ROZDZIAŁ X
Wpatrywałam się w starannie napisane
słowa nie wierząc do końca w ich znaczenie. Impertynenckie zaproszenie na? Na
wspólną kolację? Na randkę? Na przelotny seks? Raczej nie zaprasza się w ten
sposób kobiet na naukowe dywagacje dotyczące trwającej konferencji.
Teoretycznie nie powinnam w ogóle
dopuszczać do siebie myśli, że się zgodzę. W praktyce niestety moje ciało wręcz
wrzało. Komórki nerwowe balansowały na granicy obłędu domagając się usilnie
jego dotyku. Ostatnie dni pełne były wzajemnego przekomarzania się, aluzyjnych
żartów, drobnych, niby przelotnych gestów. Czułam, że dotarłam na kraniec i nie
zniosę kolejnych chwil wypełnionych podobną słodką torturą. Jak nigdy wcześniej
pragnęłam rozładować skumulowane we mnie emocje. Jedynym sposobem aby to zrobić
było przyjąć zaproszenie.
Domyślałam się, że miał partnerkę. Sytuacja
jaka zaszła dzień wcześniej w jego samochodzie była tego niezbitym dowodem. To
w jaki sposób zachowywał się w towarzystwie profesor Fuchs również nie
wykluczało jego związku z nią. A jednak nawet ta świadomość nie potrafiła
odwieźć mnie od pojawienia w jego apartamencie. Ta myśl mnie rozdrażniła. Ciekawość
i bezmiar podekscytowania zdawały się wziąć górę nad moim zdrowym rozsądkiem.
Chciałam rozgryźć prezesa i na własnej skórze przekonać się co zaplanował.
Nigdy bym sobie nie darowała, że nie sprawdziłam o co chodzi.
Przecież każdy pokój hotelowy ma drzwi.
Zawsze można ostentacyjnie wyjść i z hukiem zatrzasnąć je za sobą.
Wcisnęłam zaproszenie dyskretnie do
torebki.
- Panno Abramowicz, może kawy? - moje
rozmyślania przerwał jego głos. Odwróciłam się. Stał tuż obok, z niewzruszoną
twarzą, nieprzeniknionym wzrokiem.
Oficjalny, dumny i nieprzyzwoicie pociągający.
Musiałam wyglądać na skonfundowaną, gdyż
na jego twarzy zamajaczył cień uśmiechu.
W ręku trzymał dwie filiżanki.
- Mam nadzieję, że jest gorąca, mocna i
aromatyczna - odparłam sięgając po filiżankę starając się podtrzymać tę
zagadkową konwersację i nie dać zbić się z tropu.
- Jak mawiał pewien klasyk, w życiu istnieją
jedynie trzy rzeczy, których nie należy tolerować. Jest to zimna kawa, zbyt
ciepły szampan i zbyt podekscytowana kobieta - uśmiechnął się unosząc znacząco
brew. - I ja się w stu procentach zgadzam z tą opinią.
- Orson Walles niewątpliwie miał na
myśli kogoś konkretnego - odwzajemniłam uśmiech upijając łyk. Kawa rzeczywiście
spełniała moje wymagania.
- Ależ nikt nie neguje faktu, że ja nie
mam, mademoiselle. Myślę, że
wieczorowe plany niektórych zebranych tu osób zweryfikują tę śmiałą tezę -
powiedział ściszając dyskretnie głos.
To stwierdzenie zabrzmiało prawie jak
groźba. Wewnętrznie wiedziałam jednak, że jest to obietnica czegoś, czego długo
nie będę w stanie zapomnieć.
Zacisnęłam mocniej palce na filiżance skupiając
się na uczuciu gorąca rozpływającym się po ciele. Zdawałam sobie sprawę, że to
nie kawa je wywołała.
***
Przygarbiony, siwy mężczyzna w sile
wieku przedstawiał właśnie zarys technologii wytwarzania trójwymiarowej
struktury grafenu w celu zastąpienia nią platyny w ogniwach fotowoltaicznych. Machał
charyzmatycznie laserowym wskaźnikiem w powietrzu wskazując kolejne etapy
produkcji nowoczesnej technologii zachęcając jednocześnie uczestników do
współudziału w tej szaleńczej
inscenizacji. W normalnych warunkach dałabym się śmiało wciągnąć w to porywcze
przedstawienie.
To nie były niestety normalne warunki a
ta konferencja najzwyczajniej w świecie nie była moja.
Mój umysł zaprzątnięty był zupełnie czym
innym. Wetknięte niedbale w torebkę zaproszenie na wieczór oraz klucz do
hotelowego apartamentu obciążały nie tylko kopertówkę ale również mój umysł,
który analizując najróżniejsze scenariusze niezdolny był do poświęcenia choćby
chwili uwagi wiedzy naukowca.
Prezesa nie było na szczęście w zasięgu
ręki. Zajął miejsce na podium, przy stole prezydialnym. Zgodnie z planem, w
ostatniej części konferencji prezentował swój referat. Fotel obok mnie był więc
pusty.
Właśnie wyciągnęłam z torebki telefon aby
sprawdzić, czy ktoś nie próbował się ze mną w między czasie kontaktować, kiedy
obok usiadła profesor Fuchs. Jej towarzystwo tuż obok spowodowało, że się
automatycznie spięłam. Podświadomie czułam, że nasza znajomość raczej nie
przerodzi się w zażyłość.
Skinęła w moim kierunku głową w geście
powitania. Rondo kapelusza miękko zafalowało, co dodawało do jej rewelacyjnego wyglądu
zuchwałości.
- Przystojniak z naszego docenta, co? -
rzuciła szeptem spoglądając w kierunku sceny, gdzie siedział Patrick Hackforth.
Spojrzałam w stronę podium. Miała rację.
Nienaganna aparycja naukowca mogła onieśmielić najbardziej odważną z osób.
Czarny, dopasowany garnitur, śnieżnobiała koszula, czarny, wąski krawat,
okulary dodające mu powagi a to wszystko skąpane w podniosłej atmosferze
konferencji. Zdawał się być w swoim żywiole, był nierozerwalną częścią
otoczenia. Przełknęłam powoli ślinę. Nie miałam najmniejszej ochoty wdawać się
z nią w dyskusje dotyczące prezesa. Jedyne na co mogłam się zdobyć to na
ewentualne konsultacje dotyczące mojego doktoratu. A i to pewnie wymagać będzie
ode mnie sporej dozy samozaparcia.
- Lubi spędzać czas z inteligentnymi
kobietami - ciągnęła nie czekając na odpowiedź z mojej strony. - Uważaj,
potrafi uzależniać - kontynuowała tonem udającym radę doświadczonej
przyjaciółki. Jej arogancja zirytowała mnie jeszcze bardziej. Uniosłam jednak
lekko brew rzucając w jej stronę pytające spojrzenie. Uśmiechnęła się lekko, a
jej twarz naznaczył cień triumfu. Najwyraźniej czerpała przyjemność z faktu iż
zasiała we mnie ziarenko niepewności.
- Proszę się o mnie nie martwić, pani
profesor - odparłam stanowczo. Chwyciłam raptownie torebkę i ruszyłam do
wyjścia. Przytrzymała mnie za dłoń zmuszając abym na nią spojrzała.
- Podróż tysiąca mil zaczyna się od
jednego kroku panno Abramowicz. Jak się go postawi, to już nic nie będzie takie
jak przedtem.
***
Eteryczny zapach migdałowego żelu pod
prysznic kojąco drażnił mój zmysł powonienia. Nagromadzona para otulała ciało
wilgotną mgiełką. Zakręciłam wodę. Opatuliłam się szczelnie puchatym
szlafrokiem. Podeszłam do lustra. W poszukiwaniu swego odbicia, jednym ruchem
dłoni przejechałam po szklanej tafli rozmazując nagromadzoną na niej parę.
Gorący prysznic częściowo zmył ze mnie
negatywną energię jaka mnie ogarnęła po krótkiej wymianie zdań z profesor Fuchs.
Ostry ton przestrogi dudnił jednak cały czas w uszach, nieprzyjemne uczucie
zazdrości wypełniało klatkę piersiową. Przed czymkolwiek przestrzegała, wolałam
aby tego nie robiła. Miałam nadzieję, że zrobiła to tylko abym była świadoma
wyższości jaką nade mną miała. Zdawała się być wtajemniczona w plany prezesa,
tak jakby sama była ich częścią. Na tę myśl mój żołądek zdawał się zamienić w
ciężki kamień. Oparłam dłonie o umywalkę. Opuściłam wzrok starając się wyprzeć
z głowy obraz falującego kapelusza i marynarki w pepitkę. Odetchnęłam,
spokojnie zaczęłam liczyć od dziesięciu w dół.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem...
Starałam się utorować napływające myśli
w stronę wieczoru, który nieubłaganie nadchodził. Ciekawość wygrywała ze
zdrowym rozsądkiem.
Sześć, pięć, cztery...
Tajemnicza natura prezesa Hackfortha mnie
pociągała. Nic nie mogłam na to poradzić. Nasze ścieżki jakimś cudem spotkały
się na zawiłej arterii ludzkich poczynań. Jedni nazwaliby to przeznaczeniem,
inni zrządzeniem losu. Ja na razie nie znalazłam na zaistniałą sytuację
odpowiedniego określenia. Jedyne czego byłam pewna - Patrick Hackforth zaczął
istotnie wpływać na moje życie. Stał się motorem napędowym, silną motywacją do
tego aby wziąć los we własne ręce i zacząć iść w nowym kierunku.
Trzy, dwa, jeden...
Spojrzałam do lustra.
Spoglądała na mnie para migoczących
oczu. Rozemocjonowane iskierki wesoło tańczyły nadając im nowego, zmysłowego
wymiaru jakiego do tej pory nie znałam.
Jak to możliwe, że nigdy nie widziałam
siebie w podobnym stanie?
Sięgnęłam
po olejek arganowy, wylałam odrobinę na dłoń. Przytrzymałam chwilę
ogrzewając płyn, po czym sprawnym ruchem
wtarłam go w całe ciało. Subtelny, prawie niewyczuwalny cynamonowy zapach
zmieszał się z ledwo wyczuwalnym aromatem migdałów. Ciało przybrało zdrowego,
rozświetlonego kolorytu. Postanowiłam poprzestać na tej kompozycji i nie
stosować dodatkowo żadnych perfum.
Wysuszyłam włosy układając je w luźną
burzę zmierzwionych kosmyków luźno okalających twarz.
Udałam się do sypialni i zdesperowana
stanęłam przed szafą próbując skomponować jakiś strój godny dzisiejszego
spotkania. Przejrzałam zawartość kilka razy. W końcu zdecydowałam się na prosto
skrojoną, ażurową sukienkę w kolorze pudrowego różu. Jej długość sięgała tuż
przed kolana. Cieliste szpilki, cienkie, jedwabne pończochy samonośne oraz
czarna skórzana ramoneska wieńczyły dzieło. Zerknęłam krytycznie do lustra.
Rezultat był zadowalający. Sprawnym ruchem podkreśliłam oczy ciemno brązowo
kredką, tuszem musnęłam rzęsy. Odetchnęłam głęboko starając się nabrać odwagi i
stanąć twarzą w twarz przed nieznanym wyzwaniem.
Wyjrzałam przez okno.
Land Rover czekał.
***
- Panno Abramowicz, proszę. - Pascal gestem
wytrawnego szofera zaprosił mnie do samochodu. Wsiadłam bez pośpiechu, chociaż
wiedziałam, że moje powolne ruchy i tak niczego nie zmienią.
Podążałam w wyznaczonym kierunku.
Na własne życzenie.
Samochód sunął przez kolońskie ulice z
nieskrywaną gracją rodowodowego konia wyścigowego. Początkowo chciałam
wykorzystać podróż na rozmowę z szoferem, może udałoby się z niego wyciągnąć
parę informacji na temat prezesa. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu dając się
ponieść ujmującemu urokowi tajemnicy. Niewiadomej, jaką dane mi będzie samej
odkryć.
Siedziałam wsłuchując się w senny pomruk
silnika przerywany od czasu do czasu miarowym tykaniem kierunkowskazu. Światła
mijanych samochodów oraz iluminacje budynków tańczyły zaczepnie do tej
rytmicznej melodii. Pierwsze skrzypce co chwila grały wynurzające się z zaułków
katedralne wieże wespół z wieżą telewizyjną i kilkoma innymi, finezyjnie
oświetlonymi kościołami.
Samochód wtoczył się na Deutzer Brücke -
most przecinający Ren a moim oczom ukazała się szklana fasada hotelu Hyatt. Rozświetlony
budynek w kształcie nieatrakcyjnego klocka razem z pobliskim punktem widokowym
Köln Sky oraz oświetlonym na żółto łukiem hali widowiskowo-sportowej majaczącym
w tle emanował nowoczesnością, żywo kontrastującą z przeciw brzeżnym Starym
Miastem. Nikła skaza architektury, nie będąca jednak ujmą miasta.
Pascal skręcił w Herman-Pünder-Straβe,
objechał hotel dookoła i wjechał w podziemny parking. Wyłączył silnik, otworzył
mi drzwi i odprowadził mnie do windy. Wsiadłam do pustej kabiny i pojechałam do
recepcji. Dowiedziałam się, że apartament do jakiego miałam się udać mieści się
na ostatnim piętrze. Zaproponowano mi odprowadzenie mnie pod same drzwi.
Zrezygnowałam z tej propozycji.
Drzwi windy bezszelestnie się rozsunęły,
cichy dzwoneczek obwieścił, że jestem na miejscu. Wyszłam rozglądając się
niepewnie na boki. Punktowe światło subtelnie oświetlało długi korytarz z
ciągiem drzwi. Ruszyłam z wahaniem w prawo. Na samym końcu skrzydła znalazłam
drzwi z tabliczką informującą, że jest to apartament, którego szukam.
Stałam tak chwilę ciągle bijąc się
myślami, żeby zawrócić. To świadczyłoby jednak o moim tchórzostwie. A może
byłaby to zwykła ostrożność? Gonitwa
myśli w mojej głowie żyła swoim życiem.
A ja i tak zrobiłam swoje.
Wyszperałam z torebki kartę.
Chrzanić konwenanse.
Zamaszystym gestem przejechałam kluczem
przy elektronicznym zamku. Czerwone światełko przy klamce zamigotało na
zielono.
Pociągnęłam klamkę.
Apartament o burżujskiej nazwie "prezydencki"
stanął otworem.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz