ROZDZIAŁ XIV
- Lauro, korespondencja do ciebie. –
Pracę przerwała mi Anna. Podniosłam wzrok znad sterty dokumentów. Zerknęłam w
pośpiechu na zegarek. Dochodziła szesnasta, ale nie zamierzałam jeszcze
wychodzić z biura.
Anna rzuciła mi na biurko kilka
kopert przyglądając mi się badawczo.
- Wszystko w porządku? Nie idziesz
do domu? – zapytała.
- Jeszcze trochę popracuję -
mruknęłam prawie nie spoglądając w jej stronę. Praca szła mi ślamazarnie, myśl
goniła myśl, tradycyjnie zataczając koło i wracając do punktu wyjścia. Miałam
zaległości, które trzeba było nadgonić. Z resztą nie miałam nic ciekawszego do
roboty. Z dwojga złego wolałam siedzieć w pracy niż w pustym mieszkaniu.
- Lauro, uważaj…. – powiedziała Anna
zawieszając złowieszczo głos. - Prezes wydaje się być fascynujący, ale nie wiem
czy to dobry pomysł, żeby się z nim spotykać.
Popatrzyłam na nią unosząc brew. Nie
sądziłam, że wiedziała, że coś nas łączy, czy też połączyło. Zmarszczyłam brew.
- Anno… przecież mnie znasz... -
usiadłam wygodnie w fotelu patrząc na nią spod opadającej grzywki. Spoglądała
na mnie z troską prawdziwej przyjaciółki oraz osoby znającej życie.
Zazdrościłam jej tego realistycznego spojrzenia na świat. W przeciwieństwie do
niej ja nadal bywałam idealistką.
- Wiem jedno Lauro, jesteś wrażliwa
i śliczna. A to wystarczy by stać się łatwym celem dla napalonych facetów,
którzy myślą, ze pieniądze i odrobina władzy daje im prawo do zdobywania
wszystkiego co się rusza.
- Jestem ci niezmiernie wdzięczna za
komplement - odparłam z przekąsem.
- I tu cię mam - z satysfakcją
odparła Anna. Usiadła okrakiem na krześle przed moim biurkiem. - Przyznaj się,
przespałaś się z nim?!
***
- To tantryk - stwierdziła rzeczowo Anna.
Krótko opisałam jej to co zaszło między nami ostatniej nocy. Nie wspomniałam o
szantażu jaki na mnie zastosował oraz o prezencie, który dostałam. Informacja o
tym, że obdarzył mnie orgazmem o jakim niejedna kobieta marzy nie oczekując
póki co nic w zamian wstrząsnęła nią.
- No to nieźle. Narzekałaś na jakość
seksu z Markiem a tu ci się trafia takie ciacho - ucieszyła się Anna, chociaż
jej głos naznaczony był cieniem zazdrości.
- Daj spokój... Dobrze wiesz, że to
co nas jakimś cudem połączyło nie ma racji bytu. On został prezesem RenCol, ja
jestem jego zwykłą pracownicą. Na dodatek on jest wykładowcą na uczelni gdzie
zamierzam kontynuować studia. No i non stop odbiera jakieś telefony od kobiet. Jakiś
nonsens - zirytowałam się zważając na zimną kalkulację zaistniałej sytuacji.
Słowa jakie padły z moich ust były miażdżące. Wyjaśniały wszystko.
- Jemu zdaje się to nie przeszkadzać? - zauważyła
Anna.
Wzruszyłam ramionami. Nie pojmowałam
jego intencji a on nie spieszył się w ich wyjaśnianiu. Wiedziałam tylko, że
obowiązują jakieś zasady. A ja je przekroczyłam.
- Daj spokój Lauro. Spontanicznie
dałaś się uwieźć i dobrze, masz na koncie wspaniałe doświadczenie, ale nie
pozwól aby zdominowało resztę twojej egzystencji. Jedne drzwi się zamykają,
inne otwierają. - Wstała i ruszyła w stronę drzwi. - Nie siedź za długo,
wydajesz się być przemęczona. Z resztą, nie dziwię się. - Mrugnęła do mnie
jednoznacznie okiem i wyszła.
Słysząc zatrzaskiwanie drzwi
usiadłam wygodniej w fotelu. Rozprostowałam plecy czując na barkach karb
zmęczenia ostatnimi dniami. Chyba jednak powinnam pójść do domu. Postanowiłam
jeszcze tylko sprawdzić pocztę, jaką otrzymałam przed chwilą. Pośpiesznie
przejrzałam plik kopert, w większości zaadresowanych do Kathariny. Moją uwagę
przyciągnęła jedna, niewymiarowa, wyraźnie mniejsza, ale i grubsza od innych.
Na jej przedzie nie było adresu, jedynie drobnym, dokładnym, wręcz
staroświeckim pismem wykaligrafowane zostało: Mademoiselle Laura Abramowicz.
Wpatrywałam się w kopertę z bijącym
z zaintrygowania sercem. Nie musiałam zastanawiać się od kogo jest.
Nazbyt dobrze znałam ten papier oraz
charakter pisma.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz