poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział XII cz. 3



***

            Wstrząsnął mną delikatny dreszcz. Nie wiedziałam czy jest efektem zimnej nocy, a może tego głosu? Czyżbym już śniła, nieświadoma otaczającego mnie świata, nazbyt zmęczona prozaicznym życiem oraz przeżyciami wieczoru?
            Powoli, ociągając się odwróciłam głowę w stronę z której dobiegł znajomy półszept, nie do końca wierząc w obraz który spodziewałam się zobaczyć.
            To nie był sen.
Patrick Hackforth siedział tuż obok.
Długie nogi miał wyprostowane, luźno skrzyżowane w kostkach. W oczy rzuciły mi się czarne spodnie oraz wypolerowane czarne buty, które subtelnie odbijały nocne oświetlenie miasta. Ręce niedbale schował w kieszeniach tweedowego, czarnego płaszcza zapinanego na trzy spore guzki. Spoglądał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Jego długie rzęsy rzucały cienie na policzki, usta zastygły w subtelnym uśmiechu przez który przenikał zagadkowy smutek. Włosy swobodnie opadały mu na ramiona.
- Piękna noc, prawda? – dodał jak gdyby nigdy nic nie zaszło między nami a zarówno tak, jakby znał mnie od dawna. Tak jakby takie spotkanie, w środku  nocy, w środku miasta było czymś najbardziej oczywistym na świecie.
- Urzekające miasto – przyznałam. Głowę pochyliłam do przodu starając się nie patrzeć na niego. Powinnam być wkurzona, nie powinnam chcieć z nim rozmawiać. Jednak magnetyzm od niego bijący wręcz przeszywał moje ciało, które ponownie zdążyło napiąć się do granic możliwości. Moje ciało nadal domagało się spełnienia, prosząc choćby o namiastkę jego bliskości.
Jakby czytając w moich myślach przysunął się bliżej, prawie dotykał mojego ramienia.
Poczułam jak jego dłoń wędruje ku mojej. Jego długie, smukłe palce delikatnie musnęły moje.
Przełknęłam powoli ślinę starając się nie zwracać uwagi na twardniejące sutki ani na wilgotniejącą bieliznę między nogami.
- Lauro... - zaczął. Moje imię w jego ustach brzmiało wyjątkowo miękko i jedwabiście. Moja złość na siebie, na Patricka oraz na dzisiejszy wieczór zaczęła blednąć, znikać w głębi jego gardłowego, spokojnego głosu. 
Ujął dłońmi moją twarz zmuszając abym na niego spojrzała. Mimo przejmującego chłodu ręce miał przyjemnie ciepłe.
- Zaufaj mi - poprosił. - Nie wiem dlaczego tak się do tego zabrałem, przy tobie tracę zdolność racjonalnego myślenia.
Czyżby?
Skądś to znałam...
Nocne iluminacje miasta wesoło tańczyły w jego oczach, niczym psotne ogniki poruszające się w rytm płonących polan w ognisku, zachęcając mnie do skoczenia w ogień.
Zebrałam się w sobie i jeszcze raz odtworzyłam przebieg naszej krótkiej a zarazem nad wyraz kuriozalnej znajomości. Znajomości, którą kształtowały pytania retoryczne, niedozwolone układy oraz nieodgadniona magia.
- Patricku, potrzebuję odpowiedzi - odparłam rzeczowo. - Uczciwych, nieskrępowanych oraz szczerych.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz