.
Stałam jak wryta kurczowo trzymając tacę
i wpatrując się w tę zagadkową postać.
Z odrętwienia wyrwał mnie ponowny okrzyk
Kathariny rzucony w moim kierunku oraz fakt, że obie razem z Gabrielą nagle
znalazły się obok prezesa.
- Nic się panu nie stało?! – zapytała
zmartwiona Katharina próbując zdjąć z niego poplamioną marynarkę.
Ten grzecznie acz stanowczym ruchem
odsunął jej dłoń. Jednym ruchem strzepnął napój z kaszmirowej marynarki. Gabriela
wzięła ode mnie tacę z kawą i odłożyła ją na stół co pozwoliło mi na chwilę
skupić się na czym innym i oderwać wzrok od prezesa.
Poczułam jak oblewam się ze
zdenerwowania zimnym potem. Próbowałam
pochylić się i pozbierać potłuczoną filiżankę z ziemi. Nie zdążyłam tego zrobić
gdyż poczułam jego dłoń na swoim podbródku. Subtelnym ruchem zmusił mnie abym się
wyprostowała i podniosła na niego wzrok. Niechętnie, z bijącym ze zdenerwowania
sercem spojrzałam więc na niego, bezwolnie zatapiając się w jego smutnym, lecz
zadziwiająco elektryzującym spojrzeniu. Jego poważna twarz nie wyrażała
zdenerwowania a raczej cień rozbawienia zaistniałą sytuacją.
- Myślę, że od sprzątania jest tutaj odpowiedni
personel? - zapytał spokojnie nie spuszczając swego wzroku z mojej twarzy. Jego
głos był niski, aksamitny, charyzmatyczny, z wyczuwalnym francuskim akcentem.
Ton wypowiedzi nie znosił sprzeciwu.
- Tak oczywiście… - Katharina odparła
przepraszająco wyciągając telefon aby przywołać kogoś z obsługi technicznej
biura.
- Świetnie – rzucił prezes nadal się we
mnie wpatrując.
Domyśliłam się iż czeka na słowo
wyjaśnienia i przeprosiny z mojej strony. Próbowałam się wytłumaczyć, jednak
głos uwiązł mi w gardle. Natłok dzisiejszych zdarzeń i ich żenujący poziom
sugerowały, że już gorzej być nie może. Czułam się zmieszana i zawstydzona. Poza
tym fascynująca uroda prezesa oraz emanujący z niego magnetyzm powodowały, że
poczułam się bardzo onieśmielona, co mi się rzadko zdarzało. Raczej byłam osobą
pewną siebie i nieskrępowaną w relacjach z przełożonymi. To zakłopotanie
wynikało pewnie z kompromitującego faktu oblania prezesa kawą.
- Dziękuję za kawę oraz za… – szukał odpowiedniego
sformułowania - … interesujące jej podanie, mademoiselle…?
– spojrzał na mnie wyczekująco nadal delikatnie i enigmatycznie się uśmiechając.
- To panna Abramowicz, moja
nierozgarnięta asystentka – odparła Katharina z grymasem na twarzy piorunując
mnie wzrokiem.
Była wściekła, a ja poczułam, że wpadłam
w poważne tarapaty. Wolałam nie zastanawiać się jak to może się wszystko
zakończyć.
Patrick Hackforth przyjrzał mi się
marszcząc zagadkowo brew. W jego oku pojawił się błysk zaskoczenia.
- Rozumiem, panno Abramowicz, że zna
pani więcej podobnych sztuczek? Z chęcią bym je poznał – mrugnął do mnie okiem
nadal łobuzersko się uśmiechając. Najwidoczniej świetnie się bawił moim
kosztem.
- Patrick Hackforth – przedstawił się
podając mi dłoń i lekko się pochylając delikatnie musnął wargami moją rękę prawie
nimi jej nie dotykając. Mimo to, poczułam przeszywający mnie elektryzujący
dreszcz, który spowodowany był niewątpliwie tym pełnym kurtuazji i staroświeckiej
gracji gestem, ale również samym urokiem prezesa.
- Laura Abramowicz. Miło mi pana poznać…
i przepraszam za marynarkę – odparłam szczerze. Z zatroskaną miną wskazałam poplamione
ubranie próbując nie skupiać się na jego wyglądzie ani zachowaniu, które jakimś
cudem przyćmiewały mi zdolność jasnego myślenia.
Zdawałam
sobie sprawę, że musiał być niewątpliwie wyuczonym uwodzicielem, który zdawał
sobie doskonale sprawę ze swego uroku oraz tego jak działa na kobiety.
Domyśliłam się, że czynił to z rozmysłem. Postanowiłam nie dać się otumanić tym
perfekcyjnym wyglądem adonisa oraz efekciarskimi sztuczkami Casanovy.
Patrick Hackforth zwinnym ruchem zdjął
okrycie, a moim oczom ukazała się zgrabna sylwetka skrywana pod białą idealnie
wyprasowaną koszulą.
Prezes rzucił okiem na marynarkę i
wzruszył ramionami.
- No nie wygląda to najlepiej… -
odpowiedział śmiertelnie poważnie. Zawiesił głos – Na szczęście istnieją
pralnie chemiczne – dodał, po czym uśmiechnął się szczerze. Ta riposta mnie
rozbawiła. Z trudem powstrzymałam chichot. W odpowiedzi uśmiechnęłam się jednak
zdawkowo.
Może i był bogatym przystojniakiem, ale
przynajmniej miał poczucie humoru. Plus dla niego.
W tym momencie do gabinetu wkroczyła
Anna.
- Najmocniej państwa przepraszam, ale za
piętnaście minut rozpocznie się zebranie. W sali konferencyjnej już czeka
większość gości.
- Dziękujemy Anno, zaraz się tam
pojawimy – odpowiedziała Gabriela.
- Lauro, dziękujemy za kawę – ironicznie
powiedziała Katharina - Możesz już pójść do konferencyjnej. Przygotuj mi proszę
plan rzeczowo-finansowy – syknęła prawie mnie wypychając na zewnątrz.
- Oczywiście – odparłam grzecznie
kierując się ostrożnie w stronę wyjścia.
*
* *
Szybko prześliznęłam się przez hol i
zamknęłam się w swoim gabinecie ciężko opadając na drzwi i łapiąc się za głowę.
Chryste Panie! Co za pieprzony dzień! Moja irytacja dzisiejszymi zdarzeniami
sięgnęła właśnie zenitu. Czułam, że więcej nie dam rady już dzisiaj udźwignąć.
Rozstanie z Markiem kilka dni temu spowodowało, że czułam się podle. Mimo iż
decyzja ta pozwoliła mi uwolnić się ze szponów toksycznego związku, nie
potrafiłam się obchodzić z nowo nabytą wolnością. Cieszyłam się, że udało mi
się podjąć tę decyzję. Z drugiej jednak strony powodowała, że przestrzeń jaką
nabyłam dzięki temu krokowi mocno mnie przytłaczała. Przez kilka ostatnich dni
żyłam nadzieją, że pochłonie mnie praca i nic więcej. Jednak dzisiaj, znając
choleryczny charakter mojej szefowej wiedziałam, że długo mogę już nie
popracować w RenCol. Po incydencie z kawą miałam ochotę zapaść się pod ziemię,
ewentualnie zostać w swoim biurze i nie wychylać z niego nosa. Jednak musiałam
wykrzesać z siebie resztkę sił i zebrać się w sobie aby wziąć udział w tym
przeklętym zebraniu i stawić czoła zarówno swojej przełożonej jak i panu
prezesowi.
Pan prezes… na wspomnienie jego
magnetycznych oczu, wibrującego głosu i niebanalnej aparycji serce zabiło mi
mocniej. No i to nietuzinkowe poczucie humoru.
A może to był flirt?
Cholera!
Ile ty masz lat dziewczyno? Skarciłam ponownie
samą siebie potrząsając głową z niedowierzaniem jak łatwo mnie omamić.
Myślałam, że jestem silna i odporna na tego rodzaju zaloty i że już nic mnie nie
jest mnie w stanie zaskoczyć. Widocznie rozstanie z Markiem doszczętnie
rozregulowało mój instynkt samozachowawczy.
Policzyłam w duchu do dziesięciu aby się
zdystansować. Rzuciłam okiem na zegarek ciesząc się, że mam jeszcze pięć minut
na wykonanie telefonu.
Odsłoniłam żaluzje w biurze, co rzadko
czyniłam. Oparłam plecy o ścianę przy dużym oknie wykręcając jednocześnie telefon
do swego brata Daniela. Zorientowałam się, że bateria prawie się rozładowała.
- Cholera, w końcu ktoś zająłby się na
poważnie tymi bateriami i zaczął wdrażać coś bardziej ekonomicznego - syknęłam
pod nosem szukając w biurku ładowarki.
Wiedziałam co mówię. Od zawsze
interesowałam się alternatywnymi źródłami energii oraz efektywnym jej
wykorzystaniem. Dzisiejsza nauka już dysponowała alternatywnymi rozwiązaniami w
tej dziedzinie. Temat cały czas raczkował, co mnie denerwowało. Tyle dywagowało
się o ochronie środowiska, o oszczędzaniu energii, a zwykły telefon wymagał nieprzerwanego
ładowania baterii. Jakiś absurd. Wygrzebałam ładowarkę z szuflady biurka i
energicznym ruchem wetknęłam ją do gniazdka.
W oczekiwaniu na połączenie podziwiałam
przepiękną panoramę miasta spowitego ciemnymi chmurami i skąpanego w deszczu.
Mimo nienajlepszej aury Kolonia nie traciła na uroku. Dawno nie spacerowałam
zatłoczonymi uliczkami, postanowiłam to nadrobić po pracy. Spacer na pewno
dobrze mi zrobi.
- Cześć Daniel! – powitałam ciepło brata
słysząc go w końcu w słuchawce. Szczerze za nim tęskniłam i cieszyłam się, że
go słyszę.
Daniel był ode mnie o trzy lata starszy,
mieszkał z żoną oraz trzyletnim synkiem Jakubem w Bonn.
- Lauro! Jak miło cię słyszeć – Daniel
też ucieszył się z mojego telefonu. – Co u ciebie? Dobrze się czujesz po
rozstaniu z Markiem? – zapytał kurtuazyjnie.
- Nie pytaj… - starałam się nie
roztrząsać swego stanu psychicznego. – To nie jest rozmowa na telefon. Chciałam
cię po prostu usłyszeć… - głos niebezpiecznie mi się załamał, co nie uszło
uwadze Daniela.
Był jedyną bliską mi osobą, prawdziwym
przyjacielem na dobre i złe. Niestety rzadko się widywaliśmy pochłonięci swoją
pracą. Daniel założył swoją rodzinę, nie mogłam go winić za to iż większość
wolnego czasu poświęcał żonie oraz dziecku.
- Lauro… - doskonale wyczuł mój kiepski
nastrój. – Wiem, że ci ciężko… może przyjadę do ciebie w weekend? –
zaproponował.
W głębi duszy ucieszyłam się, że sam
wyszedł z tą propozycją. Potrzebowałam go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek.
- Wypijemy razem po lampce wina, pomogę
ci ogarnąć mieszkanie… domyślam się, że ciężko ci teraz w nim mieszkać – dodał
czytając mi w myślach.
- Dziękuję ci… Leonie nie będzie miała
nic przeciwko? – zmartwiłam się.
- Nic się nie martw. Ma w planach wizytę
u teściowej, myślę, że ucieszy się na wieść aby spędzić u niej cały weekend.
- Dobrze, czekam na ciebie w takim razie
w sobotę – ucieszyłam się. – Do zobaczenia braciszku – rozłączyłam się.
Mimo iż rozmowa z bratem przywołała
bolesne wspomnienia o tym, że znowu jestem singielką, czułam się podbudowana i
mniej samotna. Ucieszyłam się na nasze spotkanie. Od czegoś trzeba zacząć aby
zacząć żyć od nowa, zacznijmy więc od uporządkowania mieszkania. Tego postanowiłam
się trzymać.
Póki co przywoływała mnie korporacyjna
rzeczywistość i fakt iż czeka na mnie szefowa i słupki liczb dotyczących
planowanej sprzedaży instalacji solarnych.
Podbiegłam szybko do biurka, wyjęłam
dokumenty o które prosiła Katharina. Wyszperałam z torebki lusterko i szybko się
w nim przeglądając, sprawnie przejechałam rdzawą pomadką po ustach. Sięgnęłam
po ulubiony perfum, Channel Chance i psiknęłam w nim w powietrze otulając się
eterycznym zapachem. O ironio! Cóż za znamienna nazwa, zaśmiałam się gorzko z
ukojeniem wdychając świeżą, lekko kwiatową lecz kojąco korzenną nutę zapachową.
Domyślałam się, że nadchodzące zebranie będzie pewnie ostatnią szansą aby utrzymać
pracę. Mimo wszystko, ulubiony zapach sprawił, że poczułam się pewniejsza siebie.
Wyprostowałam się, torebkę zarzuciłam na ramię, aktówkę wepchnęłam pod pachę i
pewnym krokiem ruszyłam w stronę sali konferencyjnej.
***
Sporych rozmiarów sala konferencyjna
znajdowała się na tym samym piętrze co nasz departament. Jej wystrój był zimny
i ascetycznie surowy. Podwieszany niski sufit w śnieżnobiałym kolorze skrywał
punktowe, zimne, typowo biurowe światło, które odbijało się majestatycznie w
granitowej posadzce. Czarne, proste krzesła ustawione były po obu stronach auli
w kilkunastu rzędach. Proste, niczym nieozdobione ściany pokryte były szarym
gresem. Jedynym punktem ozdobnym pokaźnego pomieszczenia była duża, przeszklona
ściana z widokiem na gotycką katedrę będącą wizytówką miasta. W tle majaczyło
skąpane w deszczu Stare Miasto. Z przodu sali znajdowała się mównica oraz biały
ekran służący do wyświetlania slajdów.
Pierwsza część zebrania koszmarnie się
dłużyła.
Cieszyłam się, że siedzę w środku sali,
częściowo zasłonięta gośćmi siedzącymi przede mną. Wcisnęłam się głęboko w
fotel udając, że śledzę plan obrad. Starałam się nie zwracać uwagi na fakt iż
obok siedziały Katharina i Gabriela. Na szczęście były całkowicie skupione na
zebraniu i nie zwracały na mnie większej uwagi.
Głos zabierali poszczególni dyrektorzy
departamentów skupiając się na liczbach przedstawionych w licznych tabelach i
słupkach. Mowa była o nadwyżkach sprzedaży, planach rozwoju, podniesieniu
kapitału. Typowo ekonomiczny bełkot, który mnie nużył. Co więcej, fakt
podniesienia sprzedaży nie szedł w parze z podniesieniem mojej pensji czy
propozycją awansu. Tym bardziej niewiele mnie obchodziły zapewnienia delegatów
o prężnym rozwoju koncernu. Ta wyuczona gadanina miała jedynie na celu
zaspokoić nadęte ego kadry zarządzającej obiecując im wysokie gaże oraz premie
lądujące na ich licznych kontach bankowych.
Nie zamierzałam zadawać pytań ani brać
udziału w dyskusji. Odetchnęłam z ulgą, że Katharina tego nie zasugerowała. Jednocześnie
obawiałam się, że ta jej bierna postawa wobec mojej osoby nie wróży dobrze. W
sytuacji jakiej się znalazłam potrzebowałam pracy jak nigdy przedtem. Na myśl
iż mogę ją utracić zadrżałam. Skostniałe dłonie splotłam ze sobą. Uczucie zimna
spotęgowała również włączona klimatyzacja. Lekka marynarka i bluzka z krótkim
rękawkiem nie dawały mi odpowiedniej dozy ciepła jaka była mi w tym momencie
potrzebna.
O niczym innym nie marzyłam jak o wypiciu
gorącej kawy z Anną. Potrzebowałam typowo babskich pogaduszek, z możliwością
uronienia jednej lub kilku łez.
Tak… tego potrzebowałam. Wypłakać się.
Zrzucić z siebie nagromadzony ciężar. Od razu poczułabym się lepiej i łatwiej
byłoby mi zaplanować najbliższe dni. Na więcej nie miałam już ochoty. Wydawało
mi się, że dziesięcioletni związek z Markiem da mi gwarancję na szczęśliwe całe
życie. Byłam przekonana, że staniemy razem na ślubnym kobiercu, że wprowadzimy
się do jakiegoś przytulnego gniazdka na skraju lasu, że wychowamy razem kilkoro
dzieci. Byłam wręcz pewna, że razem przejdziemy przez całe życie korzystając z
jego uroków, że razem będziemy rozwiązywać problemy, razem się zestarzejemy. Jednak
coś zawiodło. Może te plany zniwelowała rutyna? Może miłość została skradziona przez
przyzwyczajenie? Może do tego związku wkradła się nuda? A może wszystko na raz?
Pewnie nigdy nie poznam odpowiedzi. Fakt faktem, związek ten w pewnym momencie
zaczął mi ciążyć. Stał na drodze do mojej samorealizacji, nie ofiarował nic
ponad iluzoryczne ramy stabilizacji. Wiedziałam, że jeśli teraz czegoś nie
zmienię i nie podejmę radykalnego kroku, to już na zawsze będę się miotać jak
ryba złapana w sieć. Decyzja ta kosztowała mnie sporo wysiłku. Jedno moje słowo
wpłynęło na nasze relacje tak samo jak podziałać mógł mocniejszy podmuch wiatru
na niestabilną budowlę z kart - zwalić je i doszczętnie zrujnować. A to tylko
był dowód na to jak chybotliwe i powierzchowne były nasze relacje.
Z zamyślenia oderwał mnie wibrujący ruch
telefonu komórkowego leżącego przede mną. SMS? Dyskretnie otworzyłam wiadomość
starając się przysłonić smartfona planem konferencji, aby nie irytować jeszcze
bardziej Kathariny.
Czyżby wykład na
temat fuzji mojej spółki kapitałowej z pani pracodawcą panią nudził, mademoiselle
Laura?
Odebrano:
11:03:15 Data: 13 maja 2013 r. Od: +1 50 307 512
Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia
dyskretnie rozglądając się przed siebie i wokół w poszukiwaniu Patricka
Hackfortha. Dostrzegłam go siedzącego za sobą, w rzędzie po przekątnej sali. Od
razu rzucał się w oczy. Jako jedyny był bez marynarki, w samej koszuli. Siedział
nonszalancko, ze skrzyżowanymi rękoma. Nasze spojrzenia się spotkały a on
mrugnął do mnie okiem. Znowu! Serce zatłukło mi się w piersi ze zdenerwowania.
Szybko odwróciłam wzrok i z powrotem skuliłam się na swoim miejscu nie patrząc
w jego stronę. Poczułam się tak, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku. Skąd
on w ogóle wytrzasnął mój numer telefonu? Nie szukaj podtekstów, ofuknęłam się,
przecież wysłał ci SMS na numer służbowy, który jest ogólnodostępny dla
wszystkich w firmie. Wystarczyło, że wziął z recepcji rozpiskę wszystkich
pracowników z wyszczególnieniem ich numeru telefonu. To zwykłe upomnienie
przyszłego przełożonego.
Wbiłam wzrok w ekran komórki wpatrując
się w treść SMSa. W sumie… chyba nie wiele miałam już do stracenia. No i on chyba
ma poczucie humoru, uśmiechnęłam się w duchu sama do siebie. Zmarzniętymi
palcami wystukałam powoli:
Ależ skądże
Panie Prezesie. W życiu nie byłam na równie interesującej naradzie.
Kliknęłam „wyślij” starając się nie
odwracać w kierunku Patricka Hackfortha i skupić się na wystąpieniu któregoś z
dyrektorów. Mimo to serce tłukło mi się jak oszalałe w piersi, jakby nie
chciało słuchać rozsądku. Zacisnęłam szczęki oburzając się na samą siebie. Nie
rozumiałam dlaczego tak reaguję na tego człowieka. Owszem, był przystojny. Był
uroczy. Był szarmancki i dystyngowany. Był stanowczy, zadziorny oraz
nostalgiczny zarazem. Wydawał się być pełen sprzeczności. Może dlatego właśnie?
Kurczę, był moim przyszłym pracodawcą,
po co wdawałam się w jakieś głupie gierki?!
Nie powinnam była odpowiadać na tego SMSa, niemniej było już za późno.
Telefon znowu zawibrował, co ściągnęło
na mnie piorunujący, pełen dezaprobaty wzrok Kathariny. Moja ciekawość jednak zwyciężyła. Drżącymi palcami
otworzyłam wiadomość.
Niezmiernie mnie
to cieszy mademoiselle Laura. Mniemam, że powodem tego stanu rzeczy musi być
jakiś przystojny pan dyrektor.
Odebrano:
11:10:27 Data: 13 maja 2013 r. Od: +1 50 307 512
Zmarszczyłam brwi próbując zdusić
uśmiech. Nie zamierzałam wciągać się w te słowne potyczki. Schowałam się
głębiej w fotelu nie próbując nawet odwracać się w jego stronę. I tak
niepotrzebnie dałam się w tę gierkę wciągnąć.
Niech to
pozostanie słodką tajemnicą Panie Prezesie. PS. Proszę mnie nie rozpraszać,
próbuję skupić się na temacie przewodnim obrad.
Wysłałam wiadomość i wyłączyłam komórkę
nie czekając na odpowiedź. Nie w głowie mi były w tym momencie flirty, tym
bardziej z samym prezesem korporacji. Niech sobie znajdzie inną panienkę. Sporo
tu takich pracowało i pewnie nie jedna z chęcią straciłaby dla niego głowę. Nie
miałam już na szczęście możliwości aby się nad tym zastanawiać, gdyż
konferansjer zarządził godzinną przerwę, co przyjęłam z ulgą. Wyszłam pośpiesznie
z sali w poszukiwaniu Anny i ogromną chęcią wyjścia z nią chociaż na pół
godziny do firmowej kafejki.
- O jesteś moja droga! – Anna wpadła na
mnie w recepcji. – To co? Kawa? – uśmiechnęła się promiennie.
- Z wieeelką chęcią! – kiwnęłam z
aprobatą głową.
- Dobra, muszę tylko szybko wysłać fax,
idź już i zamów mi cafe latte, zaraz do ciebie dołączę – poprosiła Anna
znikając za kontuarem.
- Ok. To na razie. – Machnęłam do niej
ręką i udałam się w stronę wind.
***
Usiadłam w kącie kafeterii wciskając się
bezpiecznie w skórzaną narożną kanapę. Miękkie welurowe obicie w kolorze
beżowym dawało chwilowe ukojenie. Zmarznięte i sztywne z napięcia dłonie kurczowo zacisnęłam na szerokim,
ciepłym kubku z kawą wdychając jednocześnie uspokajający aromat parującego
napoju. Wpatrywałam się z nostalgią na krople spływające po wielkiej
przeszklonej tafli szkła będącej jednocześnie ścianą kafejki. Przed oczami
nadal miałam świdrujący wzrok Patricka Hackfortha, gest jego powitania,
uniesioną filuternie brew, finezyjne mrugnięcie okiem. Mimo szczerych chęci nie
potrafiłam wyrzucić tego widoku z pamięci. Tak pewnie wygląda uwodzenie
kobiety, prychnęłam. Dawno zdążyłam już o tym zapomnieć, przypomniałam sobie.
Wieloletni związek z Markiem skutecznie zabił w nas chęć flirtu. Skuci
rutynowym życiem przestaliśmy o to zabiegać i walczyć. Wspólne mieszkanie pod
jednym dachem powodowało, że znaliśmy się jak łyse konie i machinalnie
tańczyliśmy wokół siebie jak marionetki starając się nadto o siebie nie
ocierać. Każdy wiedział co druga strona lubi i preferuje. Próbowaliśmy więc te
preferencje zaspokajać udając, że nam to pasuje. Wszystko się działo jednak bez
polotu. Trochę jak w filmie czarno białym. Poranne śniadanie, od lat takie samo.
Kawa czarna dla niego, z mlekiem dla mnie, on kanapka z dżemem, ja grzanka z
żółtym serem. Praca. Po powrocie obiad. Od czasu do czasu wypad do kina lub
kolacja u mojego brata. Wieczorem często padałam ze zmęczenia. On jeszcze
starał się pracować nad jakimś projektem. W naszym życiu nie było miejsca na
spontaniczność, umawianie się na randki czy na wyrafinowany seks. Żyliśmy
razem, a jednak osobno w przeświadczeniu, że tak wygląda miłość.
- O, tu jesteś – uśmiechnęła się
przyjaźnie Anna, siadając naprzeciw.
Odwzajemniłam uśmiech siadając prosto.
Odłożyłam kubek a ręce oparłam na okrągłym, szklanym stoliku bezwiednie stukając
paznokciami o jego blat.
- Oh la la Lauro. Widzę, że jesteś
bardziej zdenerwowana niż na to wyglądasz – zmartwiła się Anna. – No mów, co
cię gryzie – usiadła wygodniej z pełnym wyczekiwania wyrazem twarzy.
Roześmiałam się gorzko.
- No cóż… od czego mam zacząć? Od tego,
że zerwałam z Markiem czy od tego iż pewnie wylecę z pracy za spóźnienie się w
takim dniu jak dzisiejszy i oblanie kawą samego prezesa Hackfortha?
Anna szeroko otworzyła oczy ze zdumienia
walcząc z pokusą roześmiania się na głos.
- Chyba żartujesz?! – popatrzyła na mnie
z niedowierzaniem prawie podskakując na fotelu. Bardzo dobrze znała mnie oraz
Marka. Uchodziliśmy za idealną parę. Ta informacja musiała brzmieć
niedorzecznie.
- Znasz moje poczucie humoru, owszem,
ale uwierz, jestem dzisiaj daleko od tego aby go używać – odparłam z przekąsem.
- Jezu Lauro, aby to obgadać chyba
zabraknie nam przerwy. Co powiesz na wieczór u mnie? Zamówimy coś dobrego do
jedzenia i zalejemy sporą ilością dobrego wina.
- Jestem za, tym bardziej, że pewnie po
powrocie do domu będzie tam jeszcze Marek. Wyprowadza się dzisiaj i zabiera
swoje rzeczy – westchnęłam. – Wolałabym nie wchodzić mu w drogę.
Wiedziałam, że takie zachowanie zakrawa
o tchórzostwo i powinnam stawić czoła sytuacji, której sama jestem powodem.
Niemniej jednak całą energię zużyłam na to aby w ogóle do niej doprowadzić.
Więcej raczej z siebie już bym nie wykrzesała.
- Oj Laura, Laura… - Anna pokręciła
głową nadal nie dowierzając temu iż zerwałam z Markiem. – Jesteś pewna, że
dobrze robisz?
- Ech… Chyba już zrobiłam i nie widzę
odwrotu. Poza tym wszystko jest lepsze od trybu constans w jakim trwaliśmy od
jakiegoś czasu – prychnęłam. – Nie od jakiegoś czasu ale od lat – poprawiłam
się upijając łyk kawy.
Rozmowę przerwało nam nadejście Gabrieli
Konritz.
- O tu jesteś Lauro! – wykrzyknęła z
ulgą w głosie. – Dlaczego tutaj się chowasz? Przecież u nas jest catering.
Dlaczego nie odbierasz od nas telefonu? – zapytała z naganą w głosie.
- Przepraszam… chyba wyłączyłam komórkę –
odparłam skruszona szukając jednocześnie telefonu w torebce.
- Chodź, zaraz zacznie się druga część
zebrania. Katharina prosiła abyś jej wytłumaczyła coś w bilansie. I nie chowaj
się tak przed prezesem. Przecież każdemu mogła się przydarzyć ta sytuacja z
kawą. Szukał ciebie – zawiesiła znacząco głos.
Czyżby? Uniosłam brew. Serce niebezpiecznie
załomotało mi w piersi. Cholera. Miło że mnie szukał, tylko do licha po co? Starałam
się nie pokazać ani przed Gabrielą ani przed Anną, że mnie obeszła ta uwaga.
- Dobrze Gabrielo, już idę – spojrzałam
przepraszająco na Annę. – Do popołudnia. Podjadę po pracy do ciebie –
zapewniłam Annę. Byłam jej wdzięczna, że zaproponowała mi taką możliwość.
Wychodząc z kawiarenki w
towarzystwie Gabrieli włączyłam komórkę. 14 nieodebranych połączeń: dziewięć od
Kathariny, pięć od Marka. Kathariną postanowiłam zająć się od razu. Do Marka obiecałam
sobie zadzwonić po pracy.
***
- Do jasnej cholery Lauro, gdzie ty się
szwendasz?! Czy tak trudno jest chociaż w taki dzień jak dzisiaj nie odstępować
mnie na krok?! – buchnęła na mnie Katharina jak tylko ujrzała mnie wchodzącą do
biura. – Nie dość, że spóźniasz się do pracy, to jeszcze jesteś niezdarna i
nieuważna! Co się z tobą do jasnej cholery dzisiaj dzieje?!
Elegancko ubrani goście trzymający w
rękach kubki z kawą, delektujący się rogalikami, ucinający sobie krótkie
kurtuazyjne pogawędki zdominowali przestrzeń wokół. To jednak nie przeszkadzało
Katharinie aby dać mi reprymendę w ich towarzystwie.
W środku coś mnie ścisnęło. Poczułam
bolesny skurcz żołądka oraz żółć podchodząca do gardła. Zaczynałam mieć dosyć
tego impertynenckiego tonu. Czułam się
zdegustowana. Nawet jeśli należała mi się bura, to wystarczyło, że wzięłaby
mnie do swojego gabinetu i w jego
czterech ścianach wygłosiła co ma mi do powiedzenia. Nie musiała tego robić na oczach
tych wszystkich ludzi, którzy zaczęli odwracać się w naszą stronę słysząc
podniesiony głos mojej dyrektorki. Byłam oburzona i jednocześnie zawstydzona
jej zachowaniem. Z trudem walczyłam aby nie wybuchnąć i nie powiedzieć jej co
myślę o takim traktowaniu pracownika. Fakt iż znajdowałyśmy się w holu biura,
pełnym gości powodował, że resztką sił trzymałam język za zębami starając się
zdusić złość jaka we mnie wzbierała. W gardle czułam wielką gulę, która
skutecznie uniemożliwiała mi zareagować na jej pretensje.
- Lekka niezdarność kobiety podnosi ego
mężczyzny – usłyszałam za sobą niski, kokieteryjny głos. – Czyż nie zgodzi się
pani z tą opinią, mademoiselle Laura?
– Patrick Hackfort stanął tuż przy mnie. Delikatnie, jakby po koleżeńsku
stuknął kilka razy swym barkiem o moje ramię znacząco unosząc brew w
oczekiwaniu na moją odpowiedź.
- Ja bym to nazwała kokieterią, panie
prezesie – zebrałam się na dowcipną odpowiedź lekko się do niego uśmiechając.
Atmosfera została odrobinę rozładowana
niemniej jednak nadal czułam się jak niesforne dziecko besztane przez
nadgorliwego opiekuna.
- Cóż za trafne spostrzeżenie –
odwzajemnił uśmiech spoglądając na mnie z nieukrywanym zaciekawieniem po czym
zmarszczył brwi i zwrócił się do Kathariny:
- Pani dyrektor… - powiedział kategorycznie,
a z jego twarzy znikł cień figlarnego uśmiechu jaki jeszcze przed chwilą na
niej gościł. – Więcej zaufania i empatii dla swoich pracowników… to w dużej
mierze również takie osoby jak mademoiselle
Abramowicz stoją za sukcesem firmy, proszę o tym pamiętać i traktować ludzi
z szacunkiem – dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu, jakby udzielał reprymendy
mojej dyrektorce. Jego twarz spoważniała a on sam z urzekającego gentlemana
stał się surowym, wyniosłym prezesem
dając do zrozumienia kto ma ostatnie słowo i kto kim tutaj zarządza.
Poczułam jak Katharina sztywnieje z
niedowierzaniem wpatrując się w prezesa starając się jednocześnie
zbagatelizować zaistniałą sytuację. Nie była typem kobiety pozwalającej sobie
na jakiekolwiek uwagi, nawet jeśli miałyby być to spostrzeżenia jej
bezpośredniego przełożonego. Sytuację podsycał fakt, że staliśmy wśród innych
uczestników konferencji, którzy byli świadkami zaistniałej sytuacji co mocno
podważało profesjonalizm i kompetencje Kathariny jako dyrektora naszego
departamentu. Poczułam się nieswojo na myśl jak się teraz czuje ale nie zrobiło
mi się jej żal. W pełni zasługiwała na upomnienie i miała w końcu szansę poczuć
jak to jest dostawać burę przy świadkach. Poczułam lekką satysfakcję, która
mieszała się z zaintrygowaniem osobą prezesa. Domyśliłam się, że w momencie
kiedy dojdzie do fuzji jego spółki z naszym przedsiębiorstwem, będzie częstym
gościem w korporacji. Taki stan rzeczy mógł niewątpliwie przyczynić się do zmiany
atmosfery w naszym biurze.
- Tak oczywiście, panie prezesie –
odparła zmieszana Katharina cedząc słowa i piorunując mnie lodowatym
spojrzeniem. – Wyjaśnię to sobie z Laurą w moim gabinecie – dodała znacząco, co
oznaczało, że powinnam niezwłocznie udać się do jej biura.
- Ależ oczywiście. Panna Abramowicz
zaraz do pani przyjdzie – odparł stanowczo Patrick. - Chciałbym zamienić z nią
jeszcze słowo – dodał. Poczułam jak pewnie kładzie mi dłoń na plecach i pewnie
popycha mnie w stronę sali konferencyjnej zgrabnie omijając zgromadzonych ludzi
w holu.
Poczułam przyjemne ciepło rozchodzące
się wzdłuż kręgosłupa. Moje ciało najwidoczniej postanowiło nie współpracować z
moim logicznym umysłem.
Weszliśmy do środka zostawiając totalnie
oszołomioną Katharinę na zewnątrz.
Nie licząc mężczyzny z sekcji
technicznej sprawdzającego głośność mikrofonu, aula była jeszcze pusta. Prezes
grzecznie go wyprosił i zamknął od środka drzwi na klucz. Stałam oniemiała i
skonfundowana wpatrując się w jego pewne ruchy zastanawiając się o co chodzi.
Wskazał gestem ręki abym usiadła na
jednym z krzeseł. Spojrzenie miał skoncentrowane a twarz wyrażała bezdyskusyjną
pewność siebie. Figlarność, która jeszcze niedawno z niej emanowała gdzieś
zniknęła. Na jej miejscu pojawiła się koncentracja, i niezaprzeczalny
profesjonalizm. Ta zmiana postawy mnie zmroziła. Usiadłam więc posłusznie. W
oczekiwaniu wpatrywałam się jak wypielęgnowaną dłonią przeczesuje bujne włosy,
tak jakby próbował zebrać myśli. Usiadł obok i spojrzał na mnie. Wzrok miał skoncentrowany,
jednak nadal elektryzujący i pełen ukrytej pasji, którą przeszywała ta
zagadkowa nostalgia. Serce ponownie
niebezpiecznie podskoczyło mi do gardła.
Wpatrywałam się w niego zdenerwowana.
Byłam przekonana, że nawet nie czekając na reakcję Kathariny zaraz dowiem się,
że w kadrach czeka na mnie wypowiedzenie. Wysyłanie SMSów podczas zebrania nie
było najlepszym pomysłem, pomyślałam przyznając sobie czerwoną kartkę za brak
odpowiedzialności. Wylanie kawy to czysty przypadek, ewentualnie pech. Odpowiadanie
na nic nieznaczące, absurdalne SMSy podczas ważnej konferencji to czyste wariactwo,
bezmyślność i totalny brak wyobraźni z mojej strony. Pewnie tak wyglądał test
na sumiennego pracownika, prychnęłam w duchu. Zaczęłam szukać odpowiednich słów
aby zacząć się tłumaczyć. Nie zdążyłam nic powiedzieć gdyż ciszę przeszyło
pytanie jakie zadał.
- Panno Lauro, czy ma pani jakieś plany
na przyszły weekend?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz